Bardzo krwawa podróż. Czym zaskoczył mnie "Bullet Train" w reż. Davida Leitcha? [recenzja]
Turystyczna podróż pociągiem po Japonii? Nic z tych rzeczy. Kiedy za reżyserię bierze się David Leitch, wiadomo już, że będzie to raczej szalony wyścig, który pozostawi po sobie morze krwi. A jednak, mimo wielu brutalnych scen, "Bullet Train" ogląda się z przyjemnością. Duża dawka błyskotliwego humoru sprawia, że nawet najbardziej mrożące krew w żyłach sceny bezwzględnej rzezi wyglądają jak przewrotny żart.
Po porannym, przedpremierowym seansie "Bullet Train" kawa nie była mi już potrzebna. Szalone tempo akcji, która – jak sugeruje tytuł filmu – przypomina złowieszczo rozpędzony ekspres, skutecznie postawiło mnie na nogi. Dwie godziny krwawych przygód w towarzystwie przypadkowej grupy przestępców zleciały w mgnieniu oka. Środki zastosowane przez twórcę sprawiają, że widz odbiera ten obraz całym sobą, toteż po wyjściu z kina miałam wrażenie, jakbym odbyła tę morderczą podróż razem z jej filmowymi pasażerami.
Nie był to jednak czas stracony – wręcz przeciwnie! Dawno żaden film nie wzbudził we mnie tak skrajnych emocji. Choć nie jestem wielką fanką rozlewu krwi na ekranie, nie mogę powiedzieć, że widok tych scen mnie odrzucał, bo były pokazane w krzywym zwierciadle, tak jakby reżyser żartował sobie ze swoich bohaterów. Humor dominuje właściwie w każdej minucie filmu, skutecznie niwelując szok spowodowany widokiem podrzynanych gardeł.
I strasznie, i śmiesznie
Przez cały czas miałam wrażenie, że twórca jest obecny w swoim dziele – że patrzy na nie z dużym dystansem, momentami nawet komentuje niektóre sceny, a nade wszystko pokazuje nam, że nawet najbrutalniejsze kino akcji może być jednym wielkim żartem. Istotnie, "Bullet Train" trudno uznać za pełnowymiarowe kino sensacyjne. Jest raczej jego doskonale skrojoną parodią. Nadchodzącą farsę zwiastuje już pojawienie się głównego bohatera (Brad Pitt) o wdzięcznym pseudonimie "Ladybug" (biedronka), który w rzeczywistości jest zawodowym złodziejem i przestępcą. Trudno jednak nazwać go czarnym charakterem, bo mężczyzna od razu wzbudza sympatię, odkrywając przed widzem swoją wrażliwą naturę, która dostarcza mu niemało problemów.
Pan Biedronka zostaje oddelegowany na misję polegającą na przechwyceniu walizki pełnej pieniędzy z pociągu relacji Tokio – Kioto. Zadanie wydaje się całkiem proste, jednak to tylko pozory. Ladybug nie zdaje sobie sprawy, że wsiadając do ekspresu na stacji w Tokio, wybiera się w morderczą, krwawą podróż, którą przeżyją nieliczni.
Okazuje się bowiem, że na neseser z kasą poluje znacznie więcej śmiałków, a każdy z nich ma silną motywację, by pokonać konkurencję. Trzeba przyznać, że w ta przypadkowa ekipa tworzy dość barwny i zaskakujący obrazek. Poza nadwrażliwym Biedronką na pokład trafia jeszcze Prince – niepozorna dziewczynka o morderczych zamiarach (Joey King), boliwijski duet płatnych morderców: Cytryna (Brian Tyree Henry) i Mandarynka (Aaron Taylor-Johnson), syn szefa rosyjskiej mafii (Logan Lerman), zwanego w przestępczych kręgach "Białą Śmiercią", pewien złamany życiem Japończyk, który w szpitalu pozostawił ciężko chorego synka (Andrew Koji), nieustraszony meksykański wojownik, popychany żądzą zemsty za śmierć świeżo poślubionej żony (Bad Bunny), oraz tajemnicza kobieta o pseudonimie "Szerszeń" (Zazie Beetz). Cała ta wesoła ferajna mknie koleją Shinkansen w dal, usiłując pozabijać się nawzajem. Ten zawrotny wyścig ze śmiercią niektórzy przegrają już na początku drogi, a innym przyjdzie stoczyć długą i zaciętą walkę o życie, którą wygra zaledwie garstka bohaterów…
Krwawa rzeź w cieniu japońskiej popkultury
Scenariusz tego filmu byłby iście makabryczny, gdyby nie liczne, momentami absurdalne kontrasty. Trudno bowiem patrzeć na brutalne sceny z powagą, kiedy rozgrywają się w różowym wagonie, wypełnionym maskotkami z japońskich kreskówek, w którym rozbrzmiewają słodkie, dziecięce melodie. Mało poważni są także sami bohaterowie tej opowieści. Wcielający się w Biedronkę Pitt zadbał o to, żeby jego postać stała się karykaturą przestępcy. Rozdygotany emocjonalnie Ladybug co i rusz cytuje fragmenty poradników psychologicznych, a do tego jego zdumiewające szczęście jest wprost proporcjonalne do poziomu naiwności.
Z kolei Cytryna i Mandarynka to współczesne wcielenie komicznego duetu Flip & Flap. Co prawda panowie potrafią trafnie strzelać, ale trudno nie zauważyć, że ich mordercze sukcesy częściej są kwestią przypadku niż zamierzonych czynów. Do tego Lemon z rozbrajającą szczerością przyznaje, że tajemnicę ludzkiej mentalności zgłębił dzięki popularnej bajce o gadających parowozach.
Sięgając po tak przerysowane środki, Leitch stworzył coś na kształt kinowego komiksu. Na ekranie co jakiś czas pojawiają się opisy, komentarze z offu i ekspresowe retrospekcje, co dodatkowo pogłębia poczucie odrealnienia i teatralności poszczególnych scen. W niektórych momentach wręcz czekałam, aż aktorzy wyjdą ze swoich ról i puszczą do widza oko, dając mu do zrozumienia, że świetnie się bawią, grając ten momentami komiczny, momentami krwawy spektakl.
Popis aktorstwa na najwyższym poziomie
"Bullet Train" to film, który trudno jednoznacznie przyporządkować do konkretnej kategorii. Leitch genialnie żongluje konwencjami, tworząc ze swego dzieła istną hybrydę kina akcji, kryminału i komedii. Absurd i teatralność niektórych momentów przeplata się ze scenami pełnymi zapierających dech w piersiach efektów specjalnych. W rezultacie widz raz ma wrażenie, że siedzi na teatralnej widowni, a raz że mknie morderczym ekspresem wraz z jego pasażerami, niemal czując na skórze pęd wiatru i turkot kół pociągu.
Nie bez znaczenia dla odbioru tego wyjątkowego dzieła jest także doborowa obsada. Brad Pitt świetnie bawi się swoją rolą, przerysowując postać Ladybuga do granic możliwości. Podobnie jest w przypadku boliwijskiego teamu. Brian Tyree Henry i Aaron Taylor-Johnson stworzyli makabryczno-komiczny duet, który raz zdumiewa totalnym zdziecinnieniem, innym razem przeraża bezwzględnością i okrucieństwem. Największym zaskoczeniem była jednak młodziutka Joey King, znana młodszej widowni z netflixowej produkcji "The Kissing Booth". Aktorka wspaniale odnalazła się u boku doświadczonych, filmowych weteranów, co chwilę zaskakując aktorską dojrzałością. King stworzyła wielowymiarową postać słodkiej dziewczynki o duszy bezlitosnej morderczyni. Nie zdziwię się, gdy za swoją rolę artystka otrzyma nominację do Nagrody Akademii Filmowej. W pełni na nią zasługuje.
"Bullet Train" to film, którym David Leitch kolejny raz potwierdził swój reżyserski geniusz, łącząc na ekranie miks konwencji i gatunków. W rezultacie widzów czeka doskonała rozrywka na najwyższym poziomie w towarzystwie największych gwiazd kina. Przygotujcie się na szaloną jazdę bez trzymanki, którą będziecie wspominać jeszcze przez długi czas.
WP Film na: