Henryk Bista: W tym roku mija 20 lat od śmierci "aktora o stu twarzach"
Nazywano go "mistrzem epizodu" i "aktorem o stu twarzach"; krytycy uważali Henryka Bistę za jednego z najwybitniejszych artystów w historii, a jego niespodziewana śmierć była niepowetowaną stratą dla polskiej kultury.
10.03.2017 14:14
- Pisano o nim, niebezpodstawnie, że był mistrzem szczegółu dopracowanego do perfekcji. Jego intonacje, pauzy, mimika i sposób poruszania się na scenie sprawiały wrażenie precyzyjnie wystudiowanych. A równocześnie zachowywał pełną naturalność, wedle sformułowania Stanisławskiego nie grał postaci, lecz się nią stawał – pisała o aktorze w "Dialogu" Lidia Górska.
Choć on sam nie uważał się za pracowitego, inni byli odmiennego zdania - zagrał ponad 100 ról filmowych i 150 teatralnych; mimo że przed kamerami zazwyczaj przewijał się na drugim planie, tak na scenie nierzadko grał pierwsze skrzypce. Nieważne jednak, czy grał główna rolę, czy epizod; w każdą postać wkładał całego siebie i zachwycał widzów i krytykę swoją interpretacją. Nie było angażu, którego by się nie podjął, kreacji, której by nie podołał.
- To bardzo wielka umiejętność pokazać w jednym błysku, czasem w jednej krótkiej scenie, skondensowanymi środkami, całą prawdę o granej postaci – zachwycał się Bistą Maciej Englert.
O występowaniu Bista marzył już od najmłodszych lat, choć początkowo swoją pasję musiał trzymać w tajemnicy przed rodzicami, którzy niechętnie patrzyli na zainteresowania syna.
- Już jako dziecko wykazywał zadatki na aktora. Podczas zabawy robił wszystko, żeby na niego patrzeć. Kiedy jednak zdecydował się zdawać do szkoły teatralnej, to rodzicom powiedział, że studiuje budownictwo - opowiadała w "Dzienniku Zachodnim" jego kuzynka, Mieczysława Bista. - Przez cały ten czas był w Warszawie, więc trudno było to odkryć. Prawda wyszła na jaw dopiero po dwóch latach. Ukrywał się z tym, bo wiedział, że rodzice uważają aktorstwo za zawód bez perspektyw.
Rodzice wspierali za to brata Henryka, Stanisława, który wstąpił do seminarium duchownego i został księdzem. Dorośli bracia nie utrzymywali ze sobą żadnego kontaktu - jak wyjaśniał aktor, powodem były różnice światopoglądowe nie do pogodzenia.
Konflikt z bratem był raczej wyjątkiem - prywatnie Bista uchodził bowiem za człowieka niezwykle ciepłego i serdecznego, choć trzymającego się nieco na uboczu i chroniącego swoją prywatność. Swoją żonę Urszulę, z którą spędził resztę swojego życia, poznał w teatrze.
- Czy nasze poznanie to była to romantyczna historia? Myślę, że tak, spotkaliśmy się w Lublinie - opowiadał w "Dzienniku Bałtyckim". - Po dwóch latach pobytu w warszawskim teatrze Ateneum przeniosłem się właśnie do teatru lubelskiego. Urszula przypadkowo też tam była.
Początki nie były łatwe; żona Bisty wspominała, że aktor miał ogromne problemy finansowe i musiała płacić na randkach.
- Wszędzie mnie zapraszał. Natomiast rachunki płaciłam ja! - śmiała się. - Byłam wściekła, bo kiedy przyszło do zapłacenia za obiad, czy nawet trzy złote za kawę, sięgał po portfel, szukał pieniędzy i mówił: Przepraszam, nie mam drobnych, czy mogłabyś mi pożyczyć? Wściekła finansowałam te obiady i wówczas powiedziałam: O nie! To się tak nie może skończyć. Finałem był ślub, za który oczywiście, ja zapłaciłam, bo on nie miał pieniędzy. Młody, początkujący, źle zarabiający aktor – kwitowała.
Potem ich sytuacja finansowa znacznie się poprawiła, Bista bowiem nie narzekał na brak propozycji. Zdobywał nagrody, brylował w teatrze i przemykał po ekranie - popularność wśród młodszych widzów przyniosła mu na przykład rola w filmie "Pan Kleks w kosmosie"; pojawił się też chociażby w "Młodych wilkach", "Powrocie wilczycy", "Lawie" czy "Ekstradycji".
- Bista mógł zagrać właściwie wszystko. Analityk, pedant, aktor, który pracował jak matematyk - mówił o nim w "Dzienniku Bałtyckim" Jan Ciechowicz.
- Henryk był dla mnie przykładem, ale takim, którego nie rozumiałem. Był rzemieślnikiem. Trenował przed lustrem, czego nie rozumiałem. On wszystko musiał mieć przećwiczone. Jak robił pauzę, to ona się zgadzała do jednej dziesiątej sekundy. Kiedyś nawet mu to liczyliśmy ze stoperem. Był niesamowity pod tym względem - wspominał w "Dzienniku Olsztyńskim" Jerzy Łapiński.
Bista nigdy się nie użalał, dlatego niewiele osób wiedziało, że zmagał się z ciężką chorobą. Był jednak dobrej myśli, sądził, że po operacji jego stan zdrowia się poprawi. Dlatego śmierć aktora - 8 października 1997 roku - była dla wszystkich takim szokiem.
- Nie mogę jeszcze ochłonąć. Ta wieść o niespodziewanej śmierci wstrząsnęła mną do głębi. Jeszcze przed urlopem rozmawiałem z Nim i z Jego żoną Urszulą o ich nowym mieszkaniu, na które czekali z takim utęsknieniem. Snuli plany, jak je urządzą. Dziś mieszkanie jest gotowe, mogliby się wprowadzić - pisał Witold Sadowy, przyjaciel Bisty. - I oto nagle zabrakło Henryka. Poszedł na operację i już nie wrócił.