Magazyn WP FilmJoanna Kulig dla WP: Staram się nie szajbować

Joanna Kulig dla WP: Staram się nie szajbować

Zagrała z *Juliette Binoche, Ethanem Hawke i Kristin Scott Thomas. Mimo to nie skupia się na nagłówkach „aktorka kina europejskiego”, a chce jak najwięcej pracować w Polsce. Zapewnia, że nie zamierza emigrować, a współpracę z Małgorzatą Szumowską przy filmie „Sponsoring” uważa za przygodę życia, choć kosztowała ją wiele stresów.*

Joanna Kulig dla WP: Staram się nie szajbować
Źródło zdjęć: © AFP

13.02.2012 15:01

- W jakich okolicznościach zaczęła się twoja przygoda z Małgorzatą Szumowską?

Poznałyśmy się dopiero na castingu do filmu „Sponsoring”. Małgośka szukała aktorki do roli Alicji, polskiej dziewczyny, która studiuje w Paryżu. Dostałam scenariusz, przeczytałam i spodobało mi się w Alicji to, że jest odważna, spontaniczna, ma pazur i energię. Od początku wydawało mi się, że mogę pasować do tej roli.

- Francuski był podstawowym kryterium?

Na początku zdecydowanie tak. Małgośka rzeczywiście szukała aktorki, która mówi po francusku. Postanowiłam jednak zaryzykować. Nauczyłam się teksu na blachę i wygrałam! Producenci dali mi szansę, zapłacili za moje lekcje francuskiego. Tak to się zaczęło.

- Polska kinematografia wciąż boi się przełamywać tematy tabu. Kino europejskie jest twoim zdaniem odważniejsze?

Nigdy się nad tym nie zastanawiałam. „Sponsoring” jest odważnym kinem, ale ma też w sobie coś subtelnego. Zawiera odważne sceny erotyczne z jednej strony, z drugiej w bardzo delikatny sposób pokazuje pragnienia, tęsknoty głównej bohaterki, Anny.

- Budując postać Alicji nie miałaś wątpliwości, czy wchodzi w świat płatnej miłości na trzeźwo?

Dla bohaterek filmu sponsoring nie jest prostytucją. Dla mnie osobiście jest, więc musiałam stworzyć kogoś zupełnie innego niż ja. Inaczej pewnie nie udźwignęłabym tej roli. W filmie to może nie jest bardzo widoczne, ale konstruując postać Alicji dużo rozmawiałam z Małgośką o tym, że dziewczyna często zagląda do kieliszka i w ten sposób odreagowuje.

- Miałaś okres przygotowawczy? Czas, aby poznać się z Juliette Binoche i aby ona poznała ciebie?

Przez dwa tygodnie miałyśmy non stop próby z Małgośką, nagrywałyśmy sceny i analizowałyśmy je. Później przez miesiąc mieszkałam w Paryżu i rzeźbiłam język francuski, tak abym mogła oddać w nim emocje. Miałam super nauczycielkę. Kosztowało mnie to wiele stresów, ale warto było, aby przeżyć taką przygodę. Pierwszy dzień zdjęciowy był dla mnie bardzo ciężki. Wszyscy stresowali się moim francuskim i obawiałam się naszych wspólnych scen. Niepotrzebnie. Juliette okazała się bardzo otwartą, miłą i pozytywną osobą. Powiedziała mi, że bardzo spodobałam się jej w tej roli.

- Juliette Binoche pokazała ci kawałek swojego Paryża?

Miałyśmy tylko jedno spotkanie przygotowawcze z Juliette i Małgośką. Potem już plan zdjęciowy. To była bardzo miła, ale czysto zawodowa relacja.

- W filmie Alicja i Ann stają się sobie bliskie...

Jest taka scena dwuznaczna między Ann i Alicją. W scenariuszu była scena pocałunku, sugestia, że może coś między nimi było. W filmie zostało to niedopowiedziane. Tańczą, zbliżają się, ale ten pocałunek nie jest pocałunkiem...

- O filmach Małgorzaty Szumowskiej mówi się, że przedstawią kobiecy punkt widzenia świata, a mężczyźni schodzą na plan dalszy. Dało się to odczuć?

Coś w tym jest. Kiedy oglądałam film, rzeczywiście bardzo byłam skupiona na kobietach. Mężczyźni, gdzieś znikali poza kadrem, jakby do innego świata. I byli samotni.

- Po francuskiej premierze „Sponsoringu” Juliette Binoche powiedziała, że to film przygoda. Tylko, dlaczego historia dzieje się w Paryżu a nie w Warszawie?

Przygoda... To ładnie powiedziane. Historia tego filmu jest taka, że producentka bardzo chciała zrobić film o tym zjawisku i chciała wschodniego reżysera, a Małgośka bardzo chciała pracować z Juliette Binoche. Tak powstała koprodukcja francusko-polska, dzięki czemu historia stała się międzynarodowa. Równie dobrze mogłaby wydarzyć się w Polsce.

- Rok 2010 był dla ciebie przełomowy. Dziś jesteś aktorką europejską. To wielkie wyróżnienie.

Wszystko zaczęło się od kryzysu. Nagroda za debiut w Gdyni i potem brak propozycji. Wcześniej odeszłam z Teatru Starego w Krakowie, zastanawiałam się nawet nad zrezygnowaniem z zawodu. Pewnego dnia przełamałam się jednak i zaczęłam myśleć pozytywnie. Wtedy zaczęły napływać propozycje. Zagrałam u Magdaleny Łazarkiewicz, potem przyszły „Szpilki na Giewoncie”, propozycja od Janusza Kondratiuka i Krystyny Jandy. Jednego dnia wygrałam casting do niemieckiego filmu „Zagubiony czas”, dowiedziałam się, że wygrałam casting do „Sponsoringu”, a wieczorem dostałam maila od Pawła Pawlikowskiego z pytaniem, czy nie zgodziłabym się zagrać w filmie francuskim „The
Woman in the Fifth” z Ethanem Hawke i Kristin Scott Thomas. Nagle okazało się, że zrobiłam sześć filmów w ciągu jednego roku, plus serial.

- Masz agentkę na rynek europejski, amerykański?

Nie. Bardzo jestem zadowolona ze współpracy z Agencją ZA, która dba, abym była zapraszana na castingi także międzynarodowe. Poza tym, wielką rolę odegrał film „Środa, czwartek ranoGrześka Packa, mój debiut. I Małgośka Szumowska i Paweł Pawlikowski widzieli ten film zanim zaprosili mnie do współpracy.

- Jesteś najlepszym dowodem na to, że nie ilość okładek, ale twój warsztat stoi za międzynarodową karierą.

Bardzo się z tego cieszę. Zawsze staram się jak najlepiej przygotować do castingu, a potem, gdy dostanę rolę, wykonać swoje zadanie aktorskie rzetelnie. Nie skupiam się na nagłówkach „aktorka kina europejskiego”. Staram się nie szajbować, bo wiem, że może uderzyć sodówka. Dostałam niedawno pytanie, czy czuję się niedoceniona w Polsce? Uważam, że jestem doceniona. Jestem bardzo zadowolona, z tego, co robię w Polsce. Zagraniczne produkcje, w których zagrałam wyniknęły z polskich. Nie mogę powiedzieć, że jest mi tu źle. Nie chcę, żeby polscy reżyserzy bali się mnie zapraszać do współpracy. Byłoby mi smutno nie grać po polsku. Nie zamierzam emigrować. Tu dobrze się czuję.

- Tymczasem upomniało się o ciebie Hollywood. Paramount Pictures, dla którego zrobiłaś opowieść fantazy „Hansel i Gretel: Łowcy czarownic”. Podobno na castingu pojechałaś gwarą góralską i wygrałaś?!

Tak, zaśpiewałam głośny, góralski utwór, który pokazał skalę moich możliwości wokalnych. Miałam intuicję, spodobało się. Casting odbył się w Berlinie, a zdjęcia kręciliśmy w Berlinie i Poczdamie. Wypróbowali mnie do trzech ról. Ostatecznie zostałam czerwonowłosą wiedźmą bez oka. Spędziłam na planie trzy i pół miesiąca. Nigdy czegoś takiego nie przeżyłam. To ogromna produkcja fantasy. 250-osobowa multikulturowa ekipa, 40 milionowy budżet, miasteczko filmowe wybudowane w skali 1:1. Moja rola jest niewielka, ale największą frajdę miałam z tego, że jestem tam nie do rozpoznania.

- Rola w filmie fantasy to marzenie każdego aktora. Opowiedz o pracy nad charakteryzacją i kostiumem.

Byłam przeszczęśliwa! Czułam się jakbym przeniosła się do świata bajki. Myślałam sobie: „Co też się tej Kulig przydarza? Wow!”. Każdego dnia, przed zdjęciami, przez dwie i pół godziny zakładano mi maskę. Miałam też sztuczne zęby, co wymagało pracy nad wymową. Do tego nauka akcentu z osobistym coachem i nauka latania na miotle, próby kaskaderskie i cyber testy.

- Tym sposobem jako druga Polka, po Poli Negri, stałaś się gwiazdą studia Paramount.

Ładne skojarzenie, ale nie przesadzajmy. To naprawdę nieduża rola. (śmiech)

Rozmawiała Beata Banasiewicz / AKPA

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (2)