"Jak rozpętałem drugą wojnę światową": jak powstawała kultowa komedia
2 kwietnia 1970 roku odbyła się premiera filmu, który do dziś uchodzi za kultowy. "Jak rozpętałem drugą wojnę światową" w reżyserii Tadeusza Chmielewskiego ściągnęło przed ekran prawdziwe tłumy, a i dziś jest jedną z chętniej oglądanych komedii.
Ogromna w tym zasługa i scenariusza, i obsady - a zwłaszcza Mariana Kociniaka, który wciela się we Franka Dolasa, czy też "Grzegorza Brzęczyszczykiewicza z Chrząszczyrzewoszczyc, powiat Łękołody".
Dziś trudno w to uwierzyć, ale początkowo reżyser planował powierzyć główną rolę komuś zupełnie innemu. - Franka Dolasa miał grać Wojciech Młynarski - zdradzał w książce "Jak rozpętałem polską komedię filmową". - Był wtedy bardzo popularny, miał genialne vis comica. Ubrałem go w mundur, wyglądał bardzo dobrze. Miałem już właściwie podpisywać z nim umowę, ale wtedy zaczęły się we mnie rodzić pewne wątpliwości. Wiadomo było, że zdjęcia potrwają co najmniej rok, a Młynarski miał już umówione daleko do przodu nagrania w telewizji, występy w teatrach. Tego nie dałoby się chyba pogodzić z pracami nad „Dolasem”, zwłaszcza że gros zdjęć miało się odbyć za granicą. Wolałem nie ryzykować.
Chmielewski zorganizował kolejne zdjęcia próbne, na które zaprosił między innymi Jana Englerta, Jerzego Kamasa czy Macieja Rayzachera, ale bezkonkurencyjny okazał się właśnie Kociniak.
Dzięki filmowi Kociniak zdobył ogromną sławę - ale nie krył, że ta rola go zaszufladkowała i do końca życia nie mógł zerwać z wizerunkiem Franka Dolasa. - Zagrałem setki ról dla mnie istotniejszych, a jestem kojarzony ciągle tylko z Dolasem - żalił się w magazynie „VIP Polityka Biznesu”.
Scenariusz oparty został na powieści Kazimierza Sławińskiego "Przygody kanoniera Dolasa" - książka cieszyła się popularnością, ale Chmielewski nie uważał jej za dzieło udane. – Zabawne jest to, że reżyser lojalnie uprzedził mnie, że to kiepska książka, ale nasz film na pewno będzie świetny. I nie mylił się – wspominał Kociniak.
Jednak przeniesienie na ekran fabuły - opowiadającej o drugiej wojnie światowej na wesoło - nie było takie proste. – W latach 60. mój pomysł nie spotkał się z aprobatą środowiska filmowego. Nikogo nie interesowały przygody Franka Dolasa. Bałem się, że ten film w ogóle nie powstanie - zwierzał się reżyser.
Całe szczęście Chmielewskiemu udało się do siebie przekonać odpowiednie osoby i wreszcie zdobył pieniądze na realizację filmu. - Atmosfera do śmiania się z Niemców stała się lepsza – opowiadał reżyser. - Staś Lenartowicz nakręcił nieco wcześniej "Giuseppe w Warszawie", gdzie było masę kpin z nieudaczności hitlerowców i jakoś nikt nie protestował. Poszedłem jego tropem. Starałem się przede wszystkim budować proste zestawienia scen: z jednej strony byłaby pokazana niemiecka surowość i władczość, a z drugiej - jakiś motyw, który te cechy jednoznacznie ośmiesza
Gdy już Chmielewski skompletował obsadę, zajął się poszukiwaniem odpowiednich plenerów – to akurat nie sprawiło mu wielu problemów. - Postanowiłem wykorzystać to, że w 1969 kwitła współpraca między kinematografią polską a radziecką. Dzięki niej udało mi się załatwić zdjęcia w Baku, Jałcie na Krymie, w Soczi. Skoro Franek Dolas przemierzył pół świata, by w końcu wrócić na łono ojczyzny, nie mogliśmy wszystkich ujęć kręcić w Polsce. Chociaż uważam, że Pustynia Błędowska doskonale „zagrała” Saharę, a zbocze Doliny Chochołowskiej: przejście graniczne z Jugosławią – wspominał.
Niestety, nie wszystko szło mu tak łatwo. W trakcie zdjęć Kociniak nabawił się poważnej kontuzji, która unieruchomiła go aż na miesiąc. - Mało osób zdaje sobie sprawę, że podczas rocznego kręcenia tego filmu zdarzały się momenty, gdy myślałem, że zrezygnuję z roli - opowiadał aktor. - Nie mogłem chodzić ani nawet stać. W szpitalu w Odessie lekarze zamiast postawić mnie na nogi, tak mnie leczyli, że bałem się, iż mnie uśmiercą, np. zarazili mnie półpaścem.
Nie mogli sobie pozwolić na przerwę w kręceniu, dlatego Chmielewski imał się najróżniejszych sposobów. – Wybrnęliśmy z tego w ten sposób, że w czasie kontuzji Marian był filmowany na zbliżeniach. Tak naprawdę poważne kłopoty sprawiali nam... statyści, zwłaszcza Azerowie w Baku, którzy nie chcieli mówić po rosyjsku i nigdy nie słuchali moich poleceń – dodawał reżyser.
Chmielewski opowiadał również, że początkowo wcale nie planował aż trzech części - na kolaudacji przedstawił scenariusz dwuczęściowy. Kiedy zaś nie dotrzymał ustaleń, musiał się gęsto tłumaczyć. - Wszystkie umowy zostały wcześniej podpisane na dwa odcinki, tylko na tyle przyznano fundusze, a ja tu nagle wyjeżdżam z czymś dodatkowym. Teoretycznie władze kinematografii powinny były być zadowolone, bo praktycznie gratis dostały pełnometrażową część, a ona w rezultacie przyniosła im dodatkowy dochód - opowiadał w książce "Jak rozpętałem polską komedię filmową". - Ale ku mojemu zaskoczeniu ukarały mnie.
Reżyserowi obcięto wszystkie premie, zaś za dodatkowy odcinek w ogóle nie otrzymał wynagrodzenia. - Dobrze, że chociaż reszcie ekipy zapłacili premie. „Dolas” rozrósł się do trzech odcinków jakoś tak niepostrzeżenie - dodawał. - Na planie wiele scen zaczęło się wydłużać, bo aktorzy mieli dobre pomysły. Na koniec miałem tyle materiału, że spokojnie mógłbym zmontować cztery części. Tylko to by już na pewno nie przeszło. A szkoda.