Pierwsze miejsce „Bitwy pod Wiedniem” w notowaniach box office – film zobaczyło 90 tys. widzów – upewniło włoskiego producenta, że za wyjątkowo krytycznymi opiniami o produkcji musi stać coś więcej…
Jeszcze nie opadł kurz po ostatniej potyczce pomiędzy producentem „Bitwy pod Wiedniem” i mediami, do których wystosował oświadczenie, a znów jest głośno o włoskim filmowcu. Alessandro Leone ponownie rozesłał swój manifest do kilku polskich redakcji, w którym nie tylko broni filmu, ale również wchodzi w polemikę z dziennikarzami.
Pierwsze miejsce „Bitwy pod Wiedniem” w notowaniach box office – film zobaczyło 90 tys. widzów – upewniło włoskiego producenta, że za wyjątkowo krytycznymi opiniami o produkcji musi stać coś więcej…
Na kolejnych stronach postaraliśmy się przybliżyć najważniejsze zarzuty Alessandro Leone skierowane pod adresem polskich mediów, krytyków oraz… filmowców, którzy tylko z wiadomych producentowi powodów nie chcą współpracować z zagranicznymi partnerami.
Odniósł sukces?
Na wstępie listu wystosowanego do redakcji polskiej edycji magazynu Newsweek czytamy, że zdaniem Leone jego poprzednie oświadczenie przyniosło zamierzony skutek.
- Po moim ostatnim komunikacie z nieukrywaną przyjemnością zauważyłem, że przynajmniej niektóre z recenzji filmu, choć nadal obfitujące w krytykę, zostały napisane profesjonalnie i kulturalnie, nie niczym tekst kabaretowy. Także wielu internautów, zaczęło się zastanawiać, czy aby wszystkie informacje, którymi karmią nas media są prawdziwe i rzetelne i czy czasem nie byłoby warto dojść do ich źródeł i wyrobić sobie własną opinię na wspomniany temat.
Chcieliśmy pogrążyć Włochów?
Producent „Bitwy pod Wiedniem” zauważył, i to zresztą słusznie, że jego poprzedni list otwarty do polskich mediów odebrano jako gest dość niepoważny, z czym nie można się nie zgodzić.
Zdaniem Leone ci, którzy wyśmiewali jego oświadczenie, czekali z zaciśniętymi kciukami na miniony poniedziałek, aby pogrążyć nie tylko film, a również Włochów (!).
Czyżby wyjątkowo zgodne recenzje były częścią polskiego spisków wymierzonego w mieszkańców Półwyspu Apenińskiego? Na szczęście misterny plan spełzł na niczym, ponieważ w weekend do kin na „Bitwę” poszło 90 tys. widzów.
Wojna totalna!
Te 90. tys. widzów producent filmu bierze za dobrą monetę, wychodząc z założenia, że skoro widzowie poszli do kina , to recenzje powinny być już pozytywne.
- Tydzień po premierze krytycy ponownie starają się przekonać potencjalnych widzów, że pomimo iż film podczas tego weekendu uplasował się na pierwszym miejscu w kasach, jest najgorszym filmem jaki do tej pory widzieli. Krytykom nie starcza już prawo do oceniania- domagają się prawa niszczenia kopii filmów i zamknięcia sal kinowych. Czy to jakaś osobista wojna? Przeciwko komu? Mnie? Nam? Światu?- grzmi włoski filmowiec, jak widać dotknięty do żywego kilkoma recenzjami wyraźnie zdruzgotanych krytyków.
Dlaczego efekty są takie słabe?
Leone powraca również do kilku zarzutów, jakie recenzenci stawiają „Bitwie pod Wiedniem”. Chodzi w głównej mierze o kiepskie efekty komputerowe. W kilku miejscach można przeczytać, że przypominają tekstury rodem z gier z czasów świetności Windowsa 95.
- Czy ktoś próbował się zastanowić, dlaczego film jest właśnie taki, a nie inny? Nie. Spośród 400 dziennikarzy obecnych na pokazie filmu dla prasy i 200 na konferencji prasowej nikt nie zadał pytania dlaczego efekty specjalne w tym filmie są słabe lub dlaczego głównym bohaterem filmu nie jest Sobieski? Ważniejsze było jak najprędzej opuścić salę, żeby móc napisać pierwszą miażdżącą recenzję lub jako pierwsi opublikować zdjęcia nowej brody aktora albo stringów aktorki- takie zarzuty stawia producent zdegustowany złośliwymi recenzjami.
Dlatego może warto zadać pytanie producentom, dlaczego warstwa wizualna filmu jest taka, a nie inna? Dlaczego w efekcie niechlujnej postprodukcji na ekranie konie nie rzucają cienia, a zastępy tureckich żołnierzy są efektem kiepskiej replikacji? Więcej na temat wpadek w „Bitwie” możecie przeczytać tutaj.
Polacy nie potrafią dbać o historię?
Alessandro Leone zauważa również, że film nie powinien być podniesiony do poziomu afery narodowej, dodając, że wziął udział w przedsięwzięciu ze względu na to, że widział w temacie spore możliwości, w odróżnieniu od naszych rodzimych twórców.
- Nie przeczę, że polski reżyser albo producent umiałby zrobić to lepiej. Tylko kiedy? Jak dotąd polscy filmowcy nie zrobili nic w tym kierunku i niestety sądzę, że nie prędko się tego podejmą - ocenił Włoch, dodając:
- Weźmy na przykład film o polskim papieżu Janie Pawle II albo Marii Curie Skłodowskiej, o Chopinie, Koperniku, malarce Tamarze Łempickiej. Te postaci nie dorobiły się nadal polskiego odpowiednika filmowego. Bywa, że w świecie nie są traktowani jako Polacy... ale jako Francuzi, Włosi czy Rosjanie - grzmi Leone zapominając, że w 2002 r. Jadwiga Barańska o Jerzy Antczak nakręcili "Chopin. Pragnienie miłości".
Wszystkiemu winni Polacy
W swoim toku rozumowania Leone dochodzi do następujących wniosków:
Do tego dochodzi nasz wrodzony upór i niechęć współpracy z zagranicznymi studiami, bo „prawdziwym powodem jest to, że niewielu Polaków ma odwagę konkretnie zmierzyć się z obcokrajowcami i podjąć się współpracy z nimi, iść na kompromisy i promować swoją historię i kulturę.”
Szybko nie zapomną...
Leone swój dyskurs kończy zapewnieniem, że kierowały nim naprawdę szczere intencje.
Włoch podejmując się produkcji „Bitwy pod Wiedniem” chciał przybliżyć Polakom ważny element historii i zaszczepić chęć dyskusji o niej, aby nie poszła w zapomnienie.
Nie da się ukryć, że „Bitwa pod Wiedniem” szybko nie zostanie zapomniana, jednak bynajmniej nie ze względu na dyskusję o dziejach Polski. (Informacja prasowa/gk/mf)