Polacy mają tendencje wynajdywania w gwiazdach kina amerykańskiego, i to w gwiazdach, które Oskara dostały, polskich korzeni. A to prababka była prawie Polką, wszak dziad jej walczył w drugim rozbiorze, co prawda przeciwko Polsce, ale Polaka widział osobiście, a nawet okradł go, a w zasadzie okradał go notorycznie, a to pradziadek raz odwiedził Polskę i nawet mu się podobało.
No Polak z naszej Oskarowej gwiazdy jak nic, a Polak pełną gębą gdy do tej całej historii rodzinnej, ewidentnie przesyconej polskimi pierwiastkami, niezdarne „cześć” potrafi powiedzieć i parokrotnie o papieżu wspomni. A kiedy już owa gwiazda zupełnie przypadkiem jest gdzieś w pobliżu Polski (vide: Wielka Brytania czy inne pobliskie państewko) i wspomni, że smakuje jej kotlet schabowy no to Polak z niej z krwi, kości i jeszcze z kubków smakowych. Lubimy sobie z Johnnego Jasia zrobić, a z Kate naszą polską Kasię. Ale w przypadku Romana Polańskiego jedno jest pewne: jest on Polakiem.
Niech nas nie zmyli miejsce jego zamieszkania, perfekcyjny angielski, zagraniczna była żona, czy miejsce urodzenia, bo nie tylko pra razy kilka babcia była Polką, ale Polakami byli też jego rodzice. Z pewną dozą nieśmiałości uznać więc można, że „Oliver Twist”- najnowsze dzieło Romana Polańskiego to polski film. I z przykrością, bo polskich pierwiastków w nim jakby nie było jak kot napłakał, powiedzieć trzeba, że jest to jeden z lepszych polskich filmów ostatnich paru lat.
I nie wiem czy to chęć przyniesienia radości najmłodszym, wszak pamiętać należy, że Roman Polański młodzież lubi zadowalać i to czasem w sposób amoralny, czy genialna ekipa czy jaka inna cholera spowodowała, że powstał fantastyczny film dla dzieci, młodzieży, dla dorosłych. Uniwersalny i pod każdym względem genialny… Począwszy od tytułowego bohatera, w którego wcielił się Barney Clark- cudowne dziecko prawie polskiego kina.
Jest nie tylko ślicznym chłopcem z pięknymi oczami, ale zdaje się być szalenie inteligentnym, wrażliwym dzieciakiem. To on jest tu główną postacią, to on jest najważniejszy i gdyby on spieprzył robotę film nie byłby taki poruszający, jaki stał się dzięki niemu. Twórcy filmu w sposób doskonały przenoszą nas do XIX- wiecznej Anglii, nadają historii Karola Dickensa uniwersalną wymowę, szczęśliwie nie uwspółcześniając jej ani trochę.
Oliver Twist jest kilkuletnim chłopcem, który przebywa w zakładzie dla sierot prowadzonym przez okrutnego i bezwzględnego pana Bumble’a. Sprzedany zostaje właścicielowi zakładu pogrzebowego, ale tam dręczy go syn właściciela. Oliver decyduje się na heroiczny krok- ucieka do Londynu. Tu pozbawiony środków do życia wpada w środowisko nieletnich złodziei. Wrażliwy i dobry Oliver nie radzi sobie z pierwszą złodziejską wyprawą, która kończy się dla niego tragicznie. Ale okazuje się, że są dobrzy ludzie, którzy wyciągną pomocną dłoń...
„Oliver Twist” to historia o tym, że człowiek w każdych warunkach może pozostać dobry, bez względu na okoliczności, że dobro zawsze wygrywa ze złem, że nie ma ludzi złych. Bardzo prosta historia, bardzo pouczająca i bardzo wzruszająca. Cudowny polski film.