"Barry Seal: Król przemytu": Tom Cruise znowu wysoko [RECENZJA]
Tom Cruise ponownie za sterami samolotu! I chociaż drugie "Top Gun” to nie jest, "Króla przemytu” ogląda się bardzo dobrze. Są latające maszyny, piękne kobiety, duże pieniądze i wielka polityka w tle. Jest i sam Cruise – w jednej z najlepszych ról od lat.
25.08.2017 | aktual.: 25.08.2017 19:12
Doug Liman, twórca "Tożsamości Bourne’a" czy "Pana i Pani Smith", dobrze wie, jak kręcić inteligentne thrillery z odrobiną humoru, by powstały filmy bezpretensjonalne i w miarę lekkie, a do tego niewzbudzające w widzach poczucia straconego czasu. Przy "Barrym Sealu” miał ułatwione zadanie, bo historia, na której oparto scenariusz filmu, jest doprawdy pasjonująca.
Oto Barry, pilot jednej z amerykańskich linii lotniczych, nudzi się na stałej posadzie. Cały czas marzy o zrobieniu interesu życia i nieustannie szuka swojej szansy, aby się obłowić. Dla zdolnego fachowca o śmiałych i dalekosiężnych planach okazji nigdy nie brakuje, a o Barry’ego w miarę szybko upomina się słynący z bezwzględności kartel z kolumbijskiego Medellin. Kilka lat później, po spektakularnym zatrzymaniu przez CIA, Seal decyduje się także na współpracę z amerykańskim rządem. Nigdy właściwie nie przestaje grać na dwa fronty, ale dopóki to się wszystkim opłaca, obie strony pozwalają pilotowi rozgrywać jego własną partię szachów i zgarnąć przy tym niemałą gotówkę. Ostatecznie okazuje się, że owszem – pieniędzy i szczęścia można mieć zbyt dużo, i takie przypadki nigdy się dobrze nie kończą. Za to prawie zawsze w wielkim stylu.
Tom Cruise jako Barry to połączenie podniebnego awanturnika, kryjącego się za okularami-awiatorami łobuza i szelmy, który szasta łatwo zarobionymi pieniędzmi i nic nie robi sobie z konieczności zachowania choćby cienia pozorów. Świeci śnieżnobiałym uśmiechem, czaruje chłopięcym urokiem, przyciąga uwagę i nie wzbudza zaufania, a jednak wszystko uchodzi mu na sucho. Momentami "Król przemytu” wydaje się aż nazbyt wygładzony, ubarwiony i uproszczony. Taka też jest wersja wydarzeń historycznych, które Liman zdecydował się opowiedzieć. A jednak i reżyserowi, i Cruise'owi esteśmy w stanie wiele wybaczyć. Proponują w końcu niegłupią, pełną werwy, momentami zabawną, wakacyjną rozrywkę i przywracają do łask hollywoodzkiego gwiazdora w tytułowej roli. Czego chcieć więcej?
Kadr z filmu "Barry Seal: Król przemytu" (fot. mat. prasowe)
Jest jedno jedyne "ale”. Czyż nie byłoby wspaniale, gdyby Pablo Escobara zagrał Wagner Moura ze słynnych "Narcos”? W "Barrym Sealu” to postać zupełnie nijaka, a w wykonaniu Brazylijczyka moglibyśmy pewnie mówić o mini-arcydziele. Nawet i bez tego jest jednak co najmniej dobrze. W sam raz na wybuchowe zakończenie wakacji.
Ocena: 7/10
Zobacz, co #dziejesiewkulturze: