Gustaw Holoubek żartował nawet z własnego pochówku. Humor zawsze go wyróżniał
Mija 10 lat od kiedy Gustaw Holoubek po raz ostatni pojawił się na małym ekranie. Cztery miesiąca po telewizyjnej premierze "Wyzwolenia” już nie żył. Młode pokolenie widzów ma go przeważnie za nobliwego, dystyngowanego pana, dawną gwiazdę. Dziś to głównie starsi pamiętają, że poza przypisywanym mu talentem słynął też ze słabości do kobiet i poczucia humoru. Żartował nawet z własnej śmierci.
O jego poczuciu humoru świadczą liczne anegdoty, a także wywiady. Jeden z nich, udzielony niedługo przed śmiercią, oddaje je szczególnie. Aktor żartował w nim, jaki napis powinien pojawić się na jego nagrobku.
- Nie było ludzi, którzy go nie lubili – podkreślał w rozmowie z telewizją TVN Marian Opania i faktycznie, opowieściom o jego inteligencji i geniuszu snutym przez ludzi, którzy mieli przyjemność z nim pracować, imprezować lub chociażby porozmawiać, nie ma końca.
Andrzej Łapicki przypominał jednak we "Wproście", że aktor nie byłby zadowolony z takiego rozgłosu:
- Gucio to był prosty, skromny człowiek. Sam by się strasznie uśmiał z tego brązu, którym go obkładają – mówił, podkreślając, że Holoubek był nie tylko wielkim artystą, ale przede wszystkim człowiekiem. I to w dodatku niezwykle interesującym, dowcipnym mężczyzną z ogromnym dystansem do siebie, który pozostawił po sobie nie tylko doskonałe filmy czy sztuki, ale i cięte, a przy tym niezwykle trafne powiedzonka. Liczne anegdoty z jego udziałem cieszą się w artystycznym świecie niesłabnącą popularnością.
"Aktor to taki człowiek, któremu nie powiodło się w życiu''
Holoubek, urodzony 21 kwietnia 1923 roku, do swojego zawodu miał stosunek wyjątkowo ironiczny.
- Reżyser to taki człowiek, któremu nie powiodło się w aktorstwie, a aktor to taki człowiek, któremu nie powiodło się w życiu – mawiał, twierdząc, że na scenie wylądował dzięki szczęśliwemu zrządzeniu losu.
Pytany, co robił w dzieciństwie, odpowiadał z rozbrajającą bezpretensjonalnością: - No, staliśmy sobie z chłopakami na ulicy pod latarnią i tak sobie pluliśmy... Nawet wybuch wojny i pobyt w niemieckiej niewoli nie zdołały pozbawić go ani hartu ducha, ani poczucia humoru.
''Ja tylko przeciągam samogłoski''
Specyficznego sposobu mówienia, który stanie się później jedną z jego cech charakterystycznych, nauczył się w szkole teatralnej. - Gdy do niej wstąpiłem, miałem akcent krakowski, sepleniłem i, mówiąc, w ogóle nie uwzględniałem liter– opowiadał w "Vivie", dodając, że właściwie nie ma pojęcia, dlaczego jego nazwisko znalazło się na liście przyjętych. - Może dlatego, że tak płakałem i smarkałem przy "Moim testamencie” Słowackiego, iż egzaminator zapytał: "Czy pan jest przy zdrowych zmysłach? To jeden z pogodniejszych utworów tego poety! A poza tym pan nie wymawia aż sześciu liter...". Myślę, że dostrzegli we mnie pewien rodzaj temperamentu.
Po latach, gdy dziennikarka zachwyci się jego dykcją, dającą "efekt głębi intelektualnej” i nazwie go intelektualistą, Holoubek ściągnie ją na ziemię, mówiąc, że jest w błędzie. - Ja tylko przeciągam samogłoski – oznajmi skromnie.
Sypał żartami jak z rękawa
Na studiach brylował nie tylko na scenie, ale i w towarzystwie. Koledzy zazdrościli mu strasznie, ale równocześnie nie mogli go nie lubić. Tadeusz Łomnicki, mówiąc o konkurencji wśród aktorów, użył sformułowania: "Każdy ma swojego Holoubka", które przez lata robiło karierę w kuluarach.
- Kiedy było nudno, to wszyscy prosili Gucia, by coś opowiedział. A on sypał jak z rękawa – wspominał we "Wproście” Łapicki. - Te same żarty słuchałem z zainteresowaniem po kilkanaście razy, bo za każdym razem opowiadał inaczej.
Sam też stał się bohaterem wielu anegdot – na przykład tej, w której Jan Himilsbach, wszedłszy do SPATiF-u i zobaczywszy, że odstaje nieco od zgromadzonego tam towarzystwa, ryknął: - Inteligenci, wypie...ać!
Na co Gustaw Holoubek wstał, chwycił płaszcz i oznajmił: - Panowie, nie wiem jak wy, ale ja wypie...lam.
''Tak wygląda życie polityczne w naszym kraju''
To również Holoubek, poproszony o skomentowanie obecnej sytuacji politycznej, opowiedział w „Charakterach” pewną celną anegdotę, która później przez wiele lat krążyła przekazywana z ust do ust, obrastając legendą:
- Przytoczę taki obrazek obyczajowy, który moim zdaniem dobrze ilustruje to, co się teraz dzieje w polskiej polityce – powiedział Holoubek. - W jednym z teatrów na próbie Kalina Jędrusik zapaliła papierosa. Na scenie nie wolno palić papierosów. Zbliżył się strażak i powiedział: „Proszę zgasić papierosa, bo tu nie wolno palić”. A Kalina jak Kalina – z wdziękiem odparła: „Odpier... się, strażaku”. I on strasznie się zamyślił, poszedł za kulisy i tam trwał jakiś czas. Potem nabrał powietrza, wrócił na scenę, ale tam już nie było Kaliny, tylko Basia Rylska. On jednak tego nie zauważył, bo oczy zaszły mu bielmem z wściekłości, i krzyknął do Rylskiej: „Ja też potrafię przeklinać, ty ku...o stara!”. Kompletnie zdumiona Basia pobiegła do Edwarda Dziewońskiego, który był reżyserem spektaklu, i powiedziała mu, że strażak zwariował, bo ją zwyzywał bez żadnego powodu. Dziewoński strasznie się zezłościł, poszedł do strażaka i powiedział: „A pan jest c...j!”. Przy czym strażak na posterunku też już był inny.
Więc tak wygląda życie polityczne w naszym kraju.
Niestały w uczuciach
Życie osobiste Holoubka było równie barwne, jak przytaczane przez niego anegdoty.
Po raz pierwszy ożenił się z poznaną w szkole aktorskiej koleżanką z roku, Danutą Kwiatkowską. Wkrótce na świat przyszła ich córka Ewa i choć aktor podkreślał, że jest z niej bardzo dumny, przez wiele lat praktycznie nie utrzymywali kontaktu. Wszystko dlatego, że 1958 roku na planie filmu „Pożegnania” Holoubek poznał Marię (Maję) Wachowiak i, zakochany, porzucił Kwiatkowską.
Ożenił się ponownie i wkrótce na świat przyszła ich córka Magdalena. Aktor nawet się nie spodziewał, że niebawem w jego życiu pojawi się jeszcze jedna Magda...
Żona i kochanka
18-letnią Magdalenę Zawadzką poznał w 1962 roku, ale wtedy początkująca aktorka zdecydowanie odrzuciła jego zaproszenie na kawę. Spotkali się ponownie 7 lat później, ale i wtedy Zawadzka, wówczas już w związku małżeńskim z Wiesławem Rutowiczem, szybko go spławiła. Gdy Holoubek zapytał uprzejmie, w którą idzie stronę, odparła oschle, że w przeciwną. – Byłam mężatką, on był żonaty i nawet przez myśl mi nie przeszła jakakolwiek bliższa znajomość – mówiła.
W końcu jednak musiała podjąć decyzję, gdy zorientowała się, że o jej serce ubiega się trzech mężczyzn – mąż, Tadeusz Łomnicki poznany na planie „Pana Wołodyjowskiego” i niezłomny Holoubek. Wybrała Gustawa. I niedługo musiała spojrzeć w oczy jego żonie.
– Magda starła się z Mają Wachowiak na scenie, podczas prób spektaklu, w którym razem występowały – cytuje „Na Żywo” słowa jednej z osób związanych z Teatrem Dramatycznym. - Było bardzo nieprzyjemnie. Maja nie mogła znieść tej sytuacji i wkrótce odeszła nie tylko z życia Gustawa, ale i z Dramatycznego.
''Brutalnie mnie ostrzegali''
Holoubek rozstał się z Wachowiak, Zawadzka poprosiła o rozwód Rutowicza. Wreszcie, wolni, pobrali się 3 września 1973 roku. Po latach aktor usprawiedliwiał Zawadzką, twierdząc, że wcale nie odbiła go żonie, bo to małżeństwo i tak zmierzało już ku końcowi. - Ja wcześniej zaniedbałem Maję, a dopiero potem poznałem Magdę – mówił w
"Vivie”. - To nie było coś za coś.
Przyjaciele jednak nie zaakceptowali jego nowego związku, byli wściekli, że rozstał się z Wachowiak i mieli mu za złe ten rozwód. - Wzburzyło to wszystkich moich znajomych. Ale było silniejsze ode mnie i wszelkiego rozsądku – mówił, dodając, że przyjaciele nie wróżyli im szczęśliwej przyszłości. - Bardzo brutalnie mnie ostrzegali. Mówili: "Gucio znowu się ożenił, już nie chcemy powiedzieć z kim”. Bardzo dyplomatycznie się wyrażali.
Tymczasem Maria Wachowiak, zraniona, wraz z córką wyjechała do Niemiec.
Naprawianie rodzinnych więzi
Jedyne, czego żałował, to słabego kontaktu z córkami. Ale kiedy podrosły, udało mu się odnowić rodzinne więzy. Próbował się zrehabilitować przy wychowywaniu swojego trzeciego dziecka, syna Jana.
- Nadal uważam, że dla moich córek nie byłem tak dobrym ojcem, jak dla Jasia. Lecz nie zmienia to faktu, że jesteśmy ze sobą na linii, chociaż spotykamy się rzadko. Ale wszystko jest w porządku – zapewniał w wywiadzie dla "Vivy" przeprowadzonym na kilka lat przed swoją śmiercią. Syn Jan, którego ojciec zaraził miłością do filmu, zwierzał się później w "Super Expressie", że jego dzieciństwo faktycznie było bardzo udane.
- Był bardzo mądrym, fajnym facetem, z wielkim poczuciem humoru, z klasą, luzem - mówił. - Był bardzo ciepłym i kochanym rodzicem. Gdy się ma ojca starszego o dwadzieścia lat od innych ojców, to ta relacja wygląda inaczej. Może taki starszy tata nie gra w piłkę i nie strzela z łuku, ale za to spogląda na własne dziecko z większym dystansem. Ma ogromne doświadczenie życiowe i spokój. Nie ekscytuje się tym, czym młodsi ojcowie. Najważniejsze, co ojciec mi przekazał, to taka myśl, żeby niczego nigdy nie robić na siłę.
Zabawne epitafium
Nawet kiedy chorował, nie pozwalał, by to w jakikolwiek sposób wpłynęło na jego tryb życia. Zawsze radosny, z uśmiechem na ustach, przesiadywał w swoich ulubionych kawiarniach, ćmiąc papierosa. Powoli wycofywał się z zawodu. Kiedy zaproponowano mu udział w reklamie, odparł, jak zwykle, żartem:
- Jedyne co mógłbym reklamować, to viagra. Ale musiałbym wtedy pokazywać skutki jej zażycia, a na to nie mogę sobie pozwolić.
Zmarł 6 marca 2008 roku, w wieku 84 lat. - Czas nie leczy ran, tylko je zabliźnia. Miałam pretensje do losu, że zabrał tak wspaniałego człowieka – mówiła po jego śmierci w "Super Expressie" Zawadzka, dodając, że wiele lat zajęło jej pogodzenie się z jego odejściem. - Mój mąż był osobą pełną radości i życia, nie życzyłby sobie, żebym była załamana i smutna, pocieszał mnie, dodawał siły, nadal nade mną czuwa i to jest ważne.