"Joker" Todda Phillipsa: król komedii
Osiem minut owacji. Tak długo wenecka publiczności oklaskiwała "Jokera" Todda Phillipsa. I nie były to brawa na pokaz. W walce o Złotego Lwa film pobił nawet dzieło Romana Polańskiego.
I kto się śmieje ostatni? Główną nagrodę przyznaną „Jokerowi” na 76. Międzynarodowym Festiwalu Filmowym w Wenecji odczytuje się jako ostateczny dowód na to, że kino komiksowe potrafi nie tylko generować astronomiczne zyski, ale i zapewnić spełnione doświadczenie artystyczne. Świadczy to o osobliwej własności tej odnogi kinematografii, która zrodziła się na bazie opowieści obrazkowych dla coraz starszych odbiorców.
Mam przekonanie, że niebawem już nikomu nie przyjdzie do głowy podkreślać owego czynnika, bo przestanie on być wyróżnikiem. Komiks przebije bowiem tkankę podskórną kina i na stałe wejdzie do jego krwiobiegu. Przy czym aż kusi i korci, aby powiedzieć, że spora w tym zasługa "Jokera". Bo faktycznie jest to rzecz bezprecedensowa.
Książę zbrodni
#
Kogo jednak newsy ominęły i przy porannej kawie z uniesionymi ze zdziwienia brwiami studiuje werdykt, należy uspokoić, że to nie 1 kwietnia. Jeśli ktokolwiek miał przebić ten istny szklany sufit, to tylko postać Jokera. Ulepiony jako swoiste przeciwieństwo Batmana, z którego determinacją i żelaznym rozsądkiem zestawiono nieprzewidywalne szaleństwo, miał być jednak kolejnym jednorazowym złoczyńcą do szybkiego odstrzału. Oszczędziła go niespodziewana redaktorska ingerencja.
Joker wymyślony na początku 1940 r. przez Boba Kane'a, Billa Fingera i Jerry'ego Robinsona swój wygląd zawdzięcza świetnemu niemieckiemu aktorowi Conradowi Veidtowi. To on zagrał w filmie "Człowiek, który się śmieje" mężczyznę przeklętego upiornym, permanentnym uśmiechem. Niebawem jednak, kiedy amerykańskie organa cenzorskie chwyciły komiksy za klejnoty rodowe, ten klaun-socjopata częściej zajmował się głupkowatymi psikusami, niż stwarzał faktycznie zagrożenie dla praworządnych obywateli miasta Gotham.
Z owej inkarnacji wywiedziono zresztą jego słynną telewizyjną personę z intencjonalnie kiczowatego, humorystycznego serialu "Batman" z lat 60. Zagrał go Cesar Romero z białym makijażem bezczelnie nałożonym na wąsy.
#
Dopiero kolejna dekada oraz komiksy Neala Adamsa i Dennisa O'Neila przywróciły światu psychopatę z morderczym instynktem i żółtymi papierami. Im dalej, tym bardziej ekstrawagancko sobie poczynał. Z biegiem lat Joker wyrósł na arcywroga Batmana, który, chociażby, po czytelniczym głosowaniu zamordował partnera Człowieka-Nietoperza, sprzymierzył się z ajatollahem Chomeinim, uwiódł i namieszał w głowie swojej terapeutce, a potem chirurgicznie usunął sobie twarz.
Na przestrzeni lat dopisywano mu różne biografie, z których żadnej nie można ufać. Bo, jak mówił niegdyś na łamach komiksu sam zainteresowany, raz pamięta przeszłość tak, raz inaczej i jest ona dla niego niczym test wielokrotnego wyboru bez decydującej odpowiedzi.
Potem niejako sparafrazował go Christopher Nolan, kręcąc "Mrocznego Rycerza" z pamiętną kreacją nieodżałowanego Heatha Ledgera. Ale wcześniej, pod koniec lat 80., gdy filmowym światem Batmana rządził i dzielił Tim Burton.
W jego interpretacji Joker o twarzy Jacka Nicholsona był odpowiedzialny za morderstwo rodziców Bruce'a Wayne'a. Tragiczne zdarzenie z dzieciństwa popchnie potem dorosłego już mężczyznę do założenia kostiumu nietoperza. Lecz Todda Phillipsa, reżysera nagrodzonego w Wenecji filmu, zainspirowała pośrednio jeszcze inna, komiksowa opowieść.
Jeden zły dzień
#
Phillips podczas jednej z konferencji prasowych mówił o swobodzie wynikającej z podbierania cząstek fabularnych z całej historii komiksowego Jokera, nie decydując się przy tym na nic konkretnego. Ale to z dzieła Alana Moore'a "Zabójczy żart" pochodzi pomysł kluczowy. U Moore'a niespełnionemu komikowi wystarczył tylko jeden zły dzień, aby po paśmie druzgocących porażek życiowych podjąć feralną decyzję i stoczyć się ku szaleństwu.
Joaquin Phoenix, odtwórca roli tytułowej, tłumaczył, że dąży do tego, aby publika ani trochę nie potrafiła się z jego Jokerem utożsamić i studiował nie komiksy, a książki o zabójcach politycznych.
Obaj panowie byli zresztą kilkakrotnie kuszeni przez Marvel Studios, lecz żadnego z nich nie interesowały bombastyczne spektakle. Szukali projektu, który pozwoli im uciec od typowości owego kina i orbitować bliżej Nowego Jorku oglądanego oczyma Martina Scorsese. Jak zresztą powiedział reżyser, celem filmu nie było wprowadzenie Phoenixa do świata komiksu, ale przeniesienie komiksu do świata Phoenixa. Cóż, jeśli ufać entuzjazmowi krytyki, tak się wydarzyło.
Co jednak wszystko to oznacza dla Marvela, DC, Sony, HBO i całej reszty na potęgę produkującej historie o superbohaterach? Zapewne sporo zależy od finansowego wyniku "Jokera", bo jeśli cokolwiek przemawia do tych na hollywoodzkich szczytach, to tylko pieniądze. Raczej nieprędko diametralnie odmieni się formuła opowiadania na ekranie o komiksach, lecz może ktoś gdzieś pomyśli sobie, że można to zrobić nieco inaczej. A Joker znowu sprawi, że cały świat oszaleje.
"Joker" na ekrany polskich kin trafi 4 października.