„Biały smok”: katastrofa za półtora miliona
05.09.2016 | aktual.: 04.05.2017 17:29
Potykający się o własne spodnie, pijany w sztok Christopher Lloyd demoluje hotel. Taksówkarz grozi samobójstwem. Zdesperowany reżyser ląduje w szpitalu. Ktoś kradnie taśmę filmową. Dziś szalone kulisy pierwszej polsko-amerykańskiej koprodukcji z prawdziwego zdarzenia mogą wywołać co najwyżej uśmiech niedowierzania. Jednak dla twórców „Białego smoka” (w USA wydanego jako „White Horse”, czyli „Biały Koń”) praca nad filmem okazała się najbardziej traumatycznym doświadczeniem w karierze.
Prace nad filmem z 1986 roku w reżyserii Jerzego Domaradzkiego i Janusza Morgensterna nigdy by nie ruszyły, gdyby nie amerykański system podatkowy. Wszystko zaczęło się 10 lat wcześniej w Krakowie, gdzie Alina Szpak, aktorka Teatru STU, poznała amerykańskiego pisarza Roberta C. Fleeta. Rok później byli małżeństwem. Kilka lat po przeprowadzce do Stanów Szpak wyprodukowała film dla dzieci, który spotkał się z ciepłym przyjęciem. Niestety, sukces zbiegł się z wiadomością o chorobie jej ojca.
- Księgowy zasugerował mi, że podróż do Warszawy można odliczyć od podatku, jeśli będzie nosiła znamiona biznesowej. Pomyślałam - co za problem? Napisałam list od Filmu Polskiego, że zrobiłam film familijny, bardzo chętnie go pokażę i czy nie chcieliby podjąć współpracy. Byłam przekonana, że nikt mnie nie weźmie poważnie.
Ale na miejscu okazało się, że Zespół Filmowy Perspektywa, któremu szefował Janusz Morgenstern, jest zainteresowany koprodukcją kolejnego filmu dla najmłodszych. Szpak nie miała wyjścia. Podpisano umowę.
Scenariuszem zajął się mąż Aliny. Historia łączyła proekologiczny przekaz z efektami specjalnymi oraz fantastyczno-awanturniczą fabułą w duchu kina Lucasa i Spielberga. „Biały smok” opowiada o perypetiach Jima Martina, geologa prowadzącego badania w Karistanie, fikcyjnym kraiku leżącym gdzieś w Europie Wschodniej. Na miejscu Amerykanin musi stawić czoło zabójcom na usługach potężnej korporacji, złej czarownicy oraz tytułowemu smokowi. Bohaterowi z pomocą przychodzą kilkuletni syn Steve oraz Jawel, niewidoma nastolatka, potrafiąca porozumieć się ze stworem.
W wyprodukowaniu filmu Alinie Szpak miał pomóc Andrzej Krakowski. Mieszkający na stałe w Nowym Jorku filmowiec wynegocjował kontrakt z CBS Theatrical Films. Wytwórnia zobowiązała się zapłacić za gotowy obraz około 1,5 mln dolarów. Zdjęcia trwały trzy miesiące i zakończyły się w grudniu 1986 roku. W tym czasie nagrano sceny w kilku malowniczych zakątkach Polski, m.in. w Łebie i Górach Stołowych, oraz wrocławskim atelier.
Obsada prosto z Hollywood
W głównej roli obsadzono Christophera Lloyda, gwiazdę „Powrotu do przyszłości”. Z kolei Dee Wallace, która w „E.T.” Stevena Spielberga zagrała mamę głównego bohatera, wcieliła się w czarownicę Altę.
Na planie partnerowali im 6-letni syn Aliny i Roberta, Stephan (dziś specjalista od efektów specjalnych, pracujący m.in. przy netfliksowym „Daredevilu”) oraz Allison Balson („Mały domek na prerii”).
W rolach drugoplanowych pojawili się m.in. Soon-Tek Oh (na zdjęciu z Dee Wallace), etatowy czarny charakter („Człowiek ze złotym pistoletem”), oraz Luke Askew, weteran kina i telewizji, mogący poszczycić się występami u Sama Peckinpaha czy Dennisa Hoppera. Aktorzy byli serdecznymi przyjaciółmi Fleetów. Podobnie zresztą jak David Carradine, początkowo typowany do głównej roli. Niestety, udział gwiazdy „Kill Billa” pokrzyżowały inne zobowiązania.
Ekipa zza oceanu szybko się zaaklimatyzowała, poznając zwyczaje i lokalną kuchnię. Askew, gorliwy katolik, spełnił nawet swoje marzenie i odwiedził Częstochowę. Współpracę z nimi ciepło wspomina grający w filmie Kazimierz Kaczor.
- Jedyne, co było dla nas zadziwiające, to szalona różnica w zarobkach. Kiedy pewnego dnia Lloyd zdradził, jaką wynegocjował dietę, pomyślałem: nie chcę swojego wynagrodzenia, dajcie mi jego dniówkę! – śmieje się aktor.
Pytany o Wallace Kaczor podkreśla, że zapamiętał ją przede wszystkim jako duszę towarzystwa.
- Po skończonych zdjęciach Dee urządziła dla nas wielkie przyjęcie w miejscowej restauracji. Mało tego, zatańczyła po kolei z każdym członkiem ekipy.
Gwiazdorskie zachcianki
Lloyd zawdzięczał swój angaż Andrzejowi Wajdzie. Reżyser kilkanaście lat wcześniej obsadził go w „Biesach” wystawianych w teatrze Uniwersytetu Yale.
* - Udało nam się go pozyskać, bo jeszcze nikt go nie znał. Christopher zrobił się rozpoznawalny dopiero dwa miesiące po podpisaniu z nami kontraktu. Kiedy „Powrót do przyszłości” wszedł na ekrany, rozdzwoniły się u nas telefony *- tłumaczy Alina Szpak.
Do Polski Lloyd przyleciał ze swoją narzeczoną Carol Ann Vanek. Od samego początku aktor sprawiał wrażenie odludka. Kiedy gasły reflektory, para ulatniała się do swojej kwatery. Szybko okazało się, że wyprawa do Polski była fatalnym pomysłem.
- Lubił wypić i ta myśl, że w Polsce alkohol jest tak tani i dostępny cieszyła go najbardziej. Proszę sobie wyobrazić, jaki był zachwycony, kiedy zorientował się, że mógł u nas kupić dziewięcioletni rum kubański za kilka dolarów. Popijali razem z Carol, choć z tego co pamiętam, miał obostrzenie w kontrakcie, że może wypić nie więcej niż pół litra dziennie – twierdzi Domaradzki.
– Grał bez zarzutu, choć męczył go permanentny kac. Walczył z nim solą, ukradkiem wsypywaną do zupy mlecznej.
Jednak bywały chwile, kiedy przeklinano dzień, w którym podpisano z gwiazdorem kontrakt. Szpak wspomina:
- Nigdy nie zapomnę, jak pewnej nocy zadzwoniła Carol, krzycząc, że narzeczony chce ją zabić. Po przybyciu na miejsce ujrzeliśmy kompletnie zdewastowany apartament oraz awanturującego się, pijanego w sztok Lloyda.
Aktora z trudem udało się obezwładnić i przetransportować do drugiego hotelu.
- To był przykry widok. Lloyd miota się w hallu, nie wie co się dzieje, spodnie mu spadają... Jakby tego było mało, nagle jak spod ziemi wyrastają dwaj tajniacy. Cudem udało się ich spławić – relacjonuje producentka. Innym razem aktor ledwo uniknął pobicia z rąk pijanych żołnierzy.
Dee Wallace również nie należała do łatwych we współpracy.
- Miała już gwiazdorskie zapędy. Jako jedyna zażądała przenośnej toalety, którą musiałam sprowadzić aż ze Stanów, oraz osobistego kierowcy. Pewnego dnia przyszedł do mnie i oznajmił, że jeśli ktoś go nie zmieni, popełni samobójstwo. Okazało się, że codziennie po zdjęciach musiał jeździć z nią do hotelu i w kółko oglądać horrory, w których zagrała – mówi Szpak.
Od początku skazani na porażkę
Fiaska „Białego smoka” należy upatrywać przede wszystkim w odmiennych podejściach do biznesu. Hollywoodzki styl, w którym wszechwładny producent rozdaje karty, nijak miał się do tradycji szkoły polskiej i reżysera-autora.
- W Polsce producent nie istnieje, jest organizatorem, może jedynie sugerować, bo na końcu i tak podpisuje się reżyser – tłumaczy Domaradzki. - Fleet i Szpak chcieli narzucać swoje warunki i weszli kompletnie w nieswoje buty. Dlatego musiałem ich odsunąć. To było jedyne wyjście, bo film wisiał na włosku, a mi groziła katastrofa wizerunku, na który latami pracowałem – dodaje.
Szpak przytacza słowa reżysera, który dał jasno do zrozumienia, że „nie będzie robił durnej bajki dla durnych Amerykanów”. Z pomocą Feliksa Falka i aktorów Domaradzki zaczął zmieniać dostarczony mu scenariusz.
Gwoździem do trumny okazał się lekceważący stosunek Polaków do kina rozrywkowego.
Efekty specjalnej troski
*- Nie oszukujmy się, on wyglądał jak z czasów Georgesa Mélièsa *– żartuje Domaradzki.
Stworzenie smoka oraz charakteryzacji postarzonej czarownicy zlecono Januszowi Królowi, czołowemu specjaliście od efektów specjalnych.
*- Przed zdjęciami co tydzień latałem z Wrocławia do Warszawy. Demonstrowałem kolejne wersje projektu, które dopasowywałem do zmian w scenariuszu wprowadzanych przez Domaradzkiego. Prace nad smokiem rozpocząłem równo z początkiem zdjęć, choć byłem gotowy już kilka miesięcy wcześniej *- tłumaczy Król.
Kiedy końcu dostał zielone światło, okazało się, że nie ma już czasu na projekt, który ostatecznie zatwierdziła strona amerykańska.
- Smok miał być zrealizowany w technologii hollywoodzkiej, cały z lateksu, na aluminiowym szkielecie. Szybko o tym zapomniałem. Około sześćset przygotowanych wcześniej gipsowych form wylądowało na śmietniku. Jedyny zaawansowany element, na jaki sobie pozwoliłem, to łeb wykonany z lateksu i poliuretanów, którym sterowałem radiowo – mówi filmowiec.
Jednak Król zderzył się z polskimi realiami. Obiecany budżet, wynoszący 60 tysięcy dolarów, stopniał do dwóch i pół tysiąca.
- Moja praca w zasadzie i tak poszła na marne. Podczas zdjęć okazało się, że Domaradzki i Morgenstern byli bardziej zainteresowani aktorami. Smok został dograny w postprodukcji, kiedy na planie mało kto został.
Ostatecznie dwumetrowy smok, animowany przez parę kaskaderów i Króla, pojawia się tylko w kilku scenach. Do jego budowy użyto najlepszych dostępnych materiałów, m.in miękkiego poliuretanu wzmacnianego tkaniną. Ale naprędce wykonana makieta siłą rzeczy nie mogła wyglądać jak dokonania hollywoodzkich magików.
- Nie było rozpisanego planu efektów, brakowało dedykowanej ekipy, a nade wszystko panowało przekonanie, że wszystko da się zrobić w postprodukcji – wylicza Król.
- To było dla mnie ciężkie doświadczenie. Pozostał duży niedosyt, bo mogliśmy stworzyć coś naprawdę unikalnego w skali naszej kinematografii. A wyszło, jak wyszło. Dolar unosił się w powietrzu i siał spustoszenie w głowach...
Taśma znika
Zmiany w scenariuszu, konflikt z reżyserem i utrata kontroli nad projektem nie były jedynymi zmartwieniami Aliny i Roberta.
Kiedy tuż przed rozpoczęciem zdjęć wylądowali na Okęciu, samochód mający przewieźć taśmę filmową do hotelu, rozpłynął się w powietrzu. Szybkie śledztwo ujawniło, że auto wypełnione drogocennym ładunkiem znajduje się w garażu na Żoliborzu, a w kradzież zamieszana jest osoba z ekipy. Taśmę udało się odzyskać. Jednak co z tego, skoro podczas zdjęć wyszło na jaw, że spora jej część bezpowrotnie zaginęła. Plotka głosi, że została użyta na potrzeby innego filmu.
Podobny los spotkał drogie filtry do kamery, pożyczone od znajomych z Niemiec. Kiedy asystent Aliny Szpak pojechał je zwrócić, na miejscu okazało się, że ktoś wcześniej podmienił je na bezwartościowe szkiełka.
Reżyser na skraju załamania nerwowego
Oprócz alkoholizmu Lloyda i gwiazdorzenia Wallace utrapieniem okazał się również koń, w kilku scenach partnerujący 17-letniej Allison Balson (na zdjęciu).
- To było piękne zwierzę. Problem polegał na tym, że wyścigowe. Koń był przyzwyczajony do pochłaniania ogromnych ilości paszy. Biedak, kiedy widział trawę, zaczynał żreć. Aby podniósł głowę, musieliśmy odwracać jego uwagę, bijąc w blaszany garnek. Oczywiście szybko przestał reagować. W dodatku Balson panicznie się go bała. Sytuacja stawała się coraz bardziej koszmarna – śmieje się Jerzy Domaradzki.
Jednak wtedy zupełnie nie było mu do śmiechu. Udział w przedsięwzięciu nazywa bez ogródek traumatycznym doświadczeniem.
*- Zdjęcia przypłaciłem zdrowiem. Prześladowały mnie napięcie i niewyobrażalny stres, bo z jednej strony w końcu miałem szansę współpracować z gwiazdami, a z drugiej musiałem ratować film *– tłumaczy reżyser. I dodaje, że pewnego dnia zaczął zmieniać kolor.
Kiedy Domaradzki wylądował na stole operacyjnym, na planie wybuchł chaos. W obliczu katastrofy na stołku reżysera zasiadł zobligowany kontraktem z CBS Krakowski. Ostatecznie „Biały smok” został ukończony i zmontowany przez Janusza Morgensterna. Jednak jego wersja filmu znacznie różniła się od zapatrywań Aliny i Roberta Fleetów.
Wyposzczona publiczność
„Biały smok” trafił na ekrany w lipcu 1987 roku. Film spotykał się z zaskakująco dużym zainteresowaniem publiczności głodnej rozrywki i kina gatunkowego. Tej samej, która rok później popędziła na niesławną „Klątwę Doliny Węży” Marka Piestraka.
„Białego smoka” obejrzało w sumie 700 tysięcy widzów. Domaradzki szacuje, że istniała realna szansa na drugie tyle.
Jednak decyzja Morgensterna (na zdjęciu pierwszy z lewej, obok Allison Balson i Andrzej Krakowski), który nie zdecydował się na postsynchrony (film wyświetlano z polskimi napisami), skutecznie odstraszyła rodziców z małymi dziećmi, a to do nich adresowano produkcję w pierwszej kolejności.
Długi, proces i kasety wideo
Z punktu widzenia polskiej kinematografii można było mówić o finansowym sukcesie. Domaradzki i Morgenstern odetchnęli z ulgą. W przeciwieństwie do Aliny i Roberta Fleetów. Dla nich prawdziwe kłopoty miały dopiero nadejść.
Kiedy w Polsce trwały ostatnie dokrętki, koncern Teda Turnera wykupił CBS. Z tego samego powodu „Biały smok” nie trafił w Stanach do kinowej dystrybucji, a na półkę, na której przeleżał kilka lat. W międzyczasie małżeństwo sądziło się z producentem wykonawczym i ubezpieczycielem. Poszło o prawa do filmu oraz bezprawne zajęcie rachunku firmy Fleetów. Niezwykle skomplikowany proces pochłonął ich ostatnie oszczędności. Choć małżeństwo wygrało, jeszcze wiele lat Alina i Robert wychodzili z długów.
- Czy żałuję? Nie, choć przeżyliśmy z Robertem koszmar. Ale zdobyte doświadczanie przydało się nam kilka lat później, kiedy realizowaliśmy kolejne filmy w Stanach albo sądziliśmy się bankiem – zdradza Szpak. Domaradzki dodaje:
W 1991 roku film ukazał się w Stanach na VHS nakładem CBS/Fox Video, przepadając w zalewie większych i lepiej zrealizowanych produkcji. W tym samym roku, po trzech latach małżeństwa, Lloyd rozwiódł się z Carol.