Twórcy “Gwiezdnych wojen” długo kazali nam czekać na siódmą część sagi, która przecież nie jest zwykłą filmową serią, tylko religią, która ma swoich wyznawców. Spieszę uspokoić wszystkich wiernych i tych, którzy jeszcze nie uwierzyli, bo nie widzieli. “Przebudzenie Mocy” jest najlepszą częścią gwiezdnej sagi, a *J.J. Abrams to najlepsze, co mogło się jej przydarzyć.*
“Przebudzenie Mocy” ma wszystko, co powinny mieć “Gwiezdne wojny”, ale ma również coś więcej. J.J. Abrams doskonale zrównoważył klimat retro z nawiązaniami do poprzednich części, ale równocześnie umiejętnie wzbogacił sagę o czynnik “ludzki”, emocjonalny. Science-fiction, western, melodramat, thriller, a nawet komedia - czego tu nie ma! Powstała świetnie wyważona mieszanka gatunków, dowodząca reżyserskiego mistrzostwa twórcy "Super 8”. Fakt, że zapożyczył on trochę elementów ze “Star Treka”, a nawet "Hobbita", nie ujmuje mu zasług, przeciwnie.
Z obawy przed zemstą fanów, nie odważę się streścić fabuły i dramatycznych wydarzeń, do których dochodzi w filmie. Przede wszystkim pojawiają się nowe postacie, które w dużej mierze klasyczne typy i charaktery, ale nie sposób nie zauważyć feministycznego zwrotu nowych “Gwiezdnych Wojen” za sprawą Rey (fantastyczna Daisy Ridley). Kobiety zawsze były ledwie ozdobami uniwersum Lucasa, obracały się wokół męskich bohaterów, ale nie miały za wiele do powiedzenia, ich rola była w gruncie rzeczy ograniczona. To zdecydowanie zmienia się w “Przebudzeniu Mocy”.
W siódmej części powracają Han Solo (Harrison Ford), Leia (Carrie Fisher), Chewbacca, R-2-D-2 i C-3PO, a nad wszystkimi czuwa duch poszukiwanego Skywalkera. Na szczęście J.J. Abrams nie zamknął tych postaci w muzeum pamięci - prawie każdą wzbogacił o coś nowego.
Pojawia się też nowy czarny charakter Kylo Ren, zagrany brawurowo przez *Adama Drivera*. Aktor znany z roli neurotycznego hipstera w serialu “Dziewczyny” przeszedł metamorfozę, stając się jednym z najbardziej mrocznych, a zarazem złożonych bohaterów ciemnej strony Mocy.
J.J. Abrams przywrócił blask “Gwiezdnym wojnom”, które po ryzykownych zabawach Lucasa, mogły wydawać się widzom nienależącym do jego zakonu, upudrowanym złomem. "Przebudzenie mocy" przyniesie kościołowi nowych wiernych, bo w pełni odtwarza Hollywoodzki mit, będący kwintesencją amerykańskiej kultury. Nie ma wątpliwości, że będą się nim karmiły kolejne pokolenia.
Łukasz Knap