"Zbuntowana": Udana kontynuacja [RECENZJA]
Nikt chyba nie ma wątpliwości, że seria "Niezgodna" jest klonem powstałym na bazie sukcesu *"Igrzysk śmierci". Pytanie brzmi więc, czy jest w tym coś złego? Jeśli tylko widz otrzymuje porządną rozrywkę – a tak jest w przypadku "Zbuntowanej" – to, moim zdaniem, spokojnie można na to przymknąć oko.*
Po wydarzeniach z części pierwszej uciekinierzy z frakcji Nieustraszonych oraz Niezgodni muszą ukrywać się przed tropiącym ich systemem, na czele którego stoi tyranka Jeanine. Wkrótce okaże się, że próbująca uporać się z własnymi demonami Tris będzie kluczem do zmiany dotychczasowego porządku rzeczy. Rewolucja zbliża się wielkimi krokami.
Od razu trzeba powiedzieć, że chociaż ubiegłoroczna „Niezgodna” była filmem niezłym, to miała sporo widocznych wad. „Zbuntowana” przynajmniej część z nich poprawia. Najbardziej widoczną i jednocześnie dla mnie najważniejszą jest fakt, że wątek romantycznego uczucia między Tris i Cztery jest znacznie mniej infantylny i sensowniej poprowadzony. Wynika to zapewne z tego, że bohaterka Shailene Woodley rozwija się, a i sama aktorka wydaje się znacznie lepiej czuć w jej skórze. Nie ma w tym oczywiście nic dziwnego – podobnie było w przypadku Jennifer Lawrence i Katniss w „Igrzyskach śmierci”. Tris nie tylko walczy z przeciwnikami, jej największym wrogiem jest ona sama i trauma, z którą nie może się uporać. Zauważa też w końcu (chociaż nie jest to wielkie odkrycie), że jej wyjątkowość sprawia nie tylko, iż jest wybrana do ważnej roli, ale też stanowi klątwę. W końcu gdyby nie była Niezgodną, wciąż cieszyłaby się spokojnym życiem, a przede wszystkim obecnością rodziców.
Można się oczywiście zżymać na momentami nieznośnie informacyjne dialogi, tłumaczące odbiorcy, co się dokładnie dzieje na ekranie, albo na sporą naiwność niektórych rozwiązań fabularnych. Tylko po co? Lepiej przymknąć na to oko i dać się zachwycić kilku znakomicie zrealizowanym scenom, które potrafią zaprzeć dech w piersi. Dodać do tego należy dobrą muzykę oraz bardzo ładne panoramy zrujnowanego Chicago. Również większość postaci, mimo że zazwyczaj ich psychologiczny rys jest ledwie naszkicowany, da się lubić i emocjonować ich przygodami. Szkoda tylko, że tak mało czasu dostaje się Milesowi Tellerowi, bo jego Peter wprowadza zarówno luz jak i humor.
„Zbuntowana”, tak jak i cała seria, nie stoi na poziomie „Igrzysk śmierci”. Ale też nie musi. Kontynuacja przygód Tris, wyreżyserowana przez Roberta Schwentkego, utrzymana jest w dobrym tempie, nie nudzi i można się na niej dobrze bawić. Czego więcej potrzeba?