"John Wick 2": Strach się bać Johna Wicka [RECENZJA]
Keanu Reeves powraca jako John Wick, legendarny płatny zabójca, który w odwecie za śmierć psa wybił połowę rosyjskiej mafii w Nowym Jorku. Zgodnie z podstawową zasadą kontynuacji, w „Johnie Wicku 2” Chada Stahelskiego wszystkiego jest więcej, łącznie z ilością zgonów, sceny akcji są efektowniejsze, a bohater jeszcze twardszy. Pytanie, czy jest lepiej?
10.02.2017 | aktual.: 12.02.2017 16:01
Odpowiedź brzmi: nie jest ani lepiej, ani gorzej. „John Wick 2” zachowuje poziom części pierwszej, wynosząc ponownie formułę świadomie B-klasowego kina akcji i atrakcji do poziomu, o którym Hollywood postanowiło jakiś czas temu zapomnieć na rzecz bezpłciowych nawalanek dla nastoletniego widza. Film Stahelskiego to czysta rozrywka przeznaczona dla widzów złaknionych oglądania twardzieli pojedynkujących się z innymi twardzielami na ręce, nogi, noże, ołówki, kule i samochody. Rozrywka, dodajmy, nieskażona ani jakąś większą psychologiczną głębią, ani intelektualnymi wtrętami, ani patosem wynikającym z ratowania świata. Wypełniona za to po brzegi efektownymi strzelaninami, efektownymi walkami wręcz, efektownymi pościgami oraz efektownymi zgonami, których w kontynuacji jest co najmniej dwa razy więcej niż w części pierwszej. Jest to zauważalne do tego stopnia, że w wielu sekwencjach atakujący bezmyślnie Wicka uzbrojeni twardziele padają praktycznie dziesiątkami, stając się mięsem armatnim rodem z gier video. Ich „kasowanie” przynosi ogrom satysfakcji bez jakichkolwiek dylematów moralnych.
Fabuła części drugiej, choć twórcy postanowili znacznie rozszerzyć mitologię kryminalnego podziemia, z którego wywodzi się Wick i jego przeciwnicy jest prosta jak konstrukcja cepa. Akcja rozpoczyna się niedługo po wydarzeniach „jedynki”, gdy Wick odzyskuje swego ukochanego Forda Mustanga '69, spuszczając przy okazji łomot kolejnym kohortom Rosjanom. Kilka chwil później w jego domu zjawia się niechciany znajomy z przeszłości, żądając spłacenia dawnego długu. A że Wicka obowiązuje ciągle kodeks honorowy płatnego zabójcy, musi wyruszyć na kolejną odyseję zabijania. Wyrusza więc do Rzymu, gdzie dokonuje profesjonalnej rzezi na włoskich i amerykańskich ochroniarzach i zabijakach, którzy bezmyślnie stają mu na drodze. A przy okazji wplątuje się w międzynarodową aferę, która doprowadzi go ostatecznie na skraj wytrzymałości i sprawi, że część trzecia „Johna Wicka” stanie się praktycznie nieunikniona. Wszystko w rytm łamanych kości, tryskającej krwi, rozsadzanych nabojami czaszek, elektronicznej muzyki oraz dyskotekowych świateł, które zainstalowano nawet we włoskich katakumbach sprzed wieków.
Prawda jest taka, że „Johna Wicka 2” można odbierać wyłącznie na dwa sposoby: na poważnie lub z przymrużeniem oka. Pierwsza opcja gwarantuje sporą frustrację, bowiem jeśli przyjrzeć się bliżej treści filmu, ludzkie życie nie ma dla twórców żadnego znaczenia, a za spektakularnością scen akcji stoi dość głupiutki scenariusz. Poza wspomnianym rozszerzeniem mitologii kryminalnego podziemia, scenarzysta Derek Kolstad stara się po prostu zamieniać każdą nadarzającą się okazję na mało logiczny, acz szalenie efektowny „balet śmierci”, w ramach którego nieśmiertelny i porządnie wkurzony Wick dokonuje profesjonalnej anihilacji wszystkiego, co się rusza. Z drugiej strony, Stahelski, Reeves i ekipa kontynuacji ani przez sekundę nie próbują nikomu wmawiać, że ich film jest czymś więcej niż spektakularną rozrywką, nakręconą na długich ujęciach i szczycącą się fantastyczną choreografią scen walk. Najlepszym przykładem sekwencja, w której Wick i inny płatny zabójca strzelają do siebie z pistoletów z tłumikami na zatłoczonej stacji metra w taki sposób, że żaden z przechodniów tego nie zauważa – więcej w tym humorystycznego puszczania oka niż jakiegokolwiek sensu, ale całość ogląda się z wielką przyjemnością i uśmiechem na twarzy.
Napisać, że „John Wick 2” nie jest filmem dla wszystkich byłoby więc sporym niedopowiedzeniem. Część publiczności odstraszy sam tylko poziom ekranowej brutalności (czytaj: oglądanie tego, w jaki sposób Wick maltretuje ciała dziesiątek próbujących go zabić morderców). Kolejną grupę widzów zniechęci zapewne mocna wizualna stylizacja rodem z ekskluzywnego klubu nocnego, w ramach której odziani w drogie garnitury mężczyźni (i jedna kobieta, ale za to jaka twardzielka!) okładają się w rytm ostrej muzyki oraz neonowych i stroboskopowych świateł. Jeśli jednak jesteście złaknieni klasycznej filmowej rozwałki, nawiązującej bezpośredni dialog z ikonicznymi herosami kina akcji z lat 70. i 80., lub po prostu podobał wam się pierwszy „John Wick”, możecie spokojnie wybrać się do kina. Dostaniecie dokładnie to, co obiecują wszystkie zwiastuny i kreatywnie wykonane plakaty. Ciekawe, co wymyślą twórcy w części trzeciej, żeby przebić samych siebie.