Bożena Janicka: Z Harrym do końca
* „Dedykacja tej książki jest rozszczepiona na siedem cząstek, dla” – tu imiona sześciu osób – „i dla ciebie, jeśliś wytrwał z Harrym do końca”. Taki wpis umieściła na początku „Harry'ego Pottera i insygniów śmierci” autorka, Joanne K. Rowling. Będzie mowa głównie o książce, bo to ona stała się fenomenem kultury światowej końca wieku XX i pierwszej dekady XXI. A kino, które potrafi pokazać pomysły najbardziej fantastyczne jako coś realnego, było od początku jakby wpisane w tę książkę.*
26.07.2011 10:44
Świat Harry'ego Pottera – a właściwie dwa, magiczny i ten zwykły, który znamy wszyscy. Jeszcze dokładniej – granica tych światów, prawie nie istniejąca, świat magiczny jest bowiem tuż obok. Od zwykłego różni się tym, że to co szare, nudne albo możliwe tylko w wyobraźni staje się tu kolorowe, niezwykłe i osiągalne. Zresztą wcale nie wydaje się oczywiste, co właściwie jest a co nie jest magią. „ – Czego byś najbardziej pragnął?” – pyta wykwalifikowanego czarodzieja, Waesley’a jego żona, Molly. „ – Dowiedzieć się, dlaczego samoloty nie spadają” – wyznaje jej mąż, który podróżuje świstoklikiem albo na latającej miotle, może się także teleportować. A gdy roztropna nastolatka Ginny powątpiewa, czy magiczny eliksir miłości naprawdę działa, właściciele sklepu (zresztą jej bracia) odpowiadają: „ – Oczywiście, do dwudziestu czterech godzin, to zależy od wagi chłopaka, na którego masz ochotę – i od atrakcyjności dziewczyny – wtrącił się George”. Granica między tym, co baśniowe i realne jest ostra przede wszystkim w
epizodach walki z uosobionym Złem – Voldemortem. To już świat czystej magii, lecz w innym dzieciak, a potem nastolatek nie miałby przecież żadnej szansy, by starcie z Voldemortem przeżyć.
Trochę trwało, zanim się zorientowano, że „Harry Potter” jest niezupełnie tym samym, co inne bajki dla dzieci. Jeszcze po ukazaniu się tomu III pisano u nas, że to „literatura dla najmłodszych”, po ukazaniu się tomu IV zaskoczenie przyjmowało postać żartu: „Pewien ojciec zabrał tę książkę dziecku i potajemnie czytał ją pod kołdrą przy latarce”. Po następnych już nikt takimi rewelacjami się nie dzielił. Stało się oczywiste, że bawią się tą książką także dorośli, doceniając nie tylko atrakcyjność akcji i postaci, lecz również pomysły językowe autorki i tłumacza, aluzje kulturowe, finezyjne związki miedzy tym, co fantastyczne i realne.
Ale przecież są to jednak – przede wszystkim – książki dla dzieci. To dzieci pierwsze poznały się na tej lekturze, zanim „Świat oszalał na punkcie baśniowej historii o Harrym Potterze”, jak napisano w roku 2000 w „Polityce”.
11 lat później oglądałam przeniesioną na ekran ostatnią część książki w towarzystwie prawie równolatków Harry'ego z pierwszego tomu (miał wtedy lat niespełna dziesięć). Na sali siedziało zapewne jakieś „lato w mieście”, bo z opiekunkami. „Lato” było nieco młodsze od Harry'ego, sądząc na oko – chyba ośmioletnie, nie mogło więc znać ani książek, ani poprzednich filmów o Potterze. Dzieciaki wpatrywały się w ekran w kompletnej ciszy (chociaż jeden chłopak krzyknął: „O Jezu!”, kiedy Voldemort wydał wężycy rozkaz: „Zabij!”), ale chyba nie wyszłyby na swoje, gdyby nie bonus: atrakcyjny, zrozumiały bryk całości, kiedy Harry ogląda w myślodsiewni wspomnienia Snape’a. Jeśli niektóre poproszą teraz rodziców o książkę – warto było je przyprowadzić.
Bowiem „Prawdziwa magia – to są słowa”, mówi do Harry'ego (a właściwie do nas) Dumbledore w jednej z końcowych scen filmu. W książce tego zdania – swoistego klucza do opowieści o Harrym – nie ma. Stanowi więc chyba również akt pokory kina wobec literatury, nawet jeśli film, tak jak ten, zrealizowany został w technice 3D. A jeśli tak – widz z przeszłością potteromaniaka (to ja) musi się pogodzić z tym, że to co widzi na ekranie – to tylko sygnały zdarzeń, które dzięki magii słowa widział w wyobraźni jako bogatsze, bardziej wyraziste, o wyższej – nieporównanie wyższej – temperaturze wewnętrznej.
Magia słowa. Oto po dramatycznej walce obrońców Hogwartu ze śmierciożercami nadszedł moment rozstrzygający, który zdecyduje o tym, czy ich walka nie była daremna: ostatni pojedynek Harry'ego z Voldemortem. Stoją pod ścianami i wstrzymując oddech, patrzą. I wreszcie Harry, na granicy śmiertelnego niebezpieczeństwa, zwycięża. Voldemort pada martwy. „Okrzyki, wiwaty, wrzaski i piski rozdarły powietrze. Pierwsi dobiegli do Harry'ego Ron i Hermiona i to oni otoczyli go ramionami, a potem Harry już nie wiedział, co kto wykrzykuje, cisnęli się do niego wszyscy, bo każdy chciał choć dotknąć Chłopca Który Przeżył, który wreszcie położył temu wszystkiemu kres.”
Tej sceny w filmie nie ma. Harry walczy z Voldemortem na posępnym tarasie, bez świadków. Kiedy zwycięży, znajdą się przy nim Ron i Hermiona i stojąc sztywno obok siebie, będą w trójkę prawie pozować do zdjęcia… A gdy zjawi się w zrujnowanym Hogwarcie, nikt go nie zauważy, bo zapewne przyszedł w szacie – niewidce.
Z nieznanych powodów nie zaufano magii słowa. Lecz zabierając obrońcom Hogwartu radość zwycięstwa, zabrano ją przecież w istocie nam, widzom, bo ci, którzy walczą na ekranie o jakąś słuszną sprawę, robią to zawsze jakby w naszym imieniu. Oglądało film na tym seansie także trochę osób dorosłych. Ktoś nie wytrzymał i skwitował tę scenę głośnym jękiem zawodu. Ja jęknęłam także, tylko ciszej.