"Jestem od tego, żeby się uśmiechać do ludzi". Rozmowa z Michałem Milowiczem
Pamiętamy go z ról komediowych, które stworzył w wielu kultowych filmach i popularnych serialach. Niedawno świętował premierę swojego reżyserskiego debiutu, a już teraz możemy oglądać go w serialu "Święty". W rozmowie z Wirtualną Polską Michał Milowicz opowiada o swojej mrocznej postaci, w którą wciela się w nowej produkcji telewizyjnej Czwórki. Aktor wyjaśnia też, dlaczego komedia to tak ważny – choć trudny – gatunek filmowy i zdradza, jak reaguje na hejt w sieci.
16.03.2020 | aktual.: 16.03.2020 18:59
Agnieszka Adamska, Wirtualna Polska: "Święty" to kolejna produkcja komediowa z pana udziałem i kolejny tytuł, w którym wciela się pan w czarny charakter.
Serial faktycznie ma charakter lekko komediowy, ale jednocześnie jest to serial obyczajowo – kryminalny. Moja rola jest dość poważna i wnosi duży niepokój. Kordas sieje lekki postrach wśród wszystkich mieszkańców miejscowości Uroczysko. Mój bohater jest przedsiębiorcą, ma przetwórnię mięsa z maszyną do mielenia, która wzbudza autentyczną grozę. Następne odcinki pokażą, że z tym człowiekiem nie ma żartów…
Mieszkańcy spekulują, że w tej maszynie pana bohater zmielił poprzedniego sołtysa wsi.
Wieść gminna niesie, że podobno został przemielony. Zaginął w niewyjaśnionych okolicznościach, a poszlaki wskazują, że winę za to ponosi mój bohater. Ale czy tak było w rzeczywistości, okaże się wkrótce. W tym serialu gram silną postać, mocno stąpającą po ziemi, a przy tym niejednoznaczną, dwoistą, co wychodzi na jaw stopniowo. Jedyną osobą, która łagodzi obyczaje Kordasa i sprowadza go na zupełnie inne tory wrażliwości, jest jego córka, Luiza.
Rozpieszczona panna…
Bardzo rozpieszczona! Pozwalam jej na to rozpieszczenie do pewnego stopnia bo jak już przekracza pewne granice, to próbuję zwracać uwagę. Jest to trudne, ponieważ mam w tej chwili tylko córkę, nie ma tu żony. Żona mojego bohatera jest postacią enigmatyczną – nie wiadomo gdzie jest i czy jest w ogóle. Może ta sytuacja też zostanie rozwikłana w kolejnych odcinkach serialu.
Rola w "Świętym" jest dużą odmianą – dotąd pana postaci były mocno groteskowe i przerysowane. Brylant, Bolec czy Krokiet to bohaterowie wzbudzający śmiech i rozczulenie swoją nieporadnością. Kordas jest ich zupełnym przeciwieństwem – to zdeterminowany i bezwzględny przedsiębiorca, który nie zawaha się przed niczym, żeby osiągnąć swój cel.
To jest poważna rola. Grana wprost, bez żadnej groteski, bardzo serio. Mój bohater jest to raczej typ obyczajowo – dramatyczny, niż komediowy.
Kordas jest kimś w rodzaju bossa przestępczego światka wsi Uroczysko?
On jest przede wszystkim człowiekiem od interesów. Na ile te interesy są niezgodne z prawem, tego jeszcze do końca nie wiemy. Ten światek przestępczy to są faktycznie ludzie od czarnej roboty, którzy mi podlegają. Natomiast to, w jaki sposób dla mnie pracują i jakie wydaję im polecenia, to już jest zupełnie inna sprawa. Ci ludzie nawet należąc do tego ciemnego światka, mogą działać na niekorzyść interesów mojego bohatera. Różnie to może być – kiedy sytuacja wymknie spod kontroli, Kordas będzie musiał zmienić strategię.
Pana bohater chce kontrolować działania nowego sołtysa wsi - byłego policjanta, Mikołaja Białacha, granego przez Mariusza Węgłowskiego.
Mikołaj to kolejna silna postać w tym serialu. Jako były policjant jest czujny, odważny i próbuje na własną rękę rozwiązywać różne zagadki i problemy, które niepokoją tamtejszych mieszkańców. To dotyczy również mojego bohatera. Konflikt jest nieunikniony, bo jeżeli ktoś wchodzi Kordasowi w jego interesy i zaczyna szperać i doszukiwać się różnych rzeczy, to siłą rzeczy staje się jego wrogiem.
Sądzi pan, że rola w "Świętym" uwolni pana z zaklętego kręgu ról komediowych?
Mam nadzieję, że tak. To w dużej mierze zależy od oglądalności i od tego, jak serial zostanie odebrany przez widzów. Faktycznie, w roli Kordasa wyglądam zupełnie inaczej, korzystam z zupełnie innych zasobów warsztatu aktorskiego. To daje tej postaci mocny, konkretny charakter – zupełnie inny, niż moje dotychczasowe wcielenia komediowe.
Lubi pan filmy Tarantino. W wywiadach wielokrotnie wspominał pan, że marzy o zagraniu w mocnym filmie akcji. A jednak pana pierwsza produkcja kinowa, film "Futro z Misia" to komedia utrzymana w konwencji takich polskich hitów, jak "Chłopaki nie płaczą" czy "Poranek kojota"…
Tak miało być. Otrzymywałem liczne prośby ze strony widzów. Ludzie zaczepiali mnie w różnych miejscach i pytali, kiedy powstanie film w klimacie tamtych komedii. Starałem się sprostać ich oczekiwaniom. Na ile mi się udało – nie mnie to oceniać. "Futro z misa" jest lekką i przyjemną komedią o zabarwieniu gangsterskim, która ma po prostu bawić – ten film nie wnosi jakichś wartości, nie jest kinem moralnego niepokoju. To miał być film, który pozwoli ludziom oderwać się od rzeczywistości i pośmiać.
Wracając do pani pytania – faktycznie, widziałbym się w thrillerze sensacyjnym, pozbawionym wątków komediowych.
Myśli pan o stworzeniu takiej produkcji – tym razem stricte sensacyjnej?
Ja myślę o połączeniu sensacji z małym wątkiem edukacyjnym i elementami humoru sytuacyjnego. Uwielbiam czarny humor – taki, jak np. w filmie "Dżentelmeni" Guy’a Richiego. Uważam, że to świetny film i podczas oglądania kilka razy śmiałem się na głos, bo nie mogłem się opanować. Były tam żarty sytuacyjne, ale wiało też grozą. Takie kino jest moim celem.
Wbrew pozorom chyba nie tak łatwo stworzyć dobrą komedię. Podobno dużo prościej widza zasmucić, niż rozśmieszyć.
Mówi się, że jest to najtrudniejszy gatunek filmowy. Ale jest na takie kino duże zapotrzebowanie. Widzę, że ludzie chcą się śmiać, ponieważ na co dzień mają dość problemów i prozy życia. Oczywiście, kino dramatyczne jest bardzo ważne – np. "Boże ciało" Jana Komasy to film genialny. Ale przydają się też gatunki opozycyjne do takiego kina, gdzie ludzie mogą się odprężyć i pośmiać. Na pewno społeczeństwo tego potrzebowało, nadal potrzebuje i będzie potrzebować, bo śmiech to zdrowie.
Przy realizacji tego tytułu pełnił pan rolę producenta i reżysera, a dodatkowo zagrał pan jeszcze jedną z głównych ról. Jak udało się panu pogodzić tak wiele funkcji jednocześnie?
Nie było to łatwe i wymagało wiele pracy – rozdzielania się na trzy części. Były momenty, gdzie Kacper Anuszewski – który współtworzył ze mną ten film – reżyserował. Ja byłem na planie i grałem, ale ja jednocześnie też reżyserowałem i dawałem swoje sugestie i uwagi. Z trzeciej strony, jako producent musiałem trzymać zespół i czas w ryzach, bo przedłużanie dnia filmowego zobowiązuje producenta do dodatkowej zapłaty całej ekipie. Były takie momenty, kiedy mówiłem – "Mamy trzy minuty do końca zdjęć i bez względu na wszystko musimy kończyć". Było trochę nerwów, ale jakoś się udawało i nawet było gorąco, a to nie jest wcale proste.
Po realizacji "Futra z misia" wiem już, jak wielkiej pracy i wyrzeczeń wymaga tworzenie filmu – szczególnie, jak już wziąłem sobie na głowę trójpostaciowość. Zdaję sobie sprawę, że to już za dużo – albo się gra, albo reżyseruje. Bycie producentem to jeszcze inna kwestia. Najtrudniej jest chyba reżyserować i grać jednocześnie. Jestem pełen podziwu dla Mela Gibsona i jego filmu "Braveheart", który wyreżyserował i w którym fenomenalnie zagrał. Wyobrażam sobie, jak wiele czasu i pracy go to kosztowało. Pewnie w ogóle nie spał.
Możemy pana oglądać na scenie Teatru Capitol w spektaklach "Skok w bok" i "Klub mężusiów", a także na deskach Teatru Kamienica w przedstawieniu "ZUS". Jeździ pan też po całej Polsce z takimi tytułami, jak: "Mayday 2", "Mężczyzna idealny" i "Kobieta idealna". Każda z tych sztuk to farsa. Wygląda na to, że sceny teatralne również pokochały pana w komediowym wcieleniu.
To wynika z faktu, że tak mnie widzą producenci. Proponują mi takie charakterystyczne role, zwracając uwagę na moje warunki komediowe. To są różne role. Niektóre są bardzo zbliżone, ale gram je zupełnie inaczej. W spektaklu "Skok w bok" namawiam mojego przyjaciela do zdrady, a jak się to kończy, to już trzeba zobaczyć. W innej sztuce jestem typem macho, choć mój bohater raczej zachowuje się tak na pokaz, bo w rzeczywistości ma wielki problem i wewnętrzny dylemat.
Każda z tych ról jest trochę przerysowana, ale wszędzie szukam innego rysu, bo to są jednak zupełnie inne osobowości. W "Mayday 2" jestem bigamistą, sytuacja zmusza mnie do nieustannego kombinowania. To komizm sam w sobie i świetnie napisana sztuka.
Niedawno w jednym z wywiadów mówił pan bardzo szczerze i poruszająco o hejcie w internecie. Jestem ciekawa, jak pan radzi sobie z agresją w sieci i krzywdzącymi opiniami.
Staram się być obok tego. Co nieco przeczytałem, ale nie sięgam do tego i nie zaczytuję się w tym, bo mam jedno zdrowie. Na co dzień jest wystarczająco dużo stresujących i trudnych sytuacji – czytanie takich treści na pewno nie wpłynęłoby dobrze na moją odporność – zarówno fizyczną, jak i psychiczną. Staram się podchodzić do tego racjonalnie, ale jednocześnie ubolewam nad faktem, że hejt jest w tej chwili wszechobecny i że człowiek człowiekowi wilkiem, a nie przyjacielem. Ta sytuacja się potęguje i pogarsza – to jest problem na światową skalę.
Boli mnie, że dobre wiadomości pozostają praktycznie niezauważone, a te złe roznoszą się po sieci błyskawicznie. Jak coś jest dobre i się podoba, to ludzie rozmawiają o tym miedzy sobą, ale nie piszą o tym i nie przesyłają dalej. Jak komuś coś nie leży, albo ktoś chce komuś po prostu zaszkodzić, to opisuje to i niszczy drugą osobę w sposób drastyczny i bezkompromisowy. To świadczy o słabości danej jednostki. Co innego spotkać się i porozmawiać o tym, a co innego bezkarnie i bez żadnych konsekwencji pisać sobie, co się chce. Będę o tym mówił głośno, bo takie stanowisko ma chyba większość artystów i ludzi, którzy próbują coś tworzyć i dają siebie innym, a w zamian otrzymują nóż w plecy.
Mam zarówno zwolenników, jak i przeciwników i tak chyba jest ze wszystkimi. Mój tata powtarza zawsze: "Synku, nie przejmuj się – psy szczekają, karawana jedzie dalej". Ludzie już dawno zagubili poczucie szacunku i przekraczają wszelkie granice etyki i przyzwoitości, które świadczą o człowieczeństwie. Jestem od tego, żeby się uśmiechać do ludzi. Kocham ludzi, a hejt to dla mnie ciernie, które dostaję za nic – za to, że jestem i chcę coś stworzyć. Trzeba się do tego przyzwyczaić i mieć do tego dystans. Apelowałem już do tych, którzy hejtują, że powinni się zastanowić, co mogą wywołać takim postępowaniem i jakie mogą być tego konsekwencje dla tych, którzy to wszystko czytają i którzy się tym autentycznie przejmują, popadając w depresję.
Planuje pan w najbliższym czasie nowe projekty filmowe lub teatralne?
Dopiero zaczął się serial "Święty", więc w najbliższej przyszłości będziemy kręcić kolejne odcinki. Na tę chwilę gram w sześciu spektaklach, to sporo. Nagrywamy też płytę z moim zespołem. Cały czas aktywnie koncertuję – i sam, i z moją grupą, w zależności od zapotrzebowania repertuarowego. Spotykam się w związku z nowymi projektami, staram się czytać propozycje, które do mnie przychodzą. Ten przymusowy urlop związany z obecną sytuacją w Polsce i na świecie będę się starał wykorzystać na pracę i może uda mi się stworzyć coś nowego. Pozostaje mi życzyć wszystkim zdrowia w tym trudnym epidemiologicznie czasie i żebyśmy wszyscy byli sobie pomocni.
Partnerem publikacji jest serial "Święty".