TOP10: Filmy, które każdy fan ''Hobbita'' znać powinien
Tam i... jeszcze dalej, czyli co po "Hobbicie"?
Filmowe Śródziemie zamyka swe podwoje. Saga Petera Jacksona dobiegła końca, a o ewentualnym nowym początku nowozelandzki twórca nawet nie chce myśleć. Furtek jest niby wiele, bo J.R.R. Tolkien pozostawił po sobie jeszcze sporo i prozy, i poezji, które z powodzeniem można by przenieść na ekran, ale tych pilnuje – złośliwi mówią, że niczym smok Smaug gór złota – jego syn Christopher, jedyny depozytariusz ojcowskiej spuścizny, i nie ma zamiaru podpisać cyrografu z Hollywood. Jednak dla miłośnika fantastyki jest jeszcze wiele do odkrycia poza „Władcą Pierścieni” i serią o Harrym Potterze.
href="http://film.wp.pl/top10-filmy-ktore-kazdy-fan-hobbita-znac-powinien-6025246552539777g">CZYTAJ DALEJ >>>
''Labirynt''
Nad tym filmem pracował istny gwiazdozbiór – Jim Henson, George Lucas, David Bowie, Jennifer Connelly i Terry Jones, żeby chociaż wymienić nazwiska świecące najjaśniej.
„Labirynt” nadal zachwyca, jeśli nie tańcem i śpiewem, to na pewno niesamowitością świata przedstawionego, której nie docenili jednak ówcześni kinomani i film poległ w kinach. Drugie życie zapewniła mu telewizja i kasety wideo. Syn Jima Hensona, Brian, opowiadał ze wzruszeniem, że jego ojciec przed śmiercią zdążył się przekonać, jak bardzo ludzie jego dzieło pokochali.
''Willow''
Stara jak świat historia – ten, któremu bohaterstwo nawet się nie śniło, zostaje do niego przymuszony. Mierzący zaledwie metr niziołek i kuglarz Willow samą siłą ducha, sprytem i zaraźliwym optymizmem ratuje fantastyczną krainę wykreowaną przez George'a Lucasa i Rona Howarda przed zakusami złowrogiej czarodziejki Bavmordy. No, z małą pomocą jeszcze szczupłego Vala Kilmera jako niepoprawnie ociekającego fajnością (sic!) zabijaki Madmartigana.
Ostra kampania promocyjna – powstały również gry: planszowa i komputerowa – nie pomogła filmowi, który zaliczył klapę w box-office, ale historię dzielnego skrzata kontynuował w książkach Chris Claremont, scenarzysta komiksów „X-Men”.
''Niekończąca się opowieść''
Jeśli ktokolwiek miałby dorównać fryzurze Davida Bowiego z „Labiryntu”, byłby to Limahl, facet, przez którego niejeden podśpiewywał pod nosem kiczowate neverending stoooory, singiel z niemieckiego filmu o tym samym tytule.
Pierwsze anglojęzyczne dzieło Wolfganga Petersena – nakręcone trzy lata po słynnym „Okręcie” – było najdroższą produkcją w historii kina spoza USA lub Związku Radzieckiego. Opłaciło się te spore pieniądze wydać, bowiem „Niekończąca się opowieść” zarobiła krocie i po dziś dzień pozostaje żelaznym klasykiem gatunku, a zarazem filmem, który pozwalał uwierzyć w nieograniczone możliwości kina.
Zaklęta w sokoła
Kto jak kto, ale Richard Donner w owych czasach nie chybiał. Na koncie miał już „Goonies”, „Supermana” i „Omen”, a rok po „Zaklętej w sokoła” nakręcił „Zabójczą broń”, czyli filmy, które utkały dzieciństwo milionom.
Do roli ponurego rycerza żądnego zemsty na skorumpowanym biskupie za klątwę rzuconą na niego i ukochaną – za dnia ona jest sokołem, nocą on przyjmuje postać wilka – chciano zatrudnić Kurta Russella, stanęło jednak na Rutgerze Hauerze. I dobrze, bo jego groźny grymas pasuje jak ulał do brutalnego świata fantasy, w którym prędzej spotka się bezzębnego, śmierdzącego bandytę z mieczem splamionym krwią niż elfy i krasnoludy.
''Excalibur''
John Boorman przez jakiś czas korespondował z samym J.R.R. Tolkienem, chcąc przenieść na ekran jego prozę i to, dodajmy, poczynając sobie dość odważnie ze scenariuszem, który kipiał od przemocy i seksu. Brytyjskiemu profesorowi zapewne średnio podobne ekstrawagancje przypadły do gustu, ale Boorman się nie zraził, powrócił do starego pomysłu i nakręcił „Excalibur” tak jak chciał.
Za podstawę obszernej przecież historii obrał poemat Thomasa Malory'ego „Śmierć Artura” i nakręcił, jak sam mówił, opowieść, w której skupił się na „prawdzie mitologicznej, a nie historycznej”. Na dokładkę początkujący Liam Neeson i Patrick Stewart.
Conan Barbarzyńca
Dzisiaj filmowe fantasy musi być nakręcone z myślą o całej rodzinie, aby bilet kupili nie tylko tata z mamą, ale i ich pociecha (lub odwrotnie). A jeszcze trzydzieści lat temu rąbali się i parzyli na ekranach aż (nie)miło, fantastyczne krainy nie były wcale fantastyczne, bo nieprzyjazne, nieprzejezdne i nękane przez jakiegoś oszołoma.
Pośród takowych scenerii przechadzał się Conan o twarzy i ciele Arnolda Schwarzeneggera, małomówny, obcesowy, ale mocarny, prący jak taran, rozwalając wszystko na swojej drodze. Film zdecydowanie nie dla tych, którzy fantastykę utożsamiają z księżniczkami, jednorożcami i białą magią.
''Legenda''
Tom Cruise to dzisiaj gwarant finansowego sukcesu filmu, ale w 1985 roku tak różowo nie było, choćby za kamerą stanął i sam Ridley Scott. „Legenda” nie odrobiła nawet swojego budżetu, ale po latach stała się dziełem niemal kultowym.
Film zrywał z cukierkowatymi opowiastkami, doprawiając baśniowy świat gęstym mrokiem. Dzieje się tutaj tyleż dobra, co niegodziwości, a Tim Curry jako Pan Ciemności – swój image zawdzięcza mistrzowi charakteryzacji i efektów specjalnych Rickowi Bottinowi, który na plan „Legendy” przyszedł świeżo po zakończeniu zdjęć do filmu „Coś” Johna Carpentera – jest absolutnie jednym z najbardziej imponujących szwarccharakterów w historii kina.
''Ostatni smok''
Rob Cohen lada chwila powróci do kin thrillerem z Jennifer Lopez („Chłopak z sąsiedztwa” – przyp. red.), ale przez sporą część swojej stosunkowo długiej kariery reżyserskiej szczęścia nie miał.
„Ostatni smok” to jego opus magnum i kanoniczny film gatunku, istny bromance w estetyce fantasy, czyli z tytułowym skrzydlatym stworem na pierwszym planie. Przemawiający głosem Seana Connery'ego Draco został stworzony całkowicie przy pomocy komputera – choć na potrzeby niektórych ujęć wykorzystano także modele poszczególnych części smoczego ciała – przez Industrial Light & Magic, firmę George'a Lucasa.
''Ciemny kryształ''
Jim Henson i Frank Oz wykreowali świat iście magiczny, zastępując żywą obsadę aktorami kukiełkowymi, doprowadzając do mistrzostwa efekty animatroniczne. Pomimo że „Ciemny kryształ” teoretycznie przeznaczono dla najmłodszych, jest to film niepozbawiony mroku i ponuractwa, a ponadto wyrażający niekoniecznie popularny w fantasy pogląd sugerujący, iż dobro nie może istnieć bez zła; obie siły doskonale się uzupełniają.
To już chyba niemal tradycja w przypadku podobnych filmów, nie został on swojego czasu przyjęty entuzjastycznie. „Ciemny kryształ” prawdziwie doceniono dopiero po latach.
''Pogromca smoków''
Praktycznie zapomniany klejnot fantasy ze studia Disneya i efektami – nominowanymi do Oscara – od Industrial Light & Magic nie był typową produkcją amerykańskiego studia przeznaczoną dla dzieci, bowiem reżyser Matthew Robbins pozwolił sobie na niejedno, a nawet pokazał co nieco kobiecego ciała.
George R.R. Martin chwali film na lewo i prawo, zachwyca się nim również Guillermo del Toro, zaś konstrukcja smoka Vermithraxa pochłonęła jedną czwartą budżetu. Tak hartowała się fantastyczna stal.
(bc/mn)