"Foxcatcher": Mroczna i surowa opowieść

Reżyser *"Moneyball" znowu porusza tematykę sportową, choć tym razem samego sportu jest jeszcze mniej niż poprzednio. "Foxcatcher" to niezwykle mroczna i surowa opowieść, która wydarzyła się naprawdę i przed laty zaszokowała całą Amerykę.*

"Foxcatcher": Mroczna i surowa opowieść
Źródło zdjęć: © Facebook

29.12.2014 11:40

Rok 1987. Dziedzic fortuny John du Pont (Steve Carell w kompletnie innej roli niż dotychczas), zbudował w swojej posiadłości ośrodek szkoleniowy dla zapaśników. Chcąc zrealizować swoje (zbyt wygórowane) ambicje, postanowił sprowadzić pod swoje skrzydła zapaśnika Marka Schultza (pierwsza w pełni udana rola Channinga Tatuma) by przygotować go do igrzysk olimpijskich w 1988 roku w Seulu. Z czasem na jaw zaczynają wychodzić problemy psychiczne du Ponta...

„Foxcatcher” to studium charakterów, ale o tyle ciekawe, że reżyser pełni tu rolę jedynie obserwatora. Czasem chyba nawet aż za bardzo zdystansowanego i chłodnego. Dzięki temu jednak film nabiera większej sugestywności no i odnosi się w końcu do naszej podstawowej potrzeby, która ciągnie nas ku oglądaniu filmów, czyli do obserwowania.

Bennett Miller pozwala nam obserwować swoich bohaterów w najbardziej intymnych i drażliwych momentach ich życia. Pokazuje jak wygląda ich codzienność, skąd się biorą ich motywacje, problemy, jak wyglądają ich relacje z najbliższymi co stanowi wiarygodną nadbudowę ich psychiki i w ten sposób pokazuje genezę tego co wydarzy się później.

Trzonem tej opowieści są więc aktorzy. Bez ich wiarygodnych kreacji cały film nie miałby racji bytu. Tym bardziej należy więc pochwalić odwagę i nieszablonowe podejście reżysera w doborze odtwórców głównych ról. Gwarantuję Wam, że Steve’a Carella w takiej roli jeszcze nie widzieliście. Niepokojący, nieobliczalny, przez to też przerażający. Jego rola jest oszczędna, ale przemyślana zarazem, a John du Pont przywodzi na myśl postaci rodem z horrorów Stephena Kinga.

Channing Tatum o dziwo również sprawdza się w swojej roli. Upodobnił się do swojego rzeczywistego odpowiednika jak to tylko było możliwe. Ale przede wszystkim umiejętnie zdołał przekazać jego własną psychomachię na tyle wiarygodnie, że dość szybko zapominamy o tym, że to Channing Tatum jakiego znaliśmy do tej pory. Tak więc i on i Carell pokazują się widowni z zupełnie innej, nieznanej dotąd strony.

Problemem filmu jest jednak jego dziwna nieskładność. Tak jakby reżyser nie wiedział do końca jak zbudować odpowiednie ramy narracji i całej opowiadanej przez niego historii. Pomiędzy wstępem a zakończeniem przyjdzie nam oglądać dość niekoherentny ciąg scen, jedne popychają akcję do przodu, inne ciągną ją do tyłu. Dystans reżysera do opowiadanej historii jest o tyle dobry, że twórca nie stara się oceniać swoich bohaterów i na siłę moralizować, ale też jest on na tyle daleki, że chwilami wydaje się, jakby nie potrafił się on dostatecznie zaangażować w cały projekt. A przynajmniej takie wrażenie można odnieść.

Ostateczną ocenę warto więc pozostawić widzom. Jeśli chłodne, bezemocjonalne kino psychologiczne ze świetnymi kreacjami aktorskimi jest tym czego szukacie, to „Foxcatcher” powinien Was zadowolić.

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)