"Hiszpanka", czyli w poszukiwaniu widowni [FELIETON]
Przetacza się przez media dyskusja na temat filmu *Łukasza Barczyka "Hiszpanka". Wielu szanowanych krytyków dostrzega w tym przedsięwzięciu obraz, jakiego w polskim kinie nie było albo jakich nie kręci się w naszej kinematografii. Jest w tym wiele prawdy. Czy jednak powinno się za 24 mln złotych realizować autorski artystyczny projekt, który z założenia nie będzie miał szans powodzenia u masowego widza? Czy wydatkując tak wielką kwotę pomyślano o odbiorcy po drugiej stronie? Otwarcie filmu w pierwszy weekend w polskich kinach na poziomie 16 512 widzów mówi nam wyraźnie, że widz nie był tutaj stroną dla twórców i został zrobiony w jojo (kto widział film, ten zrozumie). To jedna z największych porażek kasowych w historii polskiego kina.*
Nie jestem fanem filmu Barczyka, choć potrafię docenić odwagę twórcy w kreowaniu opowieści i niezwykłą stronę wizualną tego przedsięwzięcia. Nie jest to moje kino, więc znęcanie się nad "Hiszpanką" nie ma sensu. Próbuję mierzyć się z tym filmem jako zwykły widz, miłośnik polskiego kina, pasjonująco opowiadanych historii, emocji na ekranie, świetnie zarysowanych postaci. Niewiele niestety z tego otrzymałem.
Jest "Hiszpanka" filmem bardzo autorskim. Łukasz Barczyk miał nad projektem pełnię władzy, będąc jego reżyserem, scenarzystą i producentem. Dodatkowo oddano mu do dyspozycji jeden z największych budżetów w polskim kinie po 1989 roku. Od początku był to zabieg ryzykowny, ale jak pokazuje historia kina, czasami twórca kina autorskiego, dysponujący znacznym budżetem, potrafi stworzyć dzieło epokowe. Niestety, nie jest to dla mnie przypadek "Hiszpanki".
Zakładam, że Łukasz Barczyk zrobił dokładnie taki film, o jakim marzył. To jego charakter pisma i rzeczywiście rzadko spotykana próba stworzenia w polskim kinie filmu innego niż wszystkie. To się twórcy udało w 100 proc. Tylko czy za imponujące 24 mln złotych powinno się robić kino również odporne na dużą widownię? Nie jest trudno wyobrazić sobie prace nad tym obrazem i postawione na samym początku podstawowe pytanie "dla kogo robimy film?". Czy tylko po to, aby uczcić Powstanie wielkopolskie i jednocześnie nie dając sobie szansy przyciągnięcia masowej widowni w całym kraju? Gdyby odbiorcami mieli być tylko fani twórczości Łukasza Barczyka, to od początku ich liczba i uwarunkowania ekonomiczne znane byłyby bez większych problemów (nie można "Nieruchomego poruszyciela" czy "Przemian" uznać za kasowe przeboje). Zapewne wytrawny producent patrząc na całość z boku liczyłby się z przyszłym odbiorcą, w końcu to jemu powierzono 24 mln złotych. W przypadku "Hiszpanki" takiego głosu rozsądku zabrakło, bo reżyser był
też głównym producentem, któremu scenariusz własnego autorstwa bardzo się podobał. Jeżeli u wszystkich założeń leżał pomysł by w sposób artystyczny i bez liczenia się z widownią zrobić rocznicowy obraz, to zadanie wykonano doskonale.
Widz w polskim kinie jaki jest, każdy widzi. Lubi "Wkręconych 2" choć psioczy na niski poziom polskich filmów rozrywkowych. Jednak to ten sam widz w liczbie ponad 2 mln widzów ogląda "Bogów", choć trudno nazwać tę produkcję stricte komercyjną realizacją. Ten sam widz z chęcią zobaczył wstrząsające "Miasto 44" i historycznego "Jacka Stronga". Polski widz potrafi rozpoznać dobre polskie kino, kibicuje także kinu autorskiemu. Jednak polski widz nie poszedł na "Hiszpankę". Czyżby nie znalazł w tym temacie niczego dla siebie?
Myliłby się także ten, kto uważa, że uratowałaby "Hiszpankę" największa w historii kampania reklamowa filmu. Tutaj wykazano się zdrowszym rozsądkiem i po obejrzeniu gotowego filmu zadecydowano o przeprowadzeniu umiarkowanej, ale widocznej jednak promocji. Zaoszczędzono w ten sposób kolejne miliony.
Obawiam się, że "Hiszpanka" może bardzo źle przysłużyć się polskiemu kinu. Wymarzone polskie wielkobudżetowego produkcje gatunkowe po raz kolejny trafią na opór u osób decydujących o wydatkach. Niestety, klapa filmu za 24 mln złotych, to zły sygnał dla sponsorów i dla widzów wypatrujących na przykład dużej polskiej produkcji science-fiction.