“Dalida”: nieznośny ciężar bytu [RECENZJA]
Zanim połknie 120 tabletek nasennych i wypije whisky, zostawi na biurku kartkę: „Życie stało się dla mnie nie do zniesienia. Wybaczcie mi”. Co doprowadziło do samobójstwa piosenkarkę, która była uznana za jedną z najbardziej wpływowych osób we Francji i sprzedała ponad 170 mln nagrań? Film “Dalida. Skazana na miłość” daje kilka wskazówek do odpowiedzi na to pytanie.
Chyba nie było na świecie artystki, które częściej mówiłyby, że pragnie miłości, niż Dalida. Jednak w życiu urodzonej w Kairze francusko-włoskiej piosenkarki Eros trwał w nierozłącznym uścisku z Tanatosem. Przed nią na swoje życie targnęło trzech jej mężczyzn: śpiewak Luigi Tenco, Richard Chanfray i były mąż Lucien. Przypadek?
Wyreżyserowany przez Lisę Azuelos film śledzi biografię Dalidy od urodzenia po samobójczą śmierć. Chciałoby się, żeby reżyserka na chwilę przystopowała, pokazała któryś z etapów jej życia bardziej szczegółowo, bez pospiesznego przeskakiwania z wątku na wątek. Ale coś za coś, bo w zamian dostajemy solidny przegląd kilku twarzy artystki, bogatego repertuaru muzycznego z evergreenami takimi jak “Parole, Parole” czy “Bang Bang” i niezliczonych wizerunków scenicznych.
Filmowi daleko do wybitności. “Dalida” to klasyczny film biograficzny, grzeszy banalnym montażem, zestawiającym piosenki z życiem artystki. Ale świetną robotę wykonali kostiumograf, scenograf i operator.* Zmieniające się dekady i style znalazły odzwierciedlenie w zdjęciach. Bardzo dobrze w głównej roli wypadła włoska aktorka Sveva Alviti, uderzająco podobna do Dalidy.*
“Dalida. Skazana na miłość” stawia wiele pytań, na które widz sam musi poszukać odpowiedzi. Rozbudza ciekawość, zachęca do sięgnięcie po biografię piosenkarki i to jest jego największy atut.
Ocena 6/10