Dokument duetu kojarzonego raczej z nie zawsze wybrednym humorem może być przełomowym dziełem sztuki reportażu. Bo przeciętny przechodzień nowozelandzkie antypody kojarzy raczej z *Peterem Jacksonem – lub częstokroć mylą mu się z ościenną kangurzą ojczyzną – niż wampirycznym azylem. Ale, kto wie, może niedługo będzie się na ten drugi kraniec świata latać nie na zielone pola Hobbitonu, lecz zwiedzać wellingtońskie ulice.*
Trudno jeszcze orzec, czy "Co robimy w ukryciu" zapoczątkuje globalne ruchy migracyjne społeczności nieumarłych, ale nowozelandzki rząd przygotowuje już stosowne ustawy, żeby przygotować ciepłokrwistych obywateli do pokojowej koegzystencji. Po opublikowanej pod koniec dziewiętnastego stulecia przez Brama Stokera korespondencji dotyczącej obywatelskiej inicjatywy ujęcia przestępcy seksualnego z Transylwanii grasującego po ulicach Londynu, wampiry przez długie dekady nie miały najlepszej prasy. Również oparty na faktach, fabularyzowany serial „Czysta krew”, dla którego punktem wyjścia był niedawny coming out istot nadnaturalnych, podążył w niespodziewanym kierunku i spotkał się z protestami lobby wampirycznego. Mający na celu niewątpliwie ocieplenie wizerunku nieumarłych, zrealizowany – jak mówi się w kuluarach – na zamówienie owego lobby dokument "Co robimy w ukryciu" również może okazać się bronią obosieczną, bowiem filmowcy zdecydowali się przekazać do dystrybucji oryginalną, nieprzemontowaną przez zleceniodawców i nieocenzurowaną wersję nagranego materiału. Po wypuszczeniu filmu słuch o nich zaginął; plotka głosi, że muszą ukrywać się w jednym z krajów Unii Europejskiej, która jeszcze nie otworzyła granic dla wampirów z uwagi na ich skomplikowany i niejednoznaczny status prawny.
ZOBACZ ZWIASTUN:
To oczywiście nic innego jak wymyślone naprędce bzdury, ale może mockument wymaga mockrecenzji? Nowozelandzcy autorzy Taika Waititi (nominowany swojego czasu do Oscara za swoją krótkometrażówkę) i* Jemaine Clement* (połówka duetu Flight of the Conchords) zdecydowali się na formę fałszywego dokumentu, bowiem nie wymagała ona od nich wysokiego budżetu, a także pozwoliła osiągnąć interesującą formę artystyczną przy wykorzystaniu minimalnych środków. Panowie – którzy również pojawiają się na ekranie w głównych rolach – sprawnie i całkiem twórczo pogrywają sobie z zakorzenionym w popkulturze wampirycznym mitem, nie tyle wywracając go na nice, co zestawiając gatunkowe klisze z szarością dnia, tudzież nocy. Bo wampirom, jak się okazuje, też doskwierają znane zwyczajnym szarym ludziom udręki, jak mycie naczyń czy monotonne, acz konieczne szorowanie podłóg po zjedzonej z grobową miną kolacji. Czterej mieszkający razem nieumarli kumple to całkiem zgrana paczka – choć jeden z nich chowa się w piwnicy i
najwyraźniej ze starości spróchniały już mu struny głosowe, a inny to zbrodniarz wojenny – lecz kulturowo i mentalne zatrzymana w minionych epokach, jakby po ugryzieniu i przemianie w istotę nadnaturalną upływowi czasu nie polegała jedynie ich fizjonomia, ale również i umysł. Dlatego źródłem humoru w "Co robimy w ukryciu" jest owo zderzenie nowoczesności z wampiryczną zachowawczością i brakiem przystosowania do otaczającej żywiących się ludzką krwią przyjaciół rzeczywistości. Czynnikiem wyrywającym ich ze swoistego odrętwienia jest młody chłopak, który po ugryzieniu przystępuje do drużyny i staje się jej przewodnikiem po XXI wieku.
Clementowi i Waititiemu nie każdy żart się udaje, niektóre są przeciągnięte aż do znudzenia albo powtarzane z uporem maniaka, jakby panowie czerpali ekstatyczną przyjemność z samego obcowania ze swoim ego, ale "Co robimy w ukryciu" nierzadko imponuje błyskotliwością. Trochę tu też romansu z horrorem, oczywiście podanym z przymrużeniem oka, trochę zabawy formą i pieszczot z intertekstualną treścią. Bilans wychodzi na korzyść nowozelandzkiego tandemu, którego film ma posmak energicznej studenckiej etiudy, dzieła niepokornego i zrealizowanego z nerwem, jakiego brakuje często ospałym i wykalkulowanym na chłodno „kultowym” komedyjkom.