"365 dni: Ten dzień". Miało być ostro, jest groteskowo. Sceny seksu rozczarują widzów
Na dzień premiery kontynuacji erotycznego hitu czekała rzesza fanów na całym świecie. "365 dni: Ten dzień" nie przebiło jednak oryginału. Chyba że mowa o ilości żenujących scen.
Pierwsza część "365 dni" zakończyła się w dramatyczny sposób i widzowie nie wiedzieli, czy główna bohaterka przeżyła. Jednak w kontynuacji hitu twórcy nie zaprzątali sobie głów wyjaśnieniem tego wątku i już w drugiej minucie dostajemy scenę seksu Massimo i Laury tuż przed ślubem. "Zwyrole, degeneraci, zboczeńcy parszywi" - drze się przyjaciółka panny młodej, która ich nakrywa. Jednak gdy gorący Włoch rzuca do niej, że następnym razem może do nich dołączyć, na żadnej z pań nie robi to wrażenia. Chwilę później jak przykładna para Massimo i Laura biorą ślub - a jakże! - z białym welonem i w kościele.
Niby jest jak w bajce, ale scena nocy poślubnej może rozczarować widzów. Trwa bowiem nieco ponad minutę i jest tylko zalążkiem fantazji dzikiego seksu. Dalej dostajemy zlepek "momentów" szczęśliwej pary podczas miesiąca miodowego, choć chwilę później młoda żona zwierza się przyjaciółce, że w nowej roli czuje się jak własna matka. Ta druga dodaje, że Laura jest po prostu zwykłą żoną, więc aby wyjść poza schemat musi oddać się Massimo w taki sposób, jaki on lubi. Według wizji Blanki Lipińskiej to zapewne najlepsze rozwiązanie dla problemów w związku. Ani w tym ładu, ani składu, co raczej nie powinno dziwić osób, które widziały czy czytały "365 dni".
Perypetie kochanków nie odbiegają od fabuły wenezuelskich telenoweli, a im dalej w las tym bardziej groteskowo. Widzowie spragnieni oglądania Massimo i Laury w gorących scenach poczują się bardzo rozczarowani. No chyba, że wystarczy im obraz z pola golfowego i wbijania piłki między nogi bohaterki. Ostatecznie spośród kilkunastu zbliżeń zaledwie kilka zostało zagranych przez odtwórców głównych ról. Klasycznie w całym filmie nie brakuje nagich kobiecych piersi, za to nie zobaczymy ani jednego penisa. Jedyną nowością w igraszkach bohaterów jest stosowanie gadżetów erotycznych. Nie da się jednak ukryć, że z erotycznych scen w "365 dniach: Ten dzień" wieje nudą.
Pomimo zaangażowania Netfliksa w produkcję drugiej części przygód Laury Biel efekt końcowy nie jest ani ciut lepszy od oryginału. Wciąż największą zaletą tej produkcji są świetne zdjęcia, malownicze krajobrazy, scenografia i kostiumy. Z kolei montaż jest bardzo chaotyczny, a dialogi momentami przywodzą na myśl "Ukrytą prawdę". Mój ulubiony fragment to, gdy narzeczony Oli każe jej się uspokoić, a ona odpowiada: "nie mogę, bo jestem Polką".
Trzeba jednak oddać Magdalenie Lamparskiej, że ratuje aktorsko cały film. Choć jej postać jest wulgarna i melodramatyczna, przynajmniej jako jedyna jest wyrazista. Natasza Urbańska jako czarny charakter jest nieprzekonująca, a Anna Maria Sieklucka... No cóż, wciąż swój angaż zawdzięcza tylko urodzie podobnej do Blanki Lipińskiej.
Michele Morrone w filmie "365 dni: Ten dzień" ma mniej okazji do pochwalenia się swoim ciałem i włoskim temperamentem, po części wyręcza go w tym Simone Susinna wcielający się w ogrodnika mafioza. Włoscy aktorzy, mimo że głównie są tłem dla reszty, spełniają swoje zadanie - pasują do obrazka stereotypowej Sycylii, pięknej, ale i mrocznej.
Miało być światowo, a wyszło tak jak mówił inżynier Mamoń z "Rejsu": "A w filmie polskim, proszę pana, to jest tak: nuda... Nic się nie dzieje, proszę pana. Nic". Tyle że z ciekawości na pewno masa użytkowników Netfliksa na całym świecie postanowi sprawdzić, czy druga część "365 dni" rozgrzeje ich do czerwoności i znów twórcy będą mogli ogłosić frekwencyjny sukces. Możliwe też, że spełni się marzenie Blanki Lipińskiej i w końcu jej "dziecko" otrzyma Złotą Malinę.
Marta Ossowska, dziennikarka Wirtualnej Polski
Słuchasz podcastów? Jeśli tak, spróbuj nowej produkcji WP Kultura o filmach, netfliksach, książkach i telewizji. "Clickbait. Podcast o popkulturze" dostępny jest na Spotify oraz w aplikacji Podcasty na iPhonach i iPadach.