Disney kontra reszta świata. Rozmowa z Andym Birdem, prezesem Disney International [WYWIAD]
O budowaniu relacji z odbiorcami na całym świecie, nowych projektach studia i szacunku do naszego dzieciństwa rozmawiam z Andym Birdem, prezesem Disney International, człowiekiem odpowiedzialnym za działalność firmy na rynkach międzynarodowych.
Bartosz Czartoryski: Choć Disney znakomicie radzi sobie na dużym ekranie, telewizja to dzisiaj dla firmy ciężki rynek. Będziecie inwestować w inne sposoby przekazu?
Andy Bird: Przez cały czas staramy się wykorzystywać nowe zdobycze techniki, ale nie zapominajmy, że najważniejsze jest dla nas nie gonienie za nowinkami, a znalezienie odpowiedniego sposobu opowiadania, choćby miała to być zwykła książeczka dla dzieci. Lecz faktycznie ciągle pojawiają się kolejne platformy. Przecież Steve Jobs pokazał iPoda zaledwie przed, jeśli się nie mylę, 12 laty, a dzisiaj urządzenia mobilne służące jako narzędzie zarówno do produkcji treści, jak i jej odbioru jest standardem. Ale niezmienne, czy jest to YouTube, czy Facebook, to tylko, i aż, kolejne kanały łączności z konsumentem.
Odkąd Disney kupił Pixara, Marvela i Lucasfilm, praktycznie zawłaszczył dzieciństwo sporej części potencjalnej publiki.
Dlatego podchodzimy do pracy z szacunkiem i kładziemy nacisk na jakość tego, do czego przyczepiamy naszą metkę. Brzmi to banalnie, ale faktycznie przekłada się na naszą działalność, bo, chcąc dostarczyć jak najlepszy produkt, nierzadko zlecamy dokrętki, ponowny montaż albo przesuwamy premierę, choć kosztuje nas to przecież niemałe pieniądze. A jednak udaje nam się nadal sprzedawać coś, co firma stworzyła prawie sto lat temu, Myszkę Miki, czyli chyba jednak robimy wszystko dobrze? Bodajże nikomu się podobna rzecz nie udała. Inny przykład: nie ma różnicy, czy dziecku puści się klasyczną „Królewnę Śnieżkę”, czy „Vaianę”, bo, choć zmienia się technika, filmy Disneya pozostają zgodne z pewnym sposobem opowiadania, jaki opracowaliśmy.
Czy jednak aby podejście to nie prowadzi do konfliktu artystycznego pomiędzy firmą-matką a pozostałymi?
Nie, bo nasze komórki są całkowicie autonomiczne. Chyba najgorszym, co moglibyśmy zrobić, to próbować narzucić odgórną kontrolę. Marvel czy Lucasfilm to zupełnie różne firmy, nie możemy ich upchnąć pod jednym mianownikiem. Staramy się zdusić swoje ego. Oczywiście następuje między nami jakaś kreatywna wymiana myśli, bo nie jestem pewien, czy bez Johna Lassetera i tego, co robi dla Pixara, Disney mógłby nakręcić „Zwierzogród”.
Przed laty jednak Lasseter został z Disneya zwolniony.
Ale to były inne czasy. Pamiętajmy, że Pixar zaczynał jako dział Lucasfilm produkujący oprogramowanie i John, zafascynowany animacją trójwymiarową, zajął się tam przygotowywaniem prezentacji. A po sprzedaży firmy przez George'a Lucasa kierował nią Steve Jobs. Obecnie posiadamy pod naszym parasolem i jednych, i drugich, czyli historia zatoczyła istne koło.
Co jeszcze, prócz człowieka, decyduje o owym „disnejowskim przepisie” na sukces?
Może wybór odpowiedniego tematu? Sięgamy bowiem po nieoczywiste rzeczy i potem staramy się je zrozumieć, jak legendy polinezyjskie w „Vaianie”, co pomaga nam napisać historię niepodobną do żadnej innej. Nasz nadchodzący film, „Coco”, opowiada o kulturze meksykańskiej. Poza tym umieszczamy też na ekranie swoiste mrugnięcia okiem, dostosowując te smaczki do danego kręgu kulturowego, na przykład kiedy jedna z postaci w „Zwierzogrodzie” czyta gazetę, u nas artykuł traktował o baseballu, a za oceanem o piłce nożnej.
Ale mówił pan, że to uniwersalność decyduje o sukcesie Disneya.
Bo wszystkie te filmy posiadają jednak pewne motywy zrozumiałe zarówno w Ameryce, jak i w Polsce czy w Turcji, bo pod każdą szerokością geograficzną ludzie mają zbliżone marzenia. Disney równa się optymizm i o optymizmie chcemy opowiadać, czyni on nasze filmy globalnie relewantnymi.
Jak w ogóle da się zbudować podobną świadomość?
Otwieramy się na opinie. Kiedy ktoś z, dajmy na to, rosyjskiego oddziału firmy po pokazie powie, że coś jest zupełnie niezrozumiałe, bierzemy to na serio, nie zbywamy. Różnorodność spojrzeń jest dla nas istotna, nawet jeśli mamy brać pod uwagę notatki 50 osób.
Próbuje mnie pan przekonać, że słuchacie sugestii szeregowego pracownika, kiedy chodzi o produkcję za grube miliony?
Może i nie dosłownie, ale faktycznie każdy ma głos. Poza tym różnicujemy naszą działalność na poszczególnych rynkach zgodnie z ich potrzebami i możliwościami, na przykład we Włoszech udzielamy licencji domom mody na produkcję kolekcji haute couture. Co nie oznacza, że przez internet nie można sobie kupić zwyczajnej koszulki z Chin czy Hiszpanii. Robię wszystko, żeby połączyć nacisk i na lokalność, i na ogólną dostępność. Świat nigdy nie stał przed nami otworem tak, jak dzisiaj i dlatego jeszcze bardziej istotne jest zachowanie kulturowej tożsamości. Staram się rozumieć zarówno poszczególne rynki, jak ich miejsce na ogromnej mapie.
Skąd poczucie, że potencjalny odbiorca będzie tak zainteresowany odmiennymi kulturami?
Byłem kiedyś w Manili i odwiedzałem pewną rodzinę. Biedni ludzie, ale wydawali połowę swojego dochodu na subskrypcję do Xboxa. Nie mogłem tego zrozumieć, aż powiedzieli mi, że tylko tak mogli kontaktować się z innymi, uczyć angielskiego. Fascynująca sprawa. Z jednej strony byli dumnymi Indonezyjczykami, a z drugiej kierowała nimi ciekawość świata. Oto moja inspiracja.