''Bejbi Blues'': Nasza recenzja filmu!
Kontrowersyjny portret nastolatków, którzy decydują się na dziecko, żeby „mieć coś do kochania”, już dziś wywołuje zażartą dyskusję.
Od 4 stycznia 2013 roku w polskich kinach możemy oglądać najnowszy film Katarzyny Rosłaniec - „Bejbi Blues”.
Jeszcze przed premierą było wiadomo, że drugi obraz reżyserki pamiętnych „Galerianek” ma spore szanse zaszokować rodzimą widownię.
Kontrowersyjny portret nastolatków, którzy decydują się na dziecko, żeby „mieć coś do kochania” już dziś wywołuje zażartą dyskusję, nie tylko w konserwatywnych środowiskach. Czy taki właśnie jest współczesny młody człowiek, który desperacko pragnie kochać i być kochanym?
Przeczytajcie recenzję Anny Bielak, a później zapraszamy do kin!
Nie do końca o Polsce!
"Bejbi Blues" Kasi Rosłaniec to nie jest film o typowych polskich nastolatkach, ale to nie jest jego wada. Ispirowany amerykańskim blogiem Tavi Gevinson; głęboko zakorzeniony w hipsterskiej kulturze berlińskich klubów i po uszy zadurzony w pop-stylistyce spod znaku Lady Gagi i Alison Goldfrapp to film o rock’n’rollowej utracie kontroli nad własnym życiem.
To historia, w którą wchodzimy bez zbędnych ceregieli, gry wstępnej, pośpiesznych stosunków, przypadkowych ciąż i (nie)szczęśliwych narodzin. To wszystko już się stało.
To lukrowany świat, od którego robi się niedobrze, ale którym możemy zapychać się jak dzieci landrynkami przed kolacją. To autentyczny, rytmiczny, katatoniczny blues, którego autorka zespala miłość, zazdrość, wierność, wolność i samotność w jedną dramatyczną kompozycję.
Nie brak w niej też nut krytycznych wobec społeczności – nie danego kraju jednak, ale konkretnej grupy kulturowej.
Młode matki w kinie
Gdyby chcieć usytuować film Rosłaniec w obrębie polskiej kinematografii – "Bejbi Blues" najbliżej do "Ki" (2011) Leszka Dawida.
Wizualną bazą obu produkcji jest sceniczna stylizacja, ostre przejścia montażowe mnożą w nich poczucie życiowego bałaganu, a Natalia (zjawiskowy debiut Magdaleny Berus!) podobnie jak Kinga (Roma Gąsiorowska) jest kolejną samotną matką, która zamiast szat nieszczęśnicy zakłada seksowne rajstopy, kolorowe futra i ekstrawaganckie buty na mało gustownych koturnach. W sprawnych dłoniach Kasi Rosłaniec Berus jest żywym manekinem ubieranym wedle wskazówek nastoletniej Gevinson i czesanym w stylu Alison Goldfrapp.
Rzeczywistość wokół niej raz przypomina plastikowy, kiczowaty domek dla lalek Barbie kupionych na bazarze; innym razem przeistacza się w groteskową scenę erotycznych zabaw à la wulgarny, serbski "Klip"(2012) Maji Miloš. Film Rosłaniec nie jest jednak kolorową wydmuszką; a przymiotnik "sztuczny" – którym z łatwością można go opisywać – nie jest tożsamy ze słowem "nieautentyczny".
Świetne aktorstwo
Prawdziwy dramat może rozgrywać się w cukierkowej przestrzeni. Może nawet bardziej go wtedy widać, bo nie jest zanurzony w codzienności, na którą z przyzwyczajenia nie zwracamy już uwagi.
Ten, który przeżywa siedemnastolatka i jej chłopak Kuba (Nikodem Rozbicki) jest histeryczny i nieznośny, ale przejmujący. Rosłaniec udowadnia, że jako autorka nie cofnie się przed niczym i sprawi, że najbardziej nieprawdopodobne i żenujące koszmary przybiorą filmowe kształty.
Pewien autentyzm przeżycia pojawia się jednak naocznie za sprawą języka, którym posługują się bohaterowie. Mało który z polskich twórców potrafi w usta swoich młodych bohaterów włożyć dialogi, które nie zamieniają się w padające z ekranu suchary.
Natalia, Kuba, Martyna (Klaudia Bułka) i Ernest (Michał Trzeciakowski) rozmawiają o emocjach i jeździe na desce, rodzinie i niezrozumieniu – ich naturalność i typowe dla debiutujących aktorów zagubienie przed kamerą owocują stworzeniem prawdziwych (nie uginających się pod tonami makijażu) kreacji.
Słodko-gorzki świat
Rozumiem zarzuty tych, którzy patrząc na film Rosłaniec, widzą hipsterską paradę czy niekończącą się sesję zdjęciową dla modnego magazynu. Czy zauważają oni przy okazji, że ubrania stają się coraz gorsze, a szminki bardziej tandetne?
Podoba mi się twórczy zamysł Rosłaniec i to, że jej bohaterka wpada w coraz głębszą iluzję przeradzającą się w coraz większe oderwanie od rzeczywistości. Natalia nie widzi już świata, ale swoje o nim, karykaturalne wyobrażenie.
Pozbawiona opieki matki nie czuje ludzkiego ciepła, ale ociera się o uszminkowane na niebiesko, zimne, plastikowe lalki i w końcu sama jedną się staje. Nie zauważa, gdzie przebiegają granice, bo tak jak Rosłaniec – wszystkie je z impetem przekracza. W przeciwieństwie do reżyserki, traci jednak kontrolę. Stacza się w cukierkowy świat jak po równi pochyłej i krztusi gorzkim lukrem osuwając w szaleństwo.
Pierwszym wpisem, który pojawia się po wejściu na blog Tavi jest pytanie: Is this a real life? Is this just a fantasy? Co z tego, że w kontekście "Bejbi Blues" odpowiedź twierdząca pada na to drugie pytanie?
_* Anna Bielak*_
(ab/kk/mn)