RecenzjeEuropa chce się zabić. Recenzujemy rewelacyjny “Happy End"

Europa chce się zabić. Recenzujemy rewelacyjny “Happy End"

Michael Haneke nie nakręcił jeszcze złego filmu i zdanie to jest aktualne po premierze “Happy End”. Austriacki reżyser pokazał mocny i gorzki obraz rozkładającej się starej Europy, którą symbolizuje toksyczna, rozpadająca się na naszych oczach rodzina socjopatów. Twórca "Funny Games" widzi przyszłość naszego kontynentu w czarnych barwach i bez tytułowego happy endu. Znakomite kino.

Europa chce się zabić. Recenzujemy rewelacyjny “Happy End"
Źródło zdjęć: © Materiały prasowe
Łukasz Knap

Akcja “Happy End” rozgrywa się we francuskim Calais. To stamtąd media donosiły o “pladze” migrantów i likwidacji nielegalnego obozu dla uchodźców. Liczne zamieszki, z którymi nie radziły sobie władze, sprawiły, że to nadmorskie miasto stało się symbolem kryzysu uchodźczego. Ale mimo wcześniejszych zapowiedzi, film Hanekego nie opowiada o uchodźcach, a w każdym razie nie wprost. Po seansie trudno nie mieć wrażenia, że największym zagrożeniem Europy są nie uchodźcy, ale niechęć do zmiany, brak otwartości na nowe.

Bohaterami są członkowie majętnej rodziny Laurent, właściciele wielkich firm budowlanych i transportowych. Mają wszystko, ale ostatnie, co można o nich powiedzieć, to że są szczęśliwymi ludźmi. Nestorem rodu jest wyprany z emocji 84-letni mizantrop Georges (Jean-Louis Trintignan). Nie tryska optymizmem jego zasadnicza, przejmująca interesy córka Anne (Isabelle Huppert), nie mająca sił do syna Pierre’a (Franz Rogowski)
, który konsekwentnie nie wychodzi z roli prześmiewcy. Najnormalniejszy wydaje się stateczny, kulturalny doktor Thomas (Mathieu Kassowitz), ale to tylko pozory, które pryskają, gdy 12-letnia córka z byłego małżeństwa (Fantine Harduin) odkrywa, że romansuje z pewną artystką. Wiadomości, które do niej wysyła, zawstydziłyby nawet bohaterkę “Pianistki”.

Siłą “Happy End” nie jest oryginalność, bo większość wątków lub tematów znamy z poprzednich filmów Hanekego. Recykling idei? Bynajmniej. Można wzruszyć ramionami i powiedzieć, że Austriak nakręcił sequel “Miłości”, bo znowu pojawiają się postacie ojca i córki, granych przez ten sam duet aktorski Trintignan-Huppert. Ale to było poważne spłycenie tego świetnego kina. Haneke ma dar bezbłędnego wyciągania na wierzch pokładów agresji, które tłumi kultura. W “Happy End” okrucieństwo jest chorobą autoimmunologiczną, w dodatku zakaźną, przekazywaną z pokolenia na pokolenie.

Z “Happy End” wyłania się potworna wizja przyszłości naszego kontynentu, który w oczach Austriaka uosabia egocentryczny starzec szukający skutecznego sposobu na samobójstwo. Nie ma nadziei, bo już nie ma pragnień. Jeśli czegoś chce, to świętego spokoju. Za wszelką cenę. Panicznie boi się konfrontacji z innymi. Jest lękliwy, a przy tym tkwi w stanie samozadowolenia.

"Happy End” nie jest arcydziełem, ale to film spełniony, dzieło mistrza, który doskonale panuje nad swoją materią i wie dokładnie, co i jak chce powiedzieć. Bardzo mocny, nie dający spokoju, wchodzący pod skórę film.

Ocena 8/10

Zobacz: Grażyna Torbicka i Łukasz Knap o "Happy End"

Obraz
© Materiały prasowe
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (6)