Jan Himilsbach zaskakiwał na każdym kroku. Niektóre tajemnice ujawniono 27 lat po jego śmierci
Jan Himilsbach, człowiek legenda – który sam sobie tę legendę stworzył. Nigdy nie było wiadomo, czy mówi prawdę, a jeśli nawet, to jak wysoce została ubarwiona.
W listopadzie przypada 29. rocznica śmierci jednego z najoryginalniejszych aktorów epoki PRL, który do dziś budzi fascynację. Zaskakiwał na każdym kroku i, jak się okazało po latach, Himilsbach nie wyciągnął za życia wszystkich asów z rękawa. Po śmierci jego żony w mieszkaniu aktora znaleziono maszynopisy, odręczne zapiski na skrawkach papieru i serwetkach, pochowane w wersalce, w szafie, a nawet leżące na podłodze.
Ze zgromadzonych tekstów stworzono książkę "Monolog i inne zapiski", która trafiła do księgarń ponad ćwierć wieku po śmierci autora. Co nie powinno dziwić, znając charakter Himilsbacha i jego fascynującą nieobliczalność.
''Dzień w tą, dzień w tamtą''
Zaczęło się od aktu urodzenia, w którym wpisano mu datę 31 listopada 1931 r. Aktor raz zrzucał winę na pijaną urzędniczkę, innym razem na ojca, który tak ucieszył się z narodzin syna, że ruszył w tango i stracił kontakt z rzeczywistością. Ale wcale mu to nie przeszkadzało. Przeciwnie, ten absurd idealnie wpasowywał się w budowany przez niego, mniej lub bardziej świadomie, artystyczny wizerunek.
- Jeden dzień w tą, jeden dzień w tamtą, co za różnica – kwitował.
Meandrujący życiorys
O jego młodości wiadomo niewiele – jedna z wersji głosi, że rodzice Himilsbacha zginęli podczas wojny, a on sam cudem uniknął śmierci, ukrywając się na cmentarzu.
Potem miał zahaczyć o poprawczak, więzienie i kamieniołomy. Przez jakiś czas tułał się po świecie – mówiło się, że był grabarzem, górnikiem, piekarzem, ślusarzem i palaczem na statku.Pytany o swoją przeszłość, chętnie dawał się ponieść wyobraźni.
- Zwykle odbywało się to przy wódce: dziennikarz stawiał, a Jaś, człowiek dobry i uczynny, opowiadał swoje życie, za każdym razem trochę inaczej, żeby naczelny nie zarzucił rozmówcy-fundatorowi plagiatu – opowiadał reżyser Stanisław Manturzewski. - W ten sposób gazetowy żywot Himilsbacha meandrował i rozwidlał się jak delta Missisipi.
- No bo ile razy można pieprzyć wciąż jedno i to samo – tłumaczył Himilsbach.
''Gwiazd się u nas nie lubi''
Sukces Himilsbacha polegał głównie na tym, że na ekranie nie musiał niczego udawać.
- W każdym filmie był właściwie taki sam. Nie tyle grał, co po prostu był. Był sobą – pisał w "Filmie" Lech Kurpiewski.
- Gwiazd to się u nas nie lubi – twierdził w "Wyborczej" Janusz Głowacki. - Kiedy Bogumił Kobiela zabił się w eleganckim samochodzie, jakaś babina na przystanku tramwajowym zauważyła nie bez satysfakcji: "Na biednego nie trafiło". Zdzisława Maklakiewicza i Jana Himilsbacha kochano, bo im nie zazdroszczono. Dla zmęczonego i sfrustrowanego narodu stanowili dowód, że nie trzeba wyglądać jak Beata Tyszkiewicz, żeby zrobić karierę. Artyści - i na ekranie, i w życiu - byli jak większość narodu: napici, dosyć obdarci i pożyczali pieniądze. Jednak Himilsbach, idąc do knajpy, nie wkładał garnituru, tylko przebiegle umieszczał każdą ze swoich sztucznych szczęk w innej kieszeni, żeby nie zgubić obu razem. Ludzie, patrząc na nich, cieszyli się i uspokajali, że wszystko jest w porządku.
Kamień cenniejszy niż papier
Himilsbach zasłynął jednak nie tylko dzięki swoim rolom i twórczości literackiej. Najchętniej i najczęściej mówiło się o jego słabości do alkoholu i ciętym języku. Anegdotki i kawały o tym najsłynniejszym polskim kamieniarzu robiły furorę w PRL-u.
Kiedy pytano go, dlaczego ceni bardziej swą twórczość kamieniarską niż literacką, odpowiedział:
- Myślę, że dlatego, że moim dziełem granitowym nikt sobie tyłka nie podetrze.
Gdy zaproponowano mu rolę w zagranicznym filmie, Himilsbach propozycję odrzucił.
- Pomyślcie sami, ja się nauczę angielskiego, a oni jeszcze gotowi odwołać produkcję filmu. I co wtedy? Zostanę jak głupi z tym angielskim... - tłumaczył.
A kiedy dzielił w hotelu pokój z cenionym znawcą antyku, tłumaczem i poetą, Mieczysławem Jastrunem, wypalił:
- Ustalmy: szczamy do umywalki czy nie?
''Jak się nie będziesz uczył''
Jedna z najpopularniejszych anegdot o słynnym aktorze rozpoczyna się na warszawskiej ulicy, którą przemierza matka z synkiem. Dostrzegają leżącego w kałuży pijaka. Mama, przerażona demoralizacją, wskazuje synowi mężczyznę i mówi: - Widzisz? Jak się nie będziesz uczył, to też tak skończysz.
Syn, wyraźnie oburzony, odpowiada jej: - Mamo, ale przecież to słynny aktor i ceniony literat, Jan Himilsbach. Na to ów gwiazdor unosi głowę i mówi: - I co, głupio ci, stara k*o?!
Picie przez wizjer
W swojej książce "Skandaliści PRL-u" Stanisław Koper przytacza kolejną historię – opowieść, jak Himilsbach, zamknięty w domu przez żonę, nie zamierzał przepuścić najmniejszej okazji do wypicia.
- Kiedy Barbara wracała z pracy, mąż i tak był na rauszu – pisał. - A to wciągnął butelkę przez okno na sznurku. A to robotnicy przeprowadzający remont bloku dostarczyli mu zapas trunków wysięgnikiem przez okno. Kiedyś Basia wraca z pracy i widzi następującą scenę: na korytarzu przed drzwiami siedzi rozparty na krześle Maklakiewicz (wygodne, wyściełane krzesło pożyczył od sąsiadów) z kieliszkiem w ręku, wizjer zdemontowany, a przez rurkę prosto z butelki pije wódkę jej mąż za zamkniętymi drzwiami. Taką sobie panowie urządzili biesiadę. Oczywiście zrobiła im wielką awanturę, jak zwykle. Ale to niewiele dało.
Uzależnienie od alkoholu przywiodło Himilsbacha do śmierci – zapił się podczas jednej z libacji. Zmarł w 11 listopada 1988 r.