Horrory, które zniszczyły psychikę aktorów. Nie tylko widzowie potrafią nie spać nocami po takim filmie
Alex Wolff z "Dziedzictwa" przyznał, że ma zespół stresu pourazowego. Dakota Johnson po skończonej pracy nad "Susprią" musiała iść na terapię. Po "Psychozie" Janet Leigh bała się brać prysznica w domu. Ci aktorzy niemal stracili rozum na planie.
Horrory potrafią namieszać w głowach nie tylko widzom, ale i aktorom. Alex Wolff, który występuje w "Dziedzictwie" – zapowiadany jako najbardziej przerażający film dekady – zdradził, jak on przeżył pracę na planie. – Spędziłem mnóstwo czasu, by odpowiednio się przygotować. Byłem w fatalnym stanie – mówi w wywiadzie dla "Vice".
- Ten horror siedział w mojej głowie, gdy graliśmy i został ze mną do tej pory. Kiedy tylko zaczynam opowiadać o filmie, mam te przebłyski okropnych scen. Nie byłem w stanie spać w nocy. To był masochizm. Zmusiłem się, żeby to w sobie jakoś przepracować. Normalnie jest tak, że dusisz coś w sobie, aż zaczyna cię palić od środka. Ja musiałem zrobić odwrotnie. Trudno nawet opisać to uczucie. Nie sądzę, że można przejść przez coś takiego i nie dostać traumy – powiedział Wolff.
Przyznał też, że dziwnie było oglądać potem siebie na ekranie podczas premiery. – Człowieku, nawet nie zdajesz sobie z tego sprawy. Oglądałem i zastanawiałem się, kiedy ja to zagrałem. Nie pamiętałem połowy scen. Może zacząłem to wypierać ze świadomości – dodał. Co ciekawe, nawet Toni Collette – grająca w filmie matkę Alexa – zdradziła, że nie cierpi horrorów. Wręcz się ich boi. - Ale odpowiada ci, że w jednym grasz? – zapytała ją dziennikarka "Guardiana". – Zawsze szukam wyzwań w tej pracy. To była skomplikowana, wielowątkowa, intensywna historia. Ale to tylko horror. To właściwie piękna opowieść o tym, jak pokręcone może być życie, w dodatku z dużą dawką emocjonalnego bólu – przyznała aktorka.
Lawrence oglądała Kardashianki, by się uspokoić
W Hollywood pełno jest historii o tym, jak aktorzy poświęcili się dla roli. Na przykład Christian Bale stał się za życia legendą wśród kolegów, gdy schudł do roli w "Mechaniku" ponad 28 kilogramów. Jared Leto do "Requiem dla snu" zaledwie 13, potem przytył 30 kilogramów, by zagrać w "Rozdziale 27". Brawa zbierał też Robert de Niro, gdy przytył 27 kilogramów przed występem we "Wściekłym byku". Szkołę masochistów-aktorów mogliby założyć też Billy Bob Thornton (wsypał sobie pokruszone szkło do buta na planie), Jack Nicholson (zamknął się w szpitalu psychiatrycznym, by być bardziej autentycznym w "Locie nad kukułczym gniazdem") i Daniel Day Lewis (własnoręcznie zbudował dom inspirowany XVII-wieczną architekturą, w dodatku budował za pomocą narzędzi z tamtej epoki).
Ale są i aktorzy, którzy dla roli poświęcili nie tylko swoje ciało, ale i psychikę. Alex Wolff to niejedyny przykład z ostatnich miesięcy. Dakota Johnson, która właśnie zakończyła prace na planie remake’u "Susprii", przyznała się, że musiała zapisać się na terapię. – Nie kłamię. To zniszczyło moją psychikę do tego stopnia, że potrzebowałam pomocy specjalisty. Spędzaliśmy mnóstwo czasu w opuszczonym hotelu w górach. Na dachu było jakieś 30 anten satelitarnych, więc elektryczność pulsowała w całym budynku. Wszyscy co chwilę się straszyli. Było zimno, sucho… - powiedziała w wywiadzie dla "Elle". Wystarczy obejrzeć zwiastun, by przekonać się, że nie przesadza.
Z kolei w ubiegłym roku o pracy na planie horroru "Mother!" opowiadała Jennifer Lawrence. Stwierdziła, że film odbił się na jej psychice. – Nigdy nie tracę siebie na planie. Ale tym razem kompletnie straciłam kontrolę. Nie wiedziałam już, co jest prawdziwe, a co nie. Wpadałam w hiperwentylację – opowiedziała reporterom „Deadline”. Lawrence poradziła sobie tak, jak robi to wielu amatorów horrorów – są tacy (w tym autorka tego tekstu), którzy po najgorszym horrorze oglądają komedie albo bajki. Lawrence, jako znana psychofanka rodziny Kardashianów, zaaranżowała na planie kącik, w którym oglądała ich reality show. – To było moje szczęśliwe miejsce – zdradziła w "Vogue".
"Nadal tkwi we mnie dzieciak"
Okazuje się, że podobnych historii jest więcej. Nie tylko widzowie mają za sobą nieprzespane noce po horrorach.
Josh Lucas nie potrafi obejrzeć horroru - nawet jeśli sam w nim występuje. Aktor, który ma na koncie role w dreszczowcach "Dziewiąta sesja" i "American Psycho", nie należy do fanów gatunku. - Nie oglądam strasznych filmów, nie umiem - tłumaczy Lucas. - Owszem, grywam w nich i już na planie często myślę sobie: "O nie, to dla mnie zbyt przerażające". Nadal tkwi we mnie ten dzieciak, który słysząc hałas za oknem, boi się, że pod jego łóżkiem siedzi potwór.
Jennifer Carpenter w 2005 roku zagrała w kultowym już filmie "Egzorcyzmy Emily Rose". Horror opowiadający historię dziewczyny opętanej przez szatana wyrył się w pamięci wielu widzów. Carpenter przyznała, że praca nad filmem udzieliła się wszystkim na planie, a jej szczególnie. W rozmowie z "Dead Central" wspominała, że czasem radio zaczynało grać samo z siebie – najczęściej w środku nocy. – Raz byłam przekonana nawet, że mam zawał. Włączyło się, gdy spałam. Akurat puszczali "Alive" Pearl Jamu – opowiadała. Dopiero po jakimś czasie okazało się, że w hotelu, w którym nocowali aktorzy, były problemy z elektryką.
JoBeth Williams o pracy nad "Poltergeistem" z 1982 roku też nie ma dobrych wspomnień. Steven Spielberg podobno nalegał, by na planie pojawiły się prawdziwe ludzkie szczątki. To oczywiście nigdy się nie potwierdziło, ale Williams w rozmowie o horrorze po latach wyznała, że scenarzyści robili wszystko, by aktorzy byli przerażeni – mieli tak lepiej grać.
- Byliśmy wyczuleni na wszystko, mieliśmy skołatane nerwy. Wtedy nie mieszkałam u siebie w Los Angeles, miałam wynajęty apartament bliżej planu zdjęciowego. Któregoś razu wróciłam do domu wykończona. Zauważyłam, że ramki ze zdjęciami wiszące na ścianie, są przekrzywione. Poprawiłam je, poszłam spać. Następnego dnia byłam przerażona, bo wróciłam i zobaczyłam, że znów krzywo wiszą – wspominała w jednym z wywiadów. Oj, ile takich scen było w horrorach! Czysta klasyka gatunku. Dopiero gdy emocje opadły, zrozumiała, że jak wychodziła z domu, za mocno trzaskała drzwiami, aż ramki się przesuwały na ścianach.
Nie ma mowy o prysznicu
Wśród najbardziej przerażających horrorów jest też "Omen" z 1976 roku. Film namieszał w głowach kilku pokoleniom widzów. I aktorom także. Dzisiaj uważa się, że to jedna z najbardziej przeklętych produkcji ostatnich kilkudziesięciu lat. Historia opętanego dziecka przerażała ekipę filmową. Harvey Stephens – mały szatan z filmu – był na tyle przekonujący, że został nominowany do Złotego Globu.
To mogłaby być historia spektakularnej kariery. Ale wydaje się, że Stephens zaczął żyć historią z filmu. Na długie lata zniknął z życia publicznego. Wrócił do show-biznesu jako dorosły człowiek z… pokręconą historią. Opowiadał dziennikarzom, jak ogromny wpływ miał na niego występ w "Omenie". Podobno prześladowała go liczba 666. Klątwa była, albo tylko i wyłącznie był to zabieg marketingowy, ale prawda jest taka, że Stephens skończył z wyrokiem za… wypadek spowodowany w piątek 13-go.
Do tej barwnej listy traum trzeba doliczyć jeszcze koniecznie wspomnienia aktorek, które grały u Hitchcocka. Tippy Hedren żyła w przerażeniu na planie kilka tygodni. Panicznie bała się ptaków, a reżyser przed rozpoczęciem zdjęć zapewniał ją, że nie użyje żywych, a sztuczne. Kłamał. Ptaki atakowały spanikowaną aktorkę i dziś sceny z przerażoną aktorką, które widzimy w „Ptakach”, to niereżyserowany, w pełni autentyczny strach głównej bohaterki.
Nie można zapomnieć też o biednej Janet Leigh. Pamiętacie słynną scenę, w której Marion Crane zostaje zaatakowana nożem pod prysznicem przez Normana Batesa? Dobrze się oglądało? Leigh miała traumę.
- Przestałam brać prysznice. Tylko wanna wchodziła w grę – mówiła. Dziennikarze "New York Times" pisali nawet, że aktorka wiele tygodni nie była w stanie być sama w domu. Nocowała u przyjaciół, w hotelach; panikowała, gdy dostępny był tylko prysznic. – Teraz muszę najpierw upewnić się, że wszystkie okna i drzwi są zamknięte. Gdy kąpię się, zostawiam drzwi otwarte, nie zaciągam zasłonki. Stoję zawsze twarzą do tych otwartych drzwi – opowiadała.
Trauma po "Lśnieniu"
Stanley Kubrick, jeden z największych reżyserów wszech czasów, był znany ze swojego chorobliwego perfekcjonizmu. Ofiarą tej przypadłości była Shelley Duvall na planie “Lśnienia”, gdzie wcieliła się w rolę żony powoli osuwającego się w szaleństwo pisarza, granego przez Jacka Nicholsona.
Aby stworzyć napięcie na planie, Kubrick celowo antagonizował głónych aktorów. Podczas trwających rok zdjęć, reżyser zmuszał aktorów do wielu dubli. Słynna scena, w której Wendy broni się kijem bejsbolowym przed rozwścieczonym mężem, była kręcona aż 127 razy pod rząd. Po zdjęciach aktorka miała pokazać Kubrickowi kłęby włosów, które straciła przez ekstremalny stres podczas pracy na planie.
Co więcej, w 2016 roku kompletnie odmieniona aktorka udzieliła programu Dr. Philowi. O rozmowie pisali niemal wszyscy. Nawet trudno się dziwić. Shelly Duvall przyznała, że zmaga się z chorobą psychiczną. W rozmowie ze słynnym telewizyjnym terapeutą twierdziła, że "czasami widuje" zmarłego Robina Williamsa, i że prześladuje się szeryf Nottingham – fikcyjna postać z "Robin Hooda". Za stan aktorki odpowiedzialny jest według wielu właśnie Stanley Kubrick, który pchnął ją do szaleństwa. Duvall nie kryła, że nie podobały się jej jego metody pracy z aktorami. A po roku na planie, z dala od bliskich, dostała jedynie… nominację do Złotych Malin. Duvall opowiadała potem, że reżyser potrafił być naprawdę okrutny.
Więc gdy po latach od "Lśnienia" pojawiła się u Phila, wylała się fala negatywnym komentarzy. Prezentera oskarżono o żerowanie na tragedii aktorki. Wstawiła się za nią także córka Kubricka – Vivian.
- Zapraszasz do swojego programu Shelley Duvall, podczas gdy ona znajduje się w opłakanym stanie zdrowia psychicznego. Niezaprzeczalnie jest to czystą formą wykorzystania kogoś w celu rozrywki - to przerażająco okrutne. Jestem odrzucona w pełnym obrzydzeniu. Mam nadzieję, że inni dołączą do mojego bojkotu twojej pozbawionej serca formy rozrywki, bo to nie ma niczego wspólnego z leczeniem – pisała w oświadczeniu.