"Breslau": ogromny rozmach i wartka akcja. Takiego serialu potrzebowaliśmy
Pierwsza polska produkcja Disney+ imponuje rozmachem. "Breslau" to serial osadzony w czasie tuż przed wojną, gdy nazistowskie emblematy oblepiały fasady budynków, a wszechobecny antysemityzm nikogo nie dziwił. Nie dostajemy jednak historii wojennej, a kryminał z seryjnym mordercą i ścigającym go komisarzem. Wartka akcja, lekkie, momentami zabawne dialogi i dekadencki klimat serialu wciągają i od początku zapewniają, że to nie będzie kolejna martyrologiczna opowieść.
12 września zadebiutuje pierwsza polska produkcja Disney+. Mieliśmy już okazję zobaczyć kilka pierwszych odcinków serialu "Breslau" i trzeba przyznać, że przeszły nasze oczekiwania. Przede wszystkim produkcja, której akcja rozgrywa się w 1936 r. w tytułowym Breslau (czyli współczesnym Wrocławiu), zaskakuje rozmachem. Świat, który obserwujemy, wciąga od pierwszych scen, a te od razu zdradzają nam, z jakiego rodzaju bohaterem mamy do czynienia.
Oto komisarz Podolsky w sprytny sposób dokonuje samosądu na eskortowanym przez siebie więźniu - pedofilu i mordercy, który zdaniem komisarza dostał zbyt łagodny wyrok. Obraz ponurego, sprawiedliwego i bezwzględnego policjanta zostaje jednak wkrótce nieco złagodzony, bo "Breslau" to kryminał, któremu nie brakuje czarnego humoru. Podolsky to żaden bohater, nie jest to też z pewnością ofiara. To pełnokrwista postać, a Tomasz Schuchardt w roli mrukliwego komisarza jest po prostu świetny.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Kultura WPełni: Juliusz Machulski o filmach swojego życia i Polsce
Aby uniknąć reperkusji związanych z dokonaniem samosądu, Podolsky musi zmierzyć się ze sprawą brutalnego podwójnego zabójstwa. Jedną z zamordowanych osób jest sportowiec, który miał brać udział w organizowanych przez III Rzeszę Igrzyskach Olimpijskich. Władzom, które chcą wykorzystać imprezę sportową w celach propagandowych, bardzo zależy na szybkim rozwiązaniu zagadki. Sprawa jest o tyle skomplikowana, że to dopiero początek serii morderstw, a Podolsky zaczyna dostawać tajemnicze wiadomości.
Komisarz mierzy się też z problemami prywatnymi. Jego żona Lena (w tej roli Sandra Drzymalska), to pochodząca z wyższych sfer arystokratka, która popełniła mezalians wychodząc za syna rzeźnika, co jest Podolsky’emu na każdym kroku wypominane. Lena to femme fatale dosłownie żywcem wyjęta z kina noir. Jest niepokorna, uwodzicielska, a gdy się nudzi, wciąga kokainę i pakuje się w ryzykowne sytuacje. W dodatku nie ma zamiaru z niczego się swojemu mężowi tłumaczyć. Brzmi jak klisza? Owszem. Można to jednak wybaczyć, pamiętając, że mamy do czynienia z serialem gatunkowym. Dzięki Lenie i jej imprezowemu stylowi życia poznajemy też nocną, dekadencką przestrzeń Breslau, który tętni życiem i zepsuciem.
To, co najbardziej zachwyca w serialu, to inscenizacja. Ogromną pracę wykonali scenografowie i kostiumografowie, którzy skupili się na tym, by sceneria nie tylko przenosiła nas w czasie, lecz także sugerowała, z jaką klasą społeczną mamy akurat do czynienia. Pojawiają się tu też ciekawe gadżety z epoki, jak kalendarzyk małżeński, z którego korzystają bohaterowie. Scenografie były przygotowane do wysokości pierwszego piętra, a nienachalne efekty CGI dopełniły reszty.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Breslau | Oficjalny zwiastun | Disney+
Komputerowo dodano też wszechobecne nazistowskie flagi, by nie rozwieszać ich w przestrzeniach Wrocławia, w którym serial kręcono.
W "Breslau" cały czas czuć napięcie związane z panoszącym się antysemityzmem i próbami tuszowania przez władzę systemowej nienawiści. Ta jeszcze nie eskalowała, ale już funkcjonuje w pozbawianiu zdolnych Żydów ich stanowisk i zastępowaniu ich nieudolnymi, ale aryjskimi pracownikami. W obrzucaniu obelgami żydowskiego sportowca, znakowaniu żydowskich sklepów, w Hitlerjugend stojących na peronie z kamieniami w kieszeniach i czekających na okazję do wszczęcia awantury.
I chyba to jest najmocniejszą stroną tej produkcji – ukazanie czasów tuż przed wybuchem II wojny, pokazanie mechanizmów i absurdów działania totalitarnej władzy, odkrywanie języka, jakim operuje. Ale nie jak na wykładzie z historii czy w filmie, na który "pójdą szkoły", tylko mimochodem, w tle do rozrywkowej fabuły. To udało się twórcom świetnie. A jeśli kolejne polskie produkcje Disneya będą dorównywać poziomem "Breslau", to pozostaje tylko czekać na więcej.
Karolina Stankiewicz, dziennikarka Wirtualnej Polski
Miliony wyświetleń "Obcy: Ziemia", katastroficzny finał "I tak po prostu" i mieszane uczucia po "Nagiej broni". O tym w nowym Clickbaicie. Znajdź nas na Spotify, Apple Podcasts, YouTube, w Audiotece czy Open FM. Możesz też posłuchać poniżej: