Joel Souza, reżyser "Rust" dla WP: "Ważne było dla mnie oddanie hołdu Halynie"
Trzy lata temu na planie filmu "Rust" zginęła Halyna Hutchins. Pocisk wystrzelony z broni-rekwizytu trafił ją w klatkę piersiową. Reżysera Joela Souzę w ramię. - Ktoś powiedział, że blizny to sposób naszego ciała na przypominanie nam, że przeszłość jest prawdziwa - mówi dziś Souza w rozmowie z WP.
Magda Drozdek, Wirtualna Polska: W Polsce po raz pierwszy pokazano twój film "Rust". Uśmiechnęłam się, gdy na premierze powiedziałeś, że twoja miłość do kina zaczęła się od oglądania westernów. Cate Blanchett powiedziała mi to samo.
Joel Souza: Moją miłość do westernów zawdzięczam dziadkowi. Zawsze miał włączony western w telewizji lub czytał książki o tej tematyce, jak powieści Louisa L’Amoura czy Zane’a Greya. Od tego się zaczęło. Pasjami oglądałem stare filmy Sergio Leone, a potem te z Clintem Eastwoodem. Największy wpływ miało na mnie "Bez przebaczenia". To mój film wszech czasów.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
"Rust" to pierwszy nakręcony przez ciebie western, prawda?
Tak. Wiesz, dziś już rzadko widuje się westerny w kinach. Pojawiają się co jakiś czas, czasami zyskują chwilową popularność, ale ja zawsze czułem, że można pokazać coś nowego w tym gatunku. Nakręcenie niezależnego filmu nigdy nie jest łatwe, a niezależnego westernu to już w ogóle. Wielu inwestorów boi się, że będą zbyt kosztowne, albo twierdzi, że nie zainteresują widzów za granicą. Moim zdaniem to nieprawda.
W którym momencie do projektu dołączył Alec Baldwin?
Tak właściwie to on zatrudnił mnie do napisania scenariusza. Wcześniej pracowałem nad innym filmem, w którym mógł wystąpić, ale to się nie udało. Podobała mu się jednak moja praca, więc poprosił mnie o napisanie czegoś, a ja powiedziałem, że chciałbym zrobić western. Napisałem pierwszy szkic, który był trochę zbyt ostry, ale potem złagodziliśmy niektóre elementy tej historii. Myślę jednak, że od początku podobała mu się postać Harlanda Rusta.
To ciekawa postać, niezbyt stereotypowa.
To bohater pełen żalu. Był poszukiwanym przestępcą, więc na długo zniknął z radaru stróżów prawa, włócząc się po Dzikim Zachodzie i wykonując dorywcze prace. Gdy w jego rodzinie dochodzi do tragedii, wraca. Widziałem w tym coś interesującego.
Miałeś więc scenariusz, Aleka Baldwina, a potem dołączyła Halyna Hutchins. Jak wspominasz pracę z nią na początku projektu?
Bardzo lubiłem z nią pracować. Nasza pierwsza rozmowa trwała prawie dwie godziny i po niej wiedziałem, że to ona nakręci ze mną "Rust". Przed wyjazdem do Nowego Meksyku mieliśmy dokładny plan działania. Halyna kochała westerny, ale jej inspiracje były zupełnie inne niż moje. To sprawiło, że stworzyliśmy coś naprawdę interesującego.
Widziałam zdjęcia z planu na jej instagramowym profilu. Atmosfera wydawała się wspaniała.
To prawda. Ludzie tworzą atmosferę na planie. Halyna była osobą, którą wszyscy uwielbiali. Była mądra, energiczna i niesamowicie miła. To ona nadawała ton pracy całej ekipy.
Jak dużą część filmu nakręciliście, gdy doszło do tragedii?
Byliśmy mniej więcej w połowie drogi. Ten dzień zmienił życie wielu ludzi na zawsze. To sytuacja, na którą nikt nie jest przygotowany. Nie ma żadnego podręcznika, w którym można wyczytać, co zrobić w sytuacji, gdy ktoś umiera na twoich oczach. Nie ma żadnego schematu, z którego można dowiedzieć się, jak dalej postępować w obliczu takiej tragedii. Każdy musiał znaleźć własny sposób na poradzenie sobie z tym, co się stało. Niektórzy rozmawiali z profesjonalistami.
Ty także?
Tak, ja również. Kiedyś to było coś, o czym ludzie albo bardzo się wstydzili, albo bali się mówić. Mam na myśli to, że może wydawało im się, że inni będą gorzej postrzegani, jeśli powiedzą, że potrzebowali pomocy specjalisty. Ale nieproszenie o pomoc jest destrukcyjne dla samego siebie.
Jak udało wam się wrócić do pracy po takim wydarzeniu?
To była trudna decyzja, ale ważne było dla mnie oddanie hołdu Halynie i pokazanie jej pracy światu. Nie było to łatwe, ale myślę, że konieczne. Wiesz, dzień premiery w Toruniu był bardzo emocjonujący, ale to nie jest tak, że życie przelatuje ci przed oczami i odtwarzasz tamtą tragiczną chwilę. Chodzi o to, że przede wszystkim myślisz o wszystkim, co doprowadziło cię do tego momentu. Patrzysz wstecz na wszystko, co się wydarzyło, i trudno jest w to uwierzyć.
Cała ekipa "Rust" zdecydowała się wrócić na plan?
Po obu stronach kamery zaszły pewne zmiany. Większość obsady wróciła. Udało nam się też przywrócić tak wielu członków ekipy z Nowego Meksyku, jak tylko było to możliwe. Dołączyły też nowe osoby. Dla ekipy, która wróciła, było to oczywiście trudne wyzwanie, ponieważ musieli pokonać emocjonalne przeszkody. Z kolei nowe osoby musiały zastanawiać się, jak będą postrzegane w branży, a także, w jaką emocjonalną sytuację się angażują.
Czyli musieliście właściwie nakręcić nowy film?
Trochę tak, trochę nie. Mieliśmy już gotową dużą część z "pierwszego filmu". Nagrane były sceny z początku, środka i końca "Rust". Minęło jednak tak dużo czasu od momentu, gdy przerwaliśmy – ponad półtora roku – że w pewnym sensie było to jak zaczynanie czegoś od nowa, zwłaszcza jeśli chodzi o produkcję.
Czy po śmierci Halyny kręciliście jeszcze sceny strzelanin?
Tak, kręciliśmy jeszcze takie sceny. Za drugim razem nie używano żadnych ślepych naboi ani broni, która cokolwiek by wystrzeliwała. Wszystko było całkowicie fałszywe, całkowicie niezdolne do zrobienia jakiejkolwiek krzywdy. Były to, jak to nazywamy, obiekty nieczynne – równie dobrze mogłyby służyć jako przyciski do papieru. Efekty strzałów zostały dodane cyfrowo po zakończeniu zdjęć.
Na planie mieliśmy jednak rusznikarza, naprawdę świetnego człowieka o imieniu Andy. Był niezwykle dokładny w swoich inspekcjach i dbałości o szczegóły, co dawało poczucie bezpieczeństwa, bo wiedzieliśmy, że te przedmioty nic nie mogą zrobić. Powód, dla którego nawet w takich sytuacjach na planie jest obecny rusznikarz, polega na tym, aby upewnić się, że nic się nie prześlizgnie na plan i nie dojdzie do żadnych błędów. Andy sprawił, że wszyscy na planie czuli się bardzo, bardzo bezpiecznie.
Mieliśmy również dwóch w pełni oddanych oficerów ds. bezpieczeństwa, którzy nie odpowiadali przed nikim – nie pracowali dla producentów i mieli ostatnie słowo we wszystkim. To stworzyło naprawdę dobre środowisko pracy. Myślę – i mam nadzieję – że więcej planów filmowych zacznie w przyszłości naśladować takie podejście.
Żałujesz dziś czegoś?
Nie wiem, czy to jest sposób, w jaki bym to ujął. Myślę, że to taka straszna rzecz, która się wydarzyła i nie ma w niej żadnego sensu. Są lekcje do wyciągnięcia, które, mam nadzieję, przemysł filmowy odrobił. Mam nadzieję, że ludzie ogólnie coś z tego wynieśli. Ale poza tym, moją nadzieją jest, że wszyscy, których doświadczyła ta tragedia, byli w stanie poskładać swoje życie na nowo. A jeśli nie mogą... Wiesz, mówi się "pójdziesz dalej", ale to tak naprawdę nie działa w ten sposób. Nie możesz zostawić takich rzeczy za sobą – idziesz dalej z nimi, nosisz je ze sobą, ale musisz znaleźć sposób, żeby z tym żyć. Ktoś powiedział, że blizny to sposób naszego ciała na przypominanie nam, że przeszłość jest prawdziwa.
Co teraz stanie się z filmem?
Dystrybucja w Ameryce Północnej jest w trakcie finalizacji. "Rust" trafi wkrótce do widzów. Mam nadzieję, że widzowie docenią to, co stworzyliśmy, zwłaszcza pracę Halyny. Czasami historia może kogoś poruszyć lub nie, ale piękne obrazy trudno zignorować.
W najnowszym odcinku podcastu "Clickbait" opowiadamy o skandalu z "Konklawe", omawiamy porażających "Łowców skór" na Max i wyliczamy, co poszło nie tak z głośnym "Sprostowaniem". Znajdź nas na Spotify, Apple Podcasts, YouTube, w Audiotece czy Open FM. Możesz też posłuchać poniżej: