Recenzje“American Honey”: jazda bez trzymanki. Recenzja filmu Andrei Arnold

“American Honey”: jazda bez trzymanki. Recenzja filmu Andrei Arnold

Hipnotyczna podróż na haju przez amerykańskie rubieże, pokazane na wielkim ekranie jak nigdy wcześniej. W “American Honey” oglądamy Amerykę bez różowych okularów Hollywoodu. Andrea Arnold pokazuje z czułością i bez osłonek słodko-gorzką balangę dzieciaków, które nie załapały się na amerykański sen.

“American Honey”: jazda bez trzymanki. Recenzja filmu Andrei Arnold
Źródło zdjęć: © Gutek Film
Łukasz Knap

“Zarobisz kasę i zabawisz się. Jedź z nami”. Tak wygadany przystojniak Jake (Shia LaBeouf) zachęca osiemnastoletnią Star (znakomita debiutantka Sasha Lane) do przyłączenia się do jego paczki przyjaciół. Plan jest taki. Będą jeździć od miasta do miasta, od domu do domu i sprzedawać prenumeraty magazynów. Nikt nie chce kupować ich gazet, ale tak naprawdę dzieciaki - zbieranina wyrzutków z amerykańskich nizin społecznych - sprzedają swoje historie. Każdy sposób dobry, byle wysępić kilka dolarów w zamian za łzawą opowieść o złamanym życiorysie i marzeniach o studiach. Star nie ma nic do stracenia. Dziewczyna, osierocona przez mamę ćpunkę, molestowana w domu przez ojczyma wsiada do busa i rusza w drogę. Nikt w domu nie będzie za nią tęsknił.

Ameryka nie jest krajem dla ludzi, którzy nie mają szczęścia - mówi reżyserka Andrea Arnold. Ci, którym się nie powiodło - bo mieli na przykład gorszy start, tak jak Star i jej nowi znajomi z minibusa - nie mają dostępu do służby zdrowia, bo ich na nią zwyczajnie nie stać, podobnie jak na kosztujące majątek studia. Marzenia o normalnej pracy i szczęśliwym domu są odległą, nieosiągalną fatamorganą, równie złudną jak myśl, że dorobią się kokosów, sprzedając magazyny, których nikt nie chce kupować.

“American Honey” trwa ponad 2,5 godziny i nigdy się nudzi, bo jest podróżą przez Amerykę, jakiej filmowcy nie chcą pokazywać: bezludne pejzaże, poprzecinane autostradami i przydrożnymi stacjami benzynowymi, supermarketami, zajazdami dla ciężarówek i zapomnianymi motelami rodem z “Psychozy”. W tej scenografii można łatwo nakręcić smutną, dokumentalną opowieść o straconych nadziejach, ale Arnold nie idzie na skróty, nie ulega kliszom i nie rzuca łatwych oskarżeń. “American Honey” jest afirmacją młodzieńczej energii, która wbrew przeciwnościom znajduje ujście w niekończącej się podróży. Kino drogi? Tak, ale nieoczywiste, bo łączące dramat o dojrzewaniu, dokument i... film przyrodniczy w estetyce wideoklipu podbitego tłustym beatem czarnego rapu. Reżyserka z pasją odkrywa skrawki dzikiej przyrody na wybetonowanych terenach, jakby chciała w ten sposób udowodnić, że pęd życia przezwycięży każdą przeszkodę.

Siła "American Honey" w dużej mierze opiera się na aktorach, naturszczykach, których reżyserka poznała w czasie swoich podróży po Ameryce. Arnold nie cenzuruje ich dialogów i nie pudruje, żeby lepiej wyglądali. Kamera uwielbia grającą główną rolę debiutantkę Sashę Lane, talent na miarę Katie Jarvis z “Fish Tank”. Zresztą oba tytuły, mimo oczywistych formalnych różnic, wiele łączy, przede wszystkim opowieść o dojrzewaniu, czasie równie ekscytującym, co niebezpiecznym. Przez cały film towarzyszy nam obawa, że dorastającą dziewczynę spotka coś złego, ale lęk graniczy z pewnością, że da sobie radę. W końcu jest Gwiazdą.

Ocena 8/10

Obraz
© Materiały prasowe
Obraz
© Gutek Film
Obraz
© Gutek Film
recenzjarecenzjeamerican honey
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (9)