''Bokser'': Wywiad z Szymonem Bobrowskim

Bokser” zapewnił mi jedno z najbardziej emocjonujących przeżyć w moim życiu – o roli Przemka w filmie „Bokser” z cyklu „Prawdziwe historie” opowiada *Szymon Bobrowski. Premiera filmu na antenie TVN już w niedzielę, 8 kwietnia o godzinie 22.00.*

''Bokser'': Wywiad z Szymonem Bobrowskim
Źródło zdjęć: © TVN

22.03.2012 13:16

„Bokser” to film inspirowany karierą i życiem Przemysława Salety. Jaki jest Pana *Przemysław Saleta?*

W filmie nie gram Przemysława Salety. „Bokser” oparty jest na wydarzeniach z życia tego sportowca, ale gram po prostu boksera, boksera o imieniu Przemek. Jest to duży, silny, mocny facet, uprawiający bardzo niebezpieczny zawód. Przemek to mężczyzna, który kocha swoją żonę, swoją córkę, a jednocześnie bardzo kocha swój zawód, kocha sport. Chce osiągnąć wszystko, co możliwe w tym zawodzie – zostać mistrzem świata.

Czy, poza ojcostwem, łączy coś Pana z filmowym Przemkiem?

Doskonale rozumiem mojego boksera, bo jestem w tym samym momencie życia – bardzo kocham swoją rodzinę, dzieci, ale też bardzo kocham moją pracę i chciałbym czuć się w niej spełniony. Podejrzewam, że wszyscy oddający się zawodowo swojej pasji mają podobnie, pragną dostać swojego „Oskara”. W odróżnieniu od filmowego Przemka ja chyba jestem bardziej świadomy - nie tylko tego, co chcę osiągnąć ale jeszcze bardziej, czego nie chcę stracić. Mój bohater w tym się pogubił i poniósł ogromną cenę. Nie był krystaliczny, natomiast zrobiłem, co w mojej mocy, aby go obronić.

Czy praca przy produkcji inspirowanej faktami różni się czymś od pracy przy typowej fabule?

Jest to film wyjątkowy ze względu na to, że naprawdę wszyscy znamy tę historię. Cały kraj nią żył, śledził w mediach. W filmie od głównego bohatera ważniejszy jest dramat rodziny i dlatego starałem odsunąć się od prawdziwego Przemka Salety. Potraktowałem film, jak uniwersalną historię fabularną, a swoją postać budowałem niezależnie od tego, kim jest pierwowzór. Wiem, że nie uwolnię się od porównań z Przemkiem Saletą, ale starałem się zagrać po prostu Przemka-boksera, ojca chorego dziecka. Bardzo pomogła mi w tym Ania Przybylska, która była ciepłą duszą tego filmu i zawodową partnerką, o której aktor może tylko marzyć.

Postać Ewy to tak naprawdę druga równorzędna rola główna w tym filmie. Jak układała się Wam współpraca na planie?

Znakomicie. Byliśmy na podobnym etapie swojego życia – obydwoje mamy dzieci, sukcesy zawodowe, kochamy to, co robimy. Chociaż niektóre wybory, których dokonaliśmy prywatnie były różne od wyborów naszych bohaterów, pewne tematy, dzięki życiowemu doświadczeniu było nam łatwiej zagrać.

Zdjęcia do filmu powstawały już jakiś czas temu…

Tak, kręciliśmy w połowie 2010 roku. Spędziliśmy 40 dni na tzw. obozie szkoleniowym w Krakowie z Tomkiem Blachnickim - reżyserem, z całą siłą i mocą zespołu krakowskiego. Z radością czekam na premierę tego filmu i mam nadzieję, że widzowie polubią mojego boksera, Ewę stworzoną przez Anię, naszą filmową córeczkę Nicole, którą zagrała Emilka Stachurska, i że docenią pracę całej cudownej ekipy, która przy tym filmie pracowała.

Prawdziwe historie to powrót do tradycji filmów telewizyjnych. Myśli Pan, że to słuszny kierunek?

Osobiście uważam, że „Bokser” ma wszelkie znamiona filmu fabularnego. Oczywiście ze względu na to, że jest to produkcja telewizyjna, skierowana do szerokiej publiczności, nie mogliśmy nakręcić filmu wyłącznie o sporcie. Powstał film o miłości ze sportem w tle. Jeśli chodzi o sam gatunek filmu telewizyjnego opartego na faktach, to życie pisze historie, o których nie śniło się scenarzystom. Dobrze, że jest projekt, w którym możemy je uwiecznić na taśmie. Jeśli skupimy się tylko na wymyślonych historiach z seriali to szybko stracimy kontakt z prawdziwym życiem.

„Bokser” obfituje w sceny walki. Jak wyglądały przygotowania do scen stricte sportowych?

Po raz pierwszy w moim zawodowym życiu, czyli od jakichś 15 - 16 lat, miałem idealne warunki do pracy nie tylko na planie, ale także jeszcze przed rozpoczęciem zdjęć. Stacja TVN zapewniła mi treningi z najlepszymi - przez jedenaście tygodni trenowałem pod okiem niezwykłego trenera Tomka Krzemienieckiego, który układał także wszystkie sceny walk w filmie. Dzięki treningowi moje ciało było przygotowane do roli i większość scen walki mogłem zagrać sam. Niestety nie udało mi się utrzymać efektów tej pracy do dzisiaj, fizycznie nie czuję się już bokserem. Patrząc na to wszystko z perspektywy mogę powiedzieć, że była to chyba jedna z największych zawodowych, filmowych przygód mojego życia i jestem niezwykle wdzięczny losowi, że dał mi szansę pracować przy tym filmie, i w takich warunkach.

Nie obawiał się Pan kontuzji?

Na tym polega zawodowstwo, że Tomek Krzemieniecki najpierw trenował ze mną przez jedenaście tygodni, a potem ułożył taką choreografię, nad którą cały czas trzymał pieczę, że nic mi się nie stało. Ciosy moich partnerów, których grali kaskaderzy Tomka, skutecznie omijały moje ciało, wyhamowywały w odpowiednim momencie i wszystko zostało tak zorganizowane, że w efekcie oglądamy prawdziwą walkę pełną ciosów. To, co mogłem zrobić i wydaje mi się, że mi się udało, to zagrać jak najbardziej wiarygodnie. Na planie tłumaczyłem Tomaszowi, co umiem zrobić, czego nie, co jestem w stanie zagrać, a on odpowiednio kierował walką. Na planie usłyszałem jeden z największych komplementów. Pan Jerzy Kulej, który grał sędziego, powiedział mi: „No mały, gdybyś zajął się tym 25 lat temu to miałbyś duże możliwości”. Tych słów chyba nigdy nie zapomnę. W filmie efekty tej pracy i przygotowań ustąpiły miejsca historii obyczajowej. Spektakularne popisy bokserskie nie mogły odwrócić uwagi od sedna naszej opowieści i zostały zredukowane
do minimum. Może jednak w niedługiej przyszłości doczekamy się dobrego, sportowego filmu kinowego?

Jakie inne momenty z planu Pan zapamiętał?

„Bokser” zapewnił mi jedno z najbardziej emocjonujących przeżyć w moim życiu – scenę, w której Przemek wychodzi do walki o mistrzostwo świata. Miałem na sobie szlafrok w barwach narodowych, przede mną szły dziewczyny z flagami Polski, z głośników leciał nasz hymn, a na widowni było trzystu widzów - krzyczących „Przemek, Przemek”. Kiedy wychodziłem na ring absolutnie uwierzyłem, że walczę o mistrzostwo świata dla swojego kraju. Było wzruszenie, było ściśnięcie gardła... niebywałe przeżycie. Przez chwilę mogłem sobie wyobrazić, co czują Adam Małysz, Justyna Kowalczyk, kiedy stają na linii startu, a publiczność skanduje ich imię. Teraz, jak czasami jest mi źle, albo czuję zawodowy niedosyt, to sięgam myślami do tego przeżycia i od razu myślę sobie – warto czekać, bo co jakiś czas spotka nas coś tak nieprawdopodobnego…

Materiały prasowe TVN

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (2)