Cannes 2017: “120 uderzeń na minutę”, czyli nuda przenoszona drogą filmową [RECENZJA]

Dużo obiecywano sobie po tym filmie, bo opowiada fascynującą historię grupy aktywistów ACT UP, działających w najbardziej dramatycznych latach epidemii AIDS. Zdesperowani, śmiertelnie chorzy działacze walczyli o dostęp do leków, bez których nie mogli żyć. “120 uderzeń na minutę” ma jednak zasadniczą wadę. Jest potwornie przegadany, a to paradoks w kontekście spektakularnych akcji bohaterów, o których opowiada. Obok eskapistycznego “Jupiter’s Moon” Kornéla Mundruczó to drugie największe rozczarowanie konkursu Festiwalu w Cannes.

Cannes 2017: “120 uderzeń na minutę”, czyli nuda przenoszona drogą filmową [RECENZJA]
Źródło zdjęć: © Materiały prasowe
Łukasz Knap

Życie i miłość w cieniu śmierci, gdy epidemia AIDS zbierała największe żniwa. “120 uderzeń na minutę” (“120 Beats Per Minute”) opowiada o francuskich działaczach międzynarodowej organizacji ACT UP od środka. Łączy elementy dokumentu, historii miłosnej i politycznej, ale ten miks zostawia widza dziwnie obojętnym na losy bohaterów.

Znaczących filmowych i telewizyjnych opowieści o AIDS było kilka. Wystarczy wspomnieć oscarow melodramat “Filadelfia” z Tomem Hanksem czy miniserial telewizyjny “Anioły w Ameryce” Mike'a Nicholsa. Campillo miał ambitny cel, bo chciał opowiedzieć dramatyczne losy bohaterów w dokumentalnym stylu. Materiału na dobry dokument jest dużo: na początku lat 90. dostęp do leków był ograniczony ze względu na cenę i pokrętne tłumaczenie firm farmaceutycznych. Zainfekowani wirusem HIV mieli do wyboru: czekanie na śmierć albo walkę o życie.

Działacze ACT UP byli wściekli. Ich życie wisiało na włosku, nie mieli nic do stracenia, więc uciekali się do niekonwencjonalnych metod, aby dać poznać się rządowi i firmom farmaceutycznych. Oblewali polityków sztuczną krwią, wchodzili z transparentami do kościołów i wszędzie tam, gdzie ich komunikat nie mógł być nieusłyszany. Działali jak pracownicy agencji reklamowej, tyle że ich towarem, który mieli do sprzedania, była ich choroba, celem - przeżycie.

Są w tym filmie sceny fenomenalne, przede wszystkim sceny imprez i miłości. Gorzej, gdy Campillo pokazuje działaczy ACT UP, spierających się o to, jak działać, żeby żyć. Debat jest tu zdecydowanie za dużo, pozwalają one zrozumieć dylematy bohaterów, ale brakuje w nich emocji.

Poza tym Campillo powiela stereotypy. AIDS w jego filmie mają wyłącznie geje i lesbijki, wszyscy młodzi i seksowni. Z kolei politycy i pracownicy firm farmaceutycznych są dziwnie odczłowieczeni, pozbawieni jakichkolwiek cech szczególnych. W efekcie konflikt interesów - główna oś narracyjna - jest powierzchowny i mało interesujący.

W Polsce epidemia AIDS nie miała tak dramatycznego przebiegu jak w Stanach Zjednoczonych czy Francji, ale wciąż nie mamy świadomości jej wagi. Pojawienie się wirusa zmusiło polityków do dyskusji o edukacji seksualnej w szkołach, po raz pierwszy na tak dużą skalę zaczęto rozmawiać publicznie o prawach mniejszości seksualnych. Dziś obecność tych tematów w mediach jest naturalna, ale kiedyś tak nie było. Film nie tłumaczy, dlaczego tak się stało, ślizga się po powierzchni. Jego twórcy - w przeszłości działaczowi ACT UP - zabrakło dystansu. “120 uderzeń na minutę” opowiada o najbardziej emocjonującym epizodzie walki z epidemią AIDS w sposób, który nuży. Szkoda.

Ocena 5/10

Z Cannes Łukasz Knap

Obraz
© Materiały prasowe
Obraz
© Materiały prasowe
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (17)