Historyczna gala Oscarów. Aktor swoją przemową doprowadził wszystkich do łez

95. ceremonia wręczenia Oscarów upłynęła pod znakiem triumfu niszowej produkcji studia A24, która zdominowała sezon nagród filmowych. Twórcy "Wszystko wszędzie naraz" nie kryli swojego wzruszenia, a Ke Huy Quan, dla którego to powrót to świata kina po 20 latach, poruszył wszystkich swoją przemową.

Ke Huy Quan swoją przemową wzruszył całą publikę
Ke Huy Quan swoją przemową wzruszył całą publikę
Źródło zdjęć: © PAP

Rok po skandalicznej gali, po której wszyscy zamiast mówić o laureatach, skupiali się na zachowaniu Willa Smitha, teraz obyło się bez skandali. Nie mogło jednak zabraknąć nawiązania do słynnego policzka. Jimmy Kimmel zażartował, że jeśli ktoś na gali dopuści się przemocy, ma w kieszeni Oscara za rolę pierwszoplanową. Przypomnijmy, że aktor spoliczkował na scenie prowadzącego Chrisa Rocka, który zażartował z jego żony, a chwilę później odebrał Oscara za rolę w "King Richard"

Tym razem jednak, ceremonia wręczenia Oscarów (już 95.!) naprawdę przejdzie do historii. Doszło bowiem do kilku przełomowych werdyktów. Jamie Lee Curtis dokonała tego, czego nie udało się jej rodzicom. Zarówno Tony Curtis, jak i Janet Leigh również byli nominowani do Oscara (mama za "Psychozę", tata za "Ucieczkę w kajdanach"), a dla 64-letniej aktorki pierwsza nominacja za "Wszystko wszędzie naraz" okazała się zwycięska. 

Również Michelle Yeoh zdobyła Oscara za główną rolę jako pierwsza w historii kobieta azjatyckiego pochodzenia. Z kolei kostiumografka Ruth Carter została pierwszą czarnoskórą kobietą z dwoma Oscarami. Pierwszą statuetkę zdobyła w 2019 r. za "Czarną panterę", a teraz za jej kontynuację: "Czarną Panterę: Wakandę na zawsze w moim sercu".

Dalsza część artykułu pod materiałem wideo

Hinduska społeczność także miała powody do radości. Dotychczas tamtejsze kino było uważane za niegodne amerykańskich nagród, tymczasem aż dwie produkcje z Indii: krótkometrażowy dokument "Zaklinacze słoni" oraz "RRR" z piosenką "Naatu Naatu" święciły triumfy na Oscarach.

Nie da się ukryć, że Jerzy Skolimowski w rozmowie z Wirtualną Polską dobrze przeczuwał, że nie ma szans w starciu z "potężną koroporacją", czyli Netfliksem, który reprezentował "Na Zachodzie bez zmian". Nie tylko ten film z biblioteki giganta streamingu zdobył Oscara: triumfy święciła też animacja "Guillermo del Toro: Pinokio" oraz wspomniany już krótkometrażowy dokument "Zaklinacze słoni", choć obie produkcje wcale nie były ulubieńcami krytyków filmowych.

Nie obyło się też bez politycznych akcentów. Zgodnie z przewidywaniami Oscar w kategorii dokument pełnometrażowy trafił do "Nawalnego". Ekipa filmu wraz z Julią Nawalną wygłosili mocne przemocy przeciwko rosyjskiemu reżimowi.

Głowny pojedynek był wyrówany. Gdy początkowo nagradzano filmy w kategoriach technicznych, przodował "Na Zachodzie bez zmian". Jednak im bliżej finału, tym przewaga zaczęła przesuwać się w stronę "Wszystko wszędzie naraz". Ostatecznie niemiecka produkcja zdobyła 4 Oscary: za zdjęcia, scenografię, muzykę i film międzynarodowy, a hit studia A24 aż 7 statuetek: za najlepszy film, aktorkę pierwszoplanową, aktora drugoplanowego, aktorkę drugoplanową, montaż, scenariusz oryginalny i reżyserię.

To wielki sukces, zważając na to, że film Daniela Kwana i Daniela Scheinerta został zrealizowany za ok. 25 mln dol., a w kinowym box office osiągnął wynik ponad 108 mln dol. wpływów, czym pobił rekord produkcji ze studia A24, które w ostatnich latach słynie z ambitnych, niezależnych filmów np. "Ex Machina", "Dziedzictwo: Hereditary" czy "Moonlight".

Okazuje się więc, że Oscary można wygrać swoją kreatywnością, a nie gigantycznym budżetem, jakim dysponowali twórcy "Avatar: Istota wody", "Top Gun: Maverick" czy "Na Zachodzie bez zmian". To spełnienie marzeń twórców "Wszystko wszędzie naraz" najpiękniej w swojej przemowie oddał Ke Huy Quan, podkreślając, że dla azjatyckiej mniejszości w Hollywood jego Oscar ma wyjątkowe znaczenie.

- Moja podróż do tego kraju zaczęła się na łodzi, spędziłem rok w obozie dla uchodźców i jakimś cudem dotarłem tutaj, na największą scenę Hollywood. Mówią, że takie historie dzieją się tylko w kinie. Nie mogę uwierzyć, że to mi się przydarzyło, ale to jest właśnie amerykański sen! Marzenia są czymś, w co musimy wierzyć, ja prawie się poddałem. Pamiętajcie, żeby wierzyć w swoje marzenia! - mówił łkający wietnamski aktor, który popularność zdobył za sprawą "Indiany Jonesa: Świątyni Zagłady", a przez ostatnie 20 lat nie mógł znaleźć pracy w zawodzie.

Ekipa "Wszystko wszędzie naraz" ciesząca się z kolejnych nagród
Ekipa "Wszystko wszędzie naraz" ciesząca się z kolejnych nagród© PAP

Zaskakuje za to liczna grupa przegranych. Żadnej statuetki nie zdobyli twórcy "Duchów Inisherin", "Elvisa", "Tar" oraz "Fabelmanów", mimo że każdy z tych tytułów miał co najmniej 6 nominacji. Czy to oznacza, że tegoroczna konkurencja była aż tak silna? Z jednej strony tak, z drugiej zaś tylko "Wszystko wszędzie naraz" tak bardzo wyróżniał się spośród nominowanych.

Bo jacy inni filmowcy niż duet Daniels zaproponowaliby wielowymiarową rolę 60-letniej kobiecie, która może jednocześnie wcielić się w mistrzynię kung fu, gwiazdę filmową, księgową, kamień czy kobietę z parówkami zamiast palców? Uniwersum, po którym przemieszcza się Evelyn Wang, to metafora naszych dzisiejszych czasów, gdy zderzając się z masą różnych bodźców i bombardujących nas newsów, próbujemy jednocześnie być jak najlepszymi małżonkami, rodzicami, córkami czy synami, pracownikami i przyjaciółmi.

Trudno jednak nam się pogodzić z tym, że nie da się być we wszystkim idealnym. Jeśli więc po seansie "Wszystko wszędzie naraz" ktoś stwierdzi, że pora sobie odpuścić i zaakceptować rzeczywistość, taką jaka jest, będzie to większy sukces twórców niż 7 Oscarów na koncie.

Marta Ossowska, dziennikarka Wirtualnej Polski

ZAGŁOSUJ NA NAJLEPSZE SERIALE 2022:

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (42)