Magazyn WP FilmBorys Szyc: Co się stało z prawdziwym życiem?

Borys Szyc: Co się stało z prawdziwym życiem?

On jest zakochany w jej słodkim głosie. Ona prowadzi go przez życie. Mówi, gdzie czeka go trudny zakręt i w jakim kierunku skręcić na rozdrożu. Jurek i Carmen bardzo dużo i chętnie rozmawiają, słuchają się nawzajem. Czy to związek idealny? A może komuś przeszkadza fakt, że Carmen to… GPS?

30.05.2014 | aktual.: 28.03.2018 12:58

W pierwszoplanową postać w komedii „Dżej Dżej” Macieja Pisarka wcielił się Borys Szyc, z którym specjalnie dla Wirtualnej Polski rozmawiamy m.in. o urokach życia z gadżetami, aktorskiej podróży w nieznane i tęsknocie za utraconą normalnością.

Anna Bielak: „Dżej Dżej” Macieja Pisarka, w którym zagrałeś główną rolę, to komedia czy dramat? Nie pytam o gatunek filmowy, ale o atmosferę i charakter opowieści o Jurku gadżeciarzu, zakochanym w słodkim głosie swojego GPS-a...

Borys Szyc: „Dżej Dżej” to nie jest komedia, przy której będziemy rechotać, choć wiele sytuacji na pewno mocno nas rozśmieszy. Powiedziałbym raczej, że to komediodramat. Będziemy go oglądać z delikatnym uśmiechem przyklejonym do twarzy, ale z kina wyjdziemy zastanawiając się, czy aby nie oglądaliśmy historii, która dotyka czułych punktów w nas samych, czy nie dotyczy naszego życia? To opowieść o facecie otoczonym rozmaitymi, uczłowieczonymi przez niego sprzętami. Samochód nosi imię Wacek, telefon to Pamela, a GPS – Carmen. Jurek nie potrafi sobie znaleźć nikogo w realnym życiu; nie umie nawiązać przyjacielskiej relacji z drugim człowiekiem, tym bardziej nie radzi sobie z miłością i budową związku. Szuka substytutów, znajduje elektroniczne protezy – sposoby na przedłużenie swojego ciała. Na co dzień zahukany i zalękniony odnajduje swoje miejsce w świecie sprzętów. Czuje się w nim
bezpiecznie i dzięki temu znajduje w sobie odwagę, by robić rzeczy, na które zapewne nigdy by się nie zdecydował w kontakcie z żywą osobą, która oddycha, dotyka, jest ciepła... Myślę, że osób, takich jak Jurek, jest sporo.

AB: Mówi się o tym, że nowe technologie upośledzają interpersonalne zdolności człowieka. Mam wrażenie, że czasem jest na odwrót – wiele relacji nie mogłoby bez nich zaistnieć lub trwać.

BS: Oczywiście, kij ma zawsze dwa końce. Prochu też nie wynaleziono po to, żeby zabijać ludzi. Wszystko zależy od tego, jak używasz dóbr techniki i do czego są ci one potrzebne. Współczesne technologie dają nam dostęp do ogromnej wiedzy, można ich używać jako pomocy naukowych albo traktować jak niezłe zabawki. Problem pojawia się wtedy, gdy szala przechyla się w jedną stronę i człowiek staje się zupełnie zależny od sprzętów. Chyba możemy wtedy mówić o pewnej chorobie współczesności – nie wiem, czy już jest nazwana? Może powinniśmy ogłosić konkurs? [śmiech] Ja, jako skończony gadżeciarz, jestem jednak jak najbardziej za wszelkimi wynalazkami. Najnowszym marzeniem gadżeciarzy na całym świecie są okulary Google, prawda? Też czekam na nie z niecierpliwością [śmiech] Jestem beznadziejnie zakochany w technice i nowych technologiach. To mnie łączy z Jurkiem. W przeciwieństwie do niego bardzo jednak lubię kontakty z ludźmi.

AB: Kiedy myślę o miłosnych relacjach ze sprzętem elektronicznym przypomina mi się „Ona” Spike'a Jonze'a. Gdybym miała szukać jednej emocji, z którą kojarzy mi się ten film, byłoby to rozczarowanie.

BS: I całe szczęście!

AB: Jakie uczucia zostają z widzem po obejrzeniu „Dżej Dżej”?

BS: Nie mogę zdradzić tego, co dzieje się w finale. Powiem tylko, że koniec filmu jest zwieńczony piękną przewrotką fabularną. Rdzeniem fabuły jest historia młodego, samotnego, zagubionego człowieka, który boi się ludzi. W finale widza spotyka niezła niespodzianka, ale nie zmienia to faktu, że wydźwięk obu historii jest podobny. Skóra, żyły, krew – ponad wszystko!

AB: Jurek boi się ludzi, nie lubi ich – ma ku temu swoje powody. A ty rozczarowałeś się ludźmi? Kariera wpłynęła na twoje podejście do ludzi, zawieranie nowych znajomości?

BS: Żyję w tym bagnie [czyt. showbiznesie] już od kilka lat. Może jest i brzydko, ale bardzo wciągająco... Wszystko jest względne i wszystko zależy od punku widzenia. Z każdej perspektywy widzę tylko, że moje życie jest jednak dosyć dziwne; nie powiedziałbym, że normalne.

AB: Zależy, co nazywamy normalnością.

BS: Oczywiście. Uznajmy jednak za normalne to, że nikt nie rozpoznaje cię na ulicy, możesz się ukryć w tłumie, zamknąć w domu, uciec. Zaprosić dziewczynę na kawę na Żurawią i nie dowiedzieć się następnego dnia z okładki Faktu, z kim spędziłeś wieczór. W moim życiu nie ma dużo miejsca na miłe i fajne prozaiczne wydarzenia, na sytuacje bez znaczenia. Czasem postrzegam siebie jako trędowatego [śmiech]. Nie każdy chce się ze mną zadawać, bo nie każdy chce być później na okładce brukowego magazynu. Wirtualne życie ma swoje plusy i minusy, jak wszystko. Zresztą jest dwóch Borysów – ten, który tu teraz siedzi i Borys – postać wymyślona przez fanów, którzy fantazjują na podstawie zasłyszanych opowieści i informacji z plotkarskich portali.

AB: Jurek zastępuje człowieka maszyną. Czym ty zastępujesz brak prozaicznych chwil?

BS: Często staram się z nich nie rezygnować mimo wszystko, więc nie szukam substytutów. Pogodziłem się z tym, jak wygląda moje życie i chyba większy problem z nim mogą mieć ci, którzy ze mną przebywają i dla których uporczywa obecność mediów nie jest codziennością. Na szczęście i na nieszczęście jestem znanym aktorem tylko w Polsce, więc wystarczy, że wysiądę na lotnisku w Rzymie i udam się w stronę Toskanii, by poczuć się całkiem anonimowo. Siadam w słońcu na tarasie i mam zupełny spokój – mogę się zanurzać w codzienności, ile chcę!

AB: A aktorstwo to dla ciebie podróż w nieznane?

BS: Zawsze! Staram się nie wypracowywać schematów, sposobów na granie konkretnych postaci czy sytuacji. Kiedy zaczynam pracę nad daną rolą, idealnym punktem wyjścia jest dla mnie pozycja osoby, która nic nie wie i niczego nie umie – jakby każde spotkanie z nową postacią wiązało się z pójściem do szkoły, otwieraniem pustego zeszytu i zapisywaniem jego białych kartek. To dobry sposób, żeby zachować czysty i otwarty umysł; móc się skupić na pomysłach, które drzemią wewnątrz i jeden po drugim wyciągać je na światło dzienne.

AB: Zatracasz się w tych postaciach czy umiesz zachować dystans?

BS: Bez wątpienia się zatracam, ale to doświadczenie, które trudno wytłumaczyć osobom, które go nie przeżyły. Chcę się zatracać, kiedy gram. Nie tylko wierzyć w swoją postać, ale być nią w każdym calu, by ktoś, kto mnie ogląda, mógł się z nią utożsamić; przeżyć coś prawdziwego. Z drugiej strony na tym polega profesjonalizm, że aktor nie pozostaje w swojej roli na zawsze. Za drzwiami teatru czy planu zdjęciowego trzeba być sobą, na ile się da. Nie bywam Hamletem w domu ani Płatonowem na spotkaniu z ukochaną. Aktorzy lubią azyle; szukają miejsc ucieczki. Sprzęty elektroniczne, siedzenie w internecie czy granie w gry komputerowe poniekąd dają poczucie takiego oddalenia od rzeczywistości.

AB: Jak grało ci się na planie ze sprzętem elektronicznym? Fenomenalnie z podobnym zadaniem w filmie „Locke” Steven Knighta poradził sobie Tom Hardy, z którym spędziliśmy półtorej godziny w samochodzie przysłuchując się wyłącznie jego rozmowom telefonicznym.

BS: Prawdziwa relacja powstaje, gdy w grę wchodzi dwoje prawdziwych ludzi. Na planie nie było łatwo. Musieliśmy się natrudzić, jak technicznie rozwiązać całą sytuację. Gdybym mówił wyłącznie swoje kwestie i robił pauzy na dogranie kwestii Carmen, film na pewno wyglądałby inaczej. Miałby inną dynamikę i rytm. Na potrzeby „Dżej Dżej” zbudowaliśmy lawetę, która jechała przed samochodem – na niej był reżyser, operator, kamery oraz Justyna Sienawska, która użyczyła Carmen swojego głosu. Miała do dyspozycji mikrofon i mały telewizor, na jakim mnie widziała, więc w czasie kolejnych spotkań Jurka z GPS-em, rozmawiała ze mną na żywo. Dzięki temu mieliśmy szansę wejść sobie w słowo czy zmienić rytm wypowiedzi. To było fajne, ale nadal dziwne. Musiałem stworzyć wrażenie tego, że słuchają mnie sprzęty, a nie ludzie.

AB: Granie kolejnych, też dziwnych ról, to dla ciebie próbowanie życia czy drugie życie?

BS: Próbowanie innych żyć.

AB: To nie grzech – największym jest dla ciebie marnowanie talentu...

BS: To jeden z grzechów głównych, jakie popełnia wielu ludzi, nie tylko aktorów, nie tylko artystów. Wiele osób nie wierzy w siebie ani nie uznaje za dobre tego, co robi. Są też tacy, którzy uciekają od swoich pasji. Zapominają, że coś ich kiedyś niesamowicie kręciło.

AB: Co tobie pomagało wierzyć?

BS: Od zawsze nosiłem w sobie głęboko zakorzenione przekonanie, że sztuka to jedyny sposób na wyrażanie siebie i pozostawienie czegoś po sobie. Nie każdy tego potrzebuje. Niektórzy wolą przemknąć przez życie niepostrzeżenie. Nie od razu wiedziałem, że moim sposobem na ocalenie się od zapomnienie będzie aktorstwo. Pisałem, malowałem, grałem na saksofonie i fortepianie mojej mamy, który ona kupiła sobie na ósme urodziny! Zarobiła pieniądze jako modelka dziecięca prezentująca modę polską! Do tej pory mam ten fortepian w domu na Saskiej Kępie. Tak naprawdę chciałem być Bono [śmiech].

AB: Chcesz wiele, mam wrażenie, że robisz jeszcze więcej. Jak porządkujesz swój świat? Co sprawia, że nie toniesz w chaosie wszystkich spraw, które masz na głowie?

BS: Narodziny mojej córki uregulowały mój rozwichrzony świat. Wcześniej próbowałem porządkować swoją rzeczywistość w dosyć zgubny sposób – bardzo dużo pracowałem. Bywam potwornym leniem, więc brałem sobie na głowę mnóstwo rzeczy tylko po to, żeby nikt nie zarzucił mi lenistwa. Popadałem w pracoholizm. Zdarzało się tak, że jeździłem na zdjęcia, wracałem na próbę, a wieczorem grałem spektakl, więc mój dzień był wypełniony po brzegi. Teraz jestem trochę starszy, może choć odrobinę mądrzejszy, więc wiem, czym to grozi. Brak psychicznej higieny w codziennym życiu sprawia, że można się pogubić i zapomnieć o sobie; popaść w uzależnienia lub zapaść w permanentne zmęczenie. Dobra logistyka to podstawa w zawodzie aktora. Matematyka nie bez kozery jest królową nauk i nawet humanistyczne dusze powinny być z nią za pan brat. Pomagają mi też bliscy. Bez nich pewnie nie dałbym rady. A na koniec? Zawsze zostaje też intuicja.

Rozmawiała Anna Bielak

Film Macieja Pisarka można oglądać na naszych ekranach od 30 maja.

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (1)