Dziedzictwo. Herederity - "Po napisach końcowych nie da się o nim zapomnieć" [RECENZJA]
W udanym horrorze najciekawsze jest nie tyle to, czy straszy, ale raczej – jak to robi. Na jakich lękach żeruje, w jaki sposób wykorzystuje je przeciwko widzom i co dzięki temu mówi o nas samych. "Dziedzictwo. Hereditary" jest pod tym względem jednym z najbardziej fascynujących horrorów ostatnich lat.
Podczas gdy większość współczesnych filmów grozy próbuje albo obrzydzić widzowi kolację, albo sprawić, by w trakcie seansu podskakiwał w fotelu, "Dziedzictwo" stara się wywołać całą serię niewygodnych uczuć. Nie powinno to nikogo dziwić. Pełnometrażowy debiut Ariego Astera wprowadziła wszak na amerykańskie ekrany firma A24, która wyrosła w ostatnich latach na najciekawszego dystrybutora kina niezależnego. W jej portfolio znajdziemy nie tylko oscarowe przeboje ("Moonlight" Barry’ego Jenkinsa czy "Lad Bird" Grety Gerwig)
, ale też całą serię niebanalnych horrorów, takich jak "Czarownica: Bajka ludowa z Nowej Anglii" Barry’ego Jenkinsa, "Zło we mnie" Oza Perkinsa czy "To przychodzi po zmroku" Treya Edwarda Schultsa.
Zobacz, jak wyglądają kultowe filmowe monstra bez masek:
Nawet na ich tle "Dziedzictwo" wydaje się jednak filmem niezwykłym i osobnym. Znany z pomysłowych, poruszających niespotykane tematy krótkometrażówek (takich jak "Beau", "Basically" czy "The Turtle’s Head") Ari Aster opowiada historię rodziny Grahamów, których poznajemy na pogrzebie niezbyt lubianej babci. Mimo że od śmierci seniorki minęło zaledwie kilka dni, rodzina nie wydaje się szczególnie poruszona – Annie (Toni Collette) szybko wraca do budowania autorskiej wystawy złożonej z imponujących makiet, jej mąż Steve (Gabriel Byrne)
do pracy, a syn Peter (Alex Wolff) do jarania trawy. Właściwie tylko 13-letnia Charlie (Milly Shapiro) jest jakkolwiek przejęta odejściem babci.
To, co dzieje się później, przerasta najśmielsze oczekiwania. Aster nie stara się iść żadną wydeptaną drogą. Dlatego też trudno opisać grozę "Dziedzictwa" za pomocą tradycyjnych kategorii. Przez większą część trwającego ponad dwie godziny seansu reżyser straszy przy użyciu subtelnych metod, ale potrafi też zaskoczyć nagłą eksplozją niespodziewanej przemocy. Jego film najefektywniej wywołuje podskórne dreszcze, gdy buduje grozę za pomocą perfekcyjnie opracowanych rozwiązań formalnych. Dużą rolę ogrywają tu zdjęcia pochodzącego z Polski operatora Pawła Pogorzelskiego, który współpracował z Asterem już przy wspomnianych szortach. Doskonałym przykładem będzie scena, w której w oczach leżącego w łóżku Petera odbijają się czerwone światła emitowane przez stojące w domku na drzewie ogrzewacze. Choć chwilowo nie dzieje się nic otwarcie upiornego, czerwone ogniki sugerują zło czające się gdzieś głęboko w duszy bohatera albo może nawet – w duszy całej rodziny.
Zobacz zwiastun "Dziedzictwo. Hereditary":
Właśnie to, w jaki sposób Aster opowiada o rodzinie, jest w "Dziedzictwie" najbardziej przerażające. Grahamowie to dla reżysera jednocześnie króliki doświadczalne i nośniki opowieści o niemożliwości porozumienia, przekroczenia psychologicznych barier. "Dziedzictwo" jest w swoim przekazie potwornie pesymistyczne, ale i bardzo skuteczne. Aster doskonale wie, jak dotrzeć do społecznych lęków i niezagojonych ran. Poszczególne sceny wymian zdań wydają się za długie, przeciągnięte daleko poza granice strefy komfortu widza, co wspiera budowaną przez reżysera grozę i działa na naszą niekorzyść. Z niektórych scen – często wypełnionych jednocześnie grozą i niespodziewanym czarnym humorem – autentycznie trudno się po seansie otrząsnąć, bo docierają głęboko do lęków, które każdy z nas kiedyś odczuwał.
I choć cała obsada sprawdza się tutaj idealnie, to królową "Dziedzictwa" jest niewątpliwie Toni Collette. Annie Graham to rola jej życia. Aktorka przechodzi z jednego stanu psychicznego w drugi bez mrugnięcia okiem, z łatwością poddaje się bezceremonialnej wizji Astera. Jest jednocześnie bohaterką horroru i postacią wyrwaną z psychodramy, obnażającą się przed widzem coraz bardziej z każdą kolejną sceną. Jej kreacja budzi nawet nie tyle strach, co trudny do opisania niepokój.
O "Dziedzictwie" mówi się, że zmienia zasady gry, ale to mało powiedziane. Aster po prostu roztrzaskuje pionki, przewraca planszę razem ze stołem i zaczyna swój upiorny show. Nie sposób oderwać od niego wzroku choćby na ułamek sekundy. A po napisach końcowych nie da się o nim tak po prostu zapomnieć.