Proszę sobie wyobrazić - Agent Jej Królewskiej Mości o twarzy Jasia Fasoli. Dobrze ubrany, mówiący ze snobistycznym brytyjskim akcentem. Nie musi się przemykać przez krzaki i włamywać do ogromnego domu przez dach. Spokojnie idzie przez ogród, groźne psy uspokaja za pomocą piszczącej zabawki. Niestraszni mu są też zamaskowani mężczyźni z bronią, ani niebezpiecznie piękne kobiety, które potrafi uwieść jednym spojrzeniem. Czy jest to prawda? Na szczęście - lub nieszczęście - jest to tylko sen pracownika służby wywiadowczej MI-7 Johnny'ego English. Nie jest on tajnym agentem, ale kimś trochę lepszym od sekretarki - zbiera, selekcjonuje i przechowuje poufne dane na temat różnych misji.
Jego wzorem jest Agent Numer Jeden. Gdy ginie podczas akcji, a kilka dni później umierają wszyscy pozostali agencji służb specjalnych, English musi przejąć ich obowiązki. Ma szansę zostać postacią ze swojego snu. Czy mu się uda?
Tak zaczyna się komedia Petera Howitta zatytułowana po prostu Johnny English. Wykorzystuje ona schemat fabularny opowiadający o człowieku, który nagle dostał wszystko, o czym marzył, ale nie wie jak się zachować w nowej sytuacji. Nie zna strachu, ani niebezpieczeństwa, w ogóle o niczym nie ma bladego pojęcia, to zdanie reklamujące film, najlepiej scharakteryzuje zachowanie się nowicjusza. Na szczęście, twórcy komedii znają się na swoim fachu lepiej niż Agent English.
Wbrew pozorom Johnny'ego Englisha dobrze się ogląda, nie jest to zupełnie bezsensowny i beznadziejnie głupi kicz, czego można by się spodziewać dodając w myślach Jamesa Bonda do Jasia Fasoli. Akcja jest sprawna, i jak w każdym filmie szpiegowskim mamy czarny charakter, dobrego bohatera, jego sprytnego partnera i piękną kobietę. Od połowy filmu znane jest jego zakończenie, przynajmniej dla widzów, którzy obejrzeli choć jeden odcinek przygód Jamesa Bonda, ale nie jest to wada. Gdyż zanim ono nastąpi English popełni mnóstwo błędów, faux pas i będzie usiłował rozbawić widza do łez. Czy mu się to uda - to już inna kwestia. Film jest określany jako komedia familijna i właśnie tej grupie odbiorców powinna też się spodobać. Znawców i wielbicieli artystycznego i ambitnego kina opowieść o Johnny'm raczej nie oczaruje.
Za to z pewnością trafi w gusta fanów Jasia Fasoli. Rowan Atkinson gra zupełnie nową rolę, a jednak często jego postać przypomina Jasia. Nie charakterystyczną mina - bo o dziwo Atkinson jest w tym przypadku dość oszczędny jeśli chodzi o mimikę - ale raczej spojrzeniem, błyskiem w oku. Aktor zdaje się mrugać do widza, ale na tyle dyskretnie, by nie wytworzyć wrażenia sztuczności, wtórności.
Zdecydowanie najciekawszą rolę gra John Malkovich. Jego postać, Pascal Sauvage (sauvage po francusku znaczy 'dziki') to francuski daleki krewny królowej Elżbiety II. Jest powszechnie szanowany i lubiany, tylko English zachowuje się w stosunku do niego nieufnie i nazywa żabojadem.
Malkovich przygotowując się do roli, nauczył się mówić po angielsku z wyraźnym francuskim akcentem. Niektóre słowa ciężko zrozumieć. Każdy, kto słyszał typowego Francuza, mówiącego po angielsku, wie że jak zabawne będą to sceny. Malkovich udowadnia, że czuje się świetnie zarówno w dramacie jak i w komedii. Z prawdziwą przyjemnością oglądałam jego występ.
Johnny English to bardzo sprawnie zrealizowana poprawna komedia. Nie jest to film zły, ale wyjątkowo dobry też nie. Szybko się o nim zapomina. Idealnie nadaje się na niedzielny wypad całej rodziny do kina. Spodoba się też fanom Jasia Fasoli. Reszcie widzów radzę poczekać do premiery filmu na DVD.