Budujemy!
W dobie popularności produkcji w rodzaju "Stażystów", będących fabularyzowaną, dwugodzinną reklamą Google, wydawałoby się, że film pod tytułem "LEGO" przygoda" będzie niczym innym, jak tylko próbą uwiecznienia na taśmie jednej z uwielbianych przez dzieci marek oraz pretekstem do rozhulania kampanii marketingowej klocków. Tymczasem film autorstwa znanych z "Klopsików i innych zjawisk pogodnych" Phila Lorda i Chrisa Millera jedną z najbardziej przewrotnych animacji, jakie mogliśmy oglądać na przestrzeni kilku lat w kinach.
12.02.2014 12:42
Lord i Miller układają z klocków misterną, filmową konstrukcję: opowieść jednocześnie lekką i autentycznie zabawną oraz bazującą na rozlicznych kulturowych motywach. Przewrotność polega na tym, że twórcy do historii włączają bohaterów z bardzo wielu serii LEGO (nie przypominam sobie filmu animowanego z tak liczną "obsadą") - co ma oczywiście swój ciężar marketingowy - zarazem wszystkie je obśmiewając. Z uwagi na to, że firma na przestrzeni lat wciągnęła w swoje klockowe uniwersum postaci z różnych - filmowych, komiksowych i realnych światów, wyszydza się tutaj Batmana, Supermana i innym herosom z fabryki DC, a na jednym wiecu spotykają się Shaquille O'Neil i Abraham Lincoln, Han Solo oraz Żółwie Ninja.
Fabuła "LEGO" przypomina orwellowską dystopię: oto główny bohater, Emmet, jest przeciętnym budowlańcem - klockowym everymanem, który dzień spędza według identycznego i zaaprobowanego przez władzę, zogniskowaną tutaj w osobie dyktatora Lorda Biznesa, schematu: kupuje drogą kawę, rwie boki oglądając jedyny emitowany w TV sitcom "Kochanie, gdzie moje gacie?" i buja się w rytm chwytliwej piosenki "Wszystko jest czadowe", którą razem z nim nuci cała metropolia.
Z tego otumaniającego matriksu wyciąga go Żyleta, która pokazuje bohaterowi inny świat, gdzie, jak się okazuje, z klocków można budować nie tylko podług schematów, znanych z pudełek. Emmet, odkrywszy w sobie inwencję i pomysłowość, gotów jest - jako Wybraniec - stanąć do walki z hegemonem opętanym ideą "LEGO" prędko okazują się pochwałą twórczej kreatywności. Wszak najlepsza zabawa była wtedy, gdy nasz statek piracki atakowali kosmonauci, a kowboje mogli przenosić się w czasie do współczesnych czasów, prawda? Niezwykle inteligentny i nierażący dydaktyzmem scenariusz podlany jest pierwszorzędnym dowcipem - odpowiednim dla młodszego i starszego widza. Nawet słabsze one-linery nie rażą, a dialogi są okraszone mnóstwem cytatów z rozmaitych półek, poczynając od "Terminatora", kończąc na "Krowie i kurczaku".
Trochę szkoda, że ta nieposkromiona wyobraźnia twórcza zostaje trochę utemperowana w finałowym, trzecim akcie, kiedy wychodzi na jaw, że batalia między ludzikami toczy się tak naprawdę w głowach dwóch amatorów klocków. Niemniej "LEGO" imponuje rozmachem i konsekwencją: wszak bohaterowie mają ograniczone ruchy - nawet mimika sprowadza się do odmalowania podstawowych emocji - a jednak film potrafi angażować widza od pierwszej do minuty. Więcej: pozorne ograniczenia dają asumpt do fantastycznych pomysłów: jak krople wody z najmniejszych, pojedynczych elementów. Nakręcony w konwencji, która udaje animację poklatkową - a w rzeczywistości w pełni wygenerowany w programach graficznych film jest czymś znacznie więcej dwugodzinna reklamówka. Mimo że po seansie, pomni dziecięcych uciech, chcielibyśmy raz jeszcze zasiąść i coś zmontować.