"Czasem gra się nago, czasem w kaloszach". Marta Nieradkiewicz skończyła 34 lata
Obecnie uchodzi za jedną z najbardziej cenionych aktorek. Filmy, w których występuje, zdobywają uznanie na światowych festiwalach, a ona sama otrzymała właśnie nagrodę im. Zbyszka Cybulskiego. Marta Nieradkiewicz, która właśnie skończyła 34 lata, nie boi się żadnych wyzwań.
Porzuciła ciepłą posadkę w serialu, by próbować swoich sił na teatralnej scenie i wielkim ekranie. Nie obawia się też tematów trudnych, pojawia się w obrazach kontrowersyjnych i nierzadko prezentuje przed kamerą swoje wdzięki w całej okazałości.
- Byłam dzieckiem, które zawsze robiło to, co chciało. W jednym tygodniu trenowałam koszykówkę, w drugim grałam na keyboardzie, a w kolejnym wcielałam się w drzewko w szkolnym teatrzyku. Rodzice nie protestowali, gdy oznajmiłam, że zdaję do łódzkiej filmówki i będę aktorką - opowiadała w "Pani".
Pieniądze to nie wszytko
Aby jednak zostać aktorką, musiała pokonać własne słabości. Pół roku spędziła na ćwiczeniach z logopedą, by pozbyć się wady wymowy. Zanim dostała się do szkoły teatralnej, przez rok uczyła się w krakowskim Lart Studio. Później zadebiutowała na scenie, a w 2007 r. dostała rolę Julki w popularnym serialu "Barwy szczęścia".
Wreszcie jednak uznała, że choć dzięki telenoweli ma stabilną sytuację finansową, chciałaby od życia czegoś więcej. Zrezygnowała z angażu, by móc realizować się artystycznie. Początki jednak nie były łatwe.
- Przez pierwsze dwa lata po odejściu z "Barw szczęścia" miałam tylko etat w teatrze. Rozwijałam się, ale moje finanse przestały wyglądać kolorowo. Zdaję sobie sprawę, że moje wybory przyniosły mi dużo więcej zmartwień, nie chciałam jednak być twarzą jednego serialu - wyznawała w "Wysokich Obcasach".
- Mam spokojne sumienie, bo robię to, co zawsze chciałam robić. Ale mam też kredyt hipoteczny i nie wiem, czy będzie mnie stać, by go spłacać. Mogłam żyć wygodnie, a jest, jak jest. Jestem przeciętną 30-latką, która musi liczyć kasę.
"Chciałam zmienić zwrotnicę"
Zapewnia jednak, że pracy się nie boi. Wcześniej siedziała już na kasie w hipermarkecie, zatrudniła się w call center, była hostessą na promocjach i prowadziła imprezy dla dzieci.
Teraz jednak wydaje się, że wyszła na prostą, a ryzyko się opłaciło.
- Chciałam zmienić zwrotnicę. Przestać być Julką z „Barw szczęścia”, grać w filmach i w teatrze – mówiła.
Udało się. Wkrótce zainteresowali się nią reżyserzy, którzy zaczęli jej powierzać role w ambitniejszych projektach. W 2013 r. zagrała w kontrowersyjnych "Płynących wieżowcach", które otwiera jedna z najbardziej śmiałych scen polskiego kina ostatnich lat (kadr z filmu poniżej).
Potem były "Zjednoczone stany miłości", "Szatan kazał tańczyć" czy "Kamper". Nieradkiewicz nie boi się odważnych ról, nawet jeśli wymagają od niej rozbierania się przed kamerą. Ale wyznaje, że takie sceny są dla niej wyjątkowo trudne.
Seny rozbierane to dla niej wyzwanie
- Są aktorzy, którzy lubią się rozbierać, ja do nich nie należę - mówiła w "wysokich Obcasach". - Bardzo przeżywam, ale też nie dyskutuję, jeśli jest to potrzebne. Ciało jest narzędziem pracy. Wkurza mnie, jak widzę w filmach aktorkę z aktorem w łóżku i ona jest w koszulce nocnej i staniku, a on w T-shircie i w majtkach… Dla mnie jest nieustannie zaskakujące to, że robi się temat z tego, że aktorka się rozebrała do filmu. Czasem gra się nago, czasem w kaloszach.
Umie jednak powiedzieć "nie", kiedy uważa, że rola mogłaby naruszyć jej strefę komfortu. W "Z miłości" (kadr powyżej) odmówiła udziału w pikantnych scenach erotycznych.
- W czasie zbliżeń intymnych części ciała Martę zastępuje aktorka porno - zdradziła w "Na żywo" osoba z produkcji.
Ale sceny rozbierane to niejedyne wyzwanie, któremu Nieradkiewicz musiała stawić czoła. Przyznaje, że jest osobą dość leniwą i wiele poświęceń kosztuje ją walka z własnymi słabościami.
- Jako dyslektyk do dziś na pierwszych próbach czytanych w teatrze wstaję i zapowiadam, że nie będzie mi to szło - opowiadała w "Gazecie Wyborczej". - Z nauką języków obcych też szło mi opornie, więc odpuściłam. Uciekałam z dodatkowych lekcji angielskiego na boisko do kosza. Teraz żałuję i muszę włożyć znacznie więcej wysiłku, żeby nadrobić stracony czas.
Cierpiała również na planie "Zjednoczonych stanów miłości", gdzie wcielała się w instruktorkę fitness.
- Ćwiczyłam codziennie i byłam na diecie, co było dla mnie katorgą, ponieważ nie umiem się odchudzać. Nie piłam też alkoholu i uczyłam się trochę tańczyć. To był chyba najbardziej intensywny okres przygotowań do zdjęć, bo ten reżim trwał dokładnie trzy miesiące. Nie jestem zbyt systematyczną osobą, dlatego mam teraz poczucie, że to niebywałe, że mi się udało - śmiała się.
Poznali się w teatrze
Nieradkiewicz od kilku lat spotyka się z innym cenionym aktorem, Dawidem Ogrodnikiem. Poznali się, gdy aktor miał prawdziwy kryzys. Był wtedy świeżo po roli w filmie "Chce się żyć".
- Straciłem wówczas parę bardzo bliskich mi osób, ponieważ nie wytrzymali rygoru, który sobie narzuciłem, pracując nad tą rolą. No i przede wszystkim rozpadł się mój związek - wyznawał Ogrodnik.
I właśnie wtedy, w opolskim teatrze, poznał Nieradkiewicz. Zakochali się w sobie i to właśnie dla niego aktorka rozstała się ze scenarzystą Tomaszem Wasilewskim. Doskonale się rozumieją i wspierają w artystycznych dążeniach.
- Lubimy oglądać swoje filmy. Rozmawiamy, analizujemy, wyciągamy wnioski - mówił Ogrodnik.
Nie jest im łatwo. Żyją na walizkach i często są w rozjazdach, ale twierdzą, że nie wyobrażają sobie życia bez siebie. O ślubie jednak nie myślą.
- Nastały czasy, w których często odwlekamy ważne życiowe decyzje, gdyż nie chcemy dorosnąć. Sama tak robię - mówiła Nieradkiewicz.
Nie pogardziałby rolą sprzątaczki
Ostatnio Nieradkiewicz pracowała na planie "Dzikich róż" (premiera w listopadzie). Nieśmiało wyznaje, że marzy się jej również podbicie Hollywood.
- Bardzo bym chciała, to moje marzenie. Nie liczę oczywiście, że będę latać z bronią w amerykańskich filmach. Jestem realistką *- zapewniała w "Gazecie Wyborczej". - *Pewnych rzeczy nie przeskoczę. Co nie znaczy, że pogardziłabym rolą polskiej sprzątaczki