Edward Linde-Lubaszenko: Los rzucał mu kłody pod nogi
Aktor kultowy i jedna z barwniejszych postaci polskiego kina. Znany ze swojego błyskotliwego i ciętego poczucia humoru, a także z wielkiej słabości do kobiet. Zwłaszcza tych młodszych. Chociaż przed ołtarzem stawał cztery razy, twierdzi, że jest zagorzałym przeciwnikiem instytucji małżeństwa. „Warto się wiązać, lecz nie warto żenić”, powtarzał wielokrotnie – jak podkreślał – nauczony doświadczeniem.
Wiele się wycierpiał
Ale choć Edward Linde-Lubaszenko uchodzi wśród przyjaciół za niepoprawnego optymistęi uśmiech nie schodzi mu z ust, życie nie zawsze go rozpieszczało.
W dzieciństwie wiele wycierpiał, a los często rzucał mu kłody pod nogi. W dodatku do osiemnastego roku życia nie wiedział, kto jest jego prawdziwym ojcem.
Nie znał swojego ojca
Urodził się 23 sierpnia 1939 roku w Białymstoku.
Ojciec, Niemiec, Julian Linde, uciekł wkrótce po narodzinach syna, wystraszony wizją nadchodzącej wojny. Nalegał, by żona wyjechała wraz z nim, ale ona stanowczo odmówiła. Wkrótce poznała Mikołaja Lubaszenko, radzieckiego oficera, który został zakwaterowany w ich domu. Nawiązali romans i* mały Edward był przekonany, że to właśnie Lubaszenko jest jego prawdziwym ojcem.*Niedługo potem chłopiec wraz z matką został wysłany do Archangielska.
- Lubaszenko zaopatrzył nas w kartkę mówiącą, że jesteśmy jego rodziną, że to żona i syn – wspominał w Super Expressie, ale ich sytuacja i tak była nie do pozazdroszczenia.
Matka oddała go do domu dziecka
Linde-Lubaszenko wspominał tamte czasy z goryczą; byli bardzo ubodzy i cierpieli z głodu, gdyż matka Edwarda, traktowana przez miejscowych jako "obca", nie mogła nigdzie znaleźć zatrudnienia.
Ale potem, gdy jego mamie udało się dostać pracę, sytuacja wcale się nie polepszyła. Edward został oddany do domu dziecka.
- Trafiłem do sierocińca – mówił. - Nie miałem do niej o to żalu.
Ojciec marnotrawny
Gdy wrócili do Polski, 7-letni Edward nie znał praktycznie żadnych słów w swoim ojczystym języku; polskiego uczył się z książek i audycji radiowych. Lubaszenko zamieszkał z nimi; dopiero później wyszło na jaw, że w Związku Radzieckim ma żonę i córkę.
Edward wciąż uważał Lubaszenkę za ojca i nie wiedział, dlaczego mężczyzna traktuje go coraz mniej przychylnie.
- Wszystko stało się jasne, gdy skończyłem liceum.Byłem wtedy studentem medycyny i właśnie ukończyłem 18. rok życia, gdy do dziekanatu uczelni przyszedł list zaadresowany na moje nazwisko. "Jestem pańskim ojcem...", przeczytałem – opowiadał w Super Expressie. Natychmiast spróbował nawiązać kontakt ze swoim biologicznym rodzicem. - Widywaliśmy się, ale* nigdy nie udało nam się tak naprawdę zbliżyć.*
Linde-Lubaszenko
Choć Lubaszenko studiował medycynę i marzył, by zostać lekarzem, los chciał inaczej. Kiedy oblał jeden z egzaminów, postanowił nie wracać na uczelnię. Już wcześniej nawiązał znajomość z ludźmi z teatru Kalambur, którzy namówili go, by spróbował swoich sił na scenie.
- Zacząłem odnosić sukcesy, pierwszy, następny, w końcu zdałem egzamin eksternistyczny w warszawskiej PWST. Zostałem aktorem! - śmiał się w Super Expressie. Wkrótce potem podjął również niełatwą decyzję w sprawie nazwiska – bo choć w branży znany był jako Lubaszenko, wolał swoje rodowe, po ojcu.
- Okazało się, że mam dwie metryki: na nazwisko Linde, w USC w Białymstoku, i z nazwiskiem Lubaszenko – opowiadał. - Miałem możliwość wyboru. Chciałem wybrać Linde, ale ponieważ byłem już znany jako Lubaszenko, przysparzałoby mi to problemów. W 1991 roku dodałem więc do Lubaszenki człon Linde.
Okradziony przez żonę
Linde-Lubaszenko dał się poznać jako prawdziwy kobieciarz – żenił się cztery razy, ale z żadną z żon długo nie wytrzymał. Sam twierdzi, że do małżeństwa się nie nadaje i nie zamierza więcej brać ślubu. Być może zniechęciła go do tego pewna mało przyjemna sytuacja z przeszłości – jedna z byłych partnerek okradła go „na pożegnanie” - Nie przywiązywałem wagi do finansów. Nie przyszło mi do głowy, że można kogoś okraść! Niska prymitywna kradzież, to poniżej wszelkiego poziomu – żalił się w magazynie Świat&Ludzie.
- Mieliśmy z żoną książeczki oszczędnościowe, złożone w księgowości w Starym Teatrze w Krakowie. Takie były wtedy procedury. Pamiętam, że duży fiat na przydziałowy talon kosztował wtedy 120 tysięcy. A za pieniądze, których przez żonę zostałem chytrze pozbawiony, można było założyć średniej wielkości przedsiębiorstwo taksówkowe.
Żona z podstawówki
Lecz choć do małżeństwa ma uraz, wciąż chętnie podrywa kobiety i umawia się na randki, ale, jak podkreśla, „bez zobowiązań”.
- Jego przykład daje mi nadzieję, że spotka mnie to samo – śmiał się w Gazecie Wyborczej. I dodawał, że jego przyszła wybranka powinna mieć poniżej 25 lat, a najlepiej nie więcej niż 19. - Chciałbym pobić pana Andrzeja, ale muszę jeszcze poczekać. Bo moja przyszła żona jest teraz w młodszych klasach szkoły podstawowej– żartował.
(sm/gb)