Hitchcock wciąż pozostaje niedościgłym mistrzem
Podczas operacji pacjent budzi się z narkozy. Wszystko słyszy, czuje ból, ale jednocześnie jest bezwładny i nie może zaalarmować lekarzy. Takie sytuacje podobno zdarzają się naprawdę. Taki też jest pomysł na zawiązanie intrygi „Przebudzenia” – filmu, który z grubsza należałoby sklasyfikować jako medyczny thriller z elementami melodramatu i filmu kryminalnego.
Clay Beresford (Hayden Christensen) czeka na przeszczep serca. Tuż przed operacją poślubia swoją atrakcyjną asystentkę, choć jego matka jest przeciwna temu małżeństwu. Na sali operacyjnej Clay odzyskuje przytomność. Słyszy, że operacja, która miała mu uratować życie, w rzeczywistości ma być morderstwem doskonałym. Clay próbuje odkryć, komu zależy na jego rychłym zgonie. Nie jest to oczywiście łatwe, biorąc pod uwagę, że prowadząc swoje dochodzenie, leży na stole operacyjnym...
Być może właśnie dlatego wyjaśnienie zagadki zajmuje mu więcej czasu niż publiczności. Bo już mniej więcej w połowie „Przebudzenia” łatwo odpowiedzieć na pytanie: kto za tym stoi? Nie ma więc mowy o zaskoczeniu w finale. A brak suspensu bezlitośnie odsłania wszystkie dziury i bezsensy scenariusza. Nie udało się ożenić medycznego dreszczowca z kinem sensacyjnym, w którym bohater rozwiązuje zagadkę, ścigając się z czasem. Alfred Hitchcock wciąż pozostaje niedościgłym mistrzem takiego kina.
„Przebudzenie” nieudolnie próbuje naśladować thrillerową klasykę, ale efekt tych prób nie usatysfakcjonuje nawet najbardziej wyrozumiałego fana tego gatunku.