Bożena Janicka: Zaufaj swojej drużynie
Takiej rady udziela swemu kibicowi legendarny napastnik Manchester United, Eric Cantona, w ostatniej dekadzie ubiegłego wieku czterokrotny mistrz Anglii, w roku 2005 zwycięzca plebiscytu na najlepszego piłkarza w historii Premier Leangue. W filmie Kena Loacha „Szukając Erica” występuje w podwójnej roli: jako autor mistrzowskich bramek (strzelił ich w swojej karierze 131, wmontowano fragmenty autentycznych meczów) oraz pojawiając się w wyobraźni owego kibica, któremu grozi przegrana w meczu z życiem. Pojawia się w wyobraźni, lecz najzupełniej realnie.
14.01.2011 10:43
Mistrz piłki nożnej, Cantona - i znakomity reżyser, Ken Loach. Wybitny przedstawiciel brytyjskiego kina realistycznego („Kes”, Wiatr w oczy”, „Ziemia i wolność”, „Jestem Joe”, „Wiatr buszujący w jęczmieniu”), jedna z najbardziej niezwykłych postaci w kinie światowym. Lewicowiec, idealista, obrońca godności ludzi nieuprzywilejowanych, ktoś, kto czuje się z nimi solidarny.
Loach zrobił film o tym, czym jest dla kibiców piłka nożna; że zawodnicy grają jakby w ich zastępstwie. To oni walczą na boisku, lecz radość wygranej jest nasza, gorycz i ból przegranej także. A gwiazda piłki nożnej to ktoś zupełnie inny niż gwiazda ekranu. Na naszych oczach sprawdził się w walce i jeśli coś naprawdę potrafi, miał charakter – i szczęście – to wygrał. W trudnych chwilach kibic Eric Bishop może pomyśleć: Eric Cantona nie pękał.
Ogromny plakat z postacią swego imiennika, Cantony Eric Bishop umieścił na ścianie swojej sypialni, jedynego pomieszczenia, w którym czuje się u siebie. W domu mieszkają ponadto jego dwaj pasierbowie; druga żona zostawiła mu swych synów i opuściła go, chciałoby się powiedzieć, po angielsku. Pasierbowie – to połowa problemów Bishopa. Młodszy nie rusza się sprzed telewizora, zaprasza kolegów i oglądają – no, to co chcą a starszy ukrywa jakieś sprawy, z których nie ma zamiaru się zwierzać. W domu jest brud, bałagan (chłopcy za śmietnik uważają podłogę), lecz nagle w tym śmietniku objawia się – pistolet. Przechowuje go starszy z braci, naiwniak, zafascynowany jakimś gangsterem, który mu imponuje superdomem, supersamochodem i tym, że siedział w więzieniu, więc twardziel. A gangsterowi naiwniak potrzebny jest do własnych celów, co dla chłopaka może się skończyć pięcioma latami odsiadki.
Drugą połowę problemu Bishopa stanowi coraz bardziej dołująca go świadomość, że zmarnował swoje pierwsze małżeństwo, które było czymś najlepszym, co mu się przytrafiło w życiu. Ma świetny kontakt z córką z tego małżeństwa, już dorosłą, ale co zrobić, żeby chciała się z nim spotkać była żona i żeby dało się coś wytłumaczyć, a może naprawić – nie wie. Co zrobiłby w tej sytuacji jego idol, Cantona, a ściślej – co poradziłby jemu, Bishopowi? I oto staje przed nim Cantona – w wyobraźni, ale we własnej osobie. Jak to możliwe, wie każdy, kto czytał „Harrego Pottera”. „ - Niech mi pan powie jeszcze tylko jedno – odezwał się Harry. - Czy to się dzieje naprawdę, czy tylko w mojej głowie”/.../ - Ależ oczywiście to się dzieje w twojej głowie, Harry, tylko skąd, u licha, wniosek, że wobec tego nie dzieje się to naprawdę?” I niech nikt nie mówi, że „Harry Potter” to tylko książka dla dzieci.
Najważniejsza rada, której Cantona udziela swemu fanowi (nie szczędzi mu ich zresztą, pojawiając się kilka razy) została już przywołana: „Zaufaj swojej drużynie”. Drużyna Bishopa to jego koledzy z pracy (jest listonoszem), razem pracują, razem piją piwo w pubie, a przede wszystkim wspólnie kibicują tej samej drużynie – Manchester United. (Nawiasem mówiąc odtwórcy wszystkich postaci pochodzą z Manchesteru).
„Można zmienić żonę, ale nie drużynę” - mówi w pewnym momencie któryś z kibiców z filmu Loacha – i mówi prawdę; nawet ktoś, kto kibicem nie jest rozumie doskonale, że nie może być inaczej. W świetnym pressbooku tego filmu można przeczytać znamienne wyznanie. Oto co powiedział młody aktor, na ekranie kibic Manchester United, w rzeczywistości kibicujący drużynie Manchester City: „Tak bolało, że musiałem nosić koszulkę United, że pod spodem nosiłem koszulkę Man City”. Lecz mimo iż kocha się swoją drużynę, odczuwa się więź z tą właśnie wspólnotą, nie ma w tym nienawiści wobec kibiców drużyny, z którą gra nasza; ani na stadionie, ani poza nim. Tym właśnie różni się prawdziwy kibic od tego drugiego. Żadne odkrycie, każdy to wie, lecz dobrze zobaczyć potwierdzenie w filmie kogoś takiego jak Ken Loach, miłośnik i kibic piłki nożnej.
Opowiadać treść filmu – nic złego, byle nie zdradzić, jak się kończy. Nie powiem więc, jak się kończy „Szukając Erica”, w jaki sposób grupa listonoszy, przy wsparciu innych kibiców tej samej drużyny, załatwiła tamtego gangstera. Skutecznie, chociaż bez przemocy. No, może niezupełnie bez. Lecz Ericowi Cantonie też raz się zdarzyło, że musiał, więc widocznie czasami inaczej się nie da.