''Kosmos'': Człowiek z głębokiego kosmosu [RECENZJA]
21.03.2016 13:30
Żuławski wraca do kina po 15 latach banicji. W swoim całym dorobku zrealizował trzynaście filmów, z czego tylko cztery w Polsce. Począwszy od debiutanckiej „Trzeciej części nocy” (1971) na temat rzeczywistości czasów okupacji. Scenariusz napisał wspólnie ze swym ojcem, pisarzem Mirosławem Żuławskim - to on w czasie niemieckiej okupacji był karmicielem wszy. Reżyser szybko okazał się enfant terrible polskiego kina, dlatego musiał opuścić ojczyznę („Diabeł” z 1972 roku na szesnaście lat trafił na półkę). Emocjonalny wybuch jądrowy nastąpił przy „Opętaniu” i „Na srebrnym globie”. Żuławski uwielbiał przesadę. Zawsze głęboko zaglądał do studni. Uważał, że na dnie siedzi demon, którego należy wydobyć na powierzchnię. Nie interesowały go rytuały i reguły, a światy nadprzyrodzone i planety przyszłości.
W „Kosmosie” Żuławski rezygnuje z opisanego przez Gombrowicza Zakopanego lat 30. i przenosi akcję filmu do deszczowej, współczesnej Portugalii. Witold, by odetchnąć od realiów dnia codziennego wyjeżdża do pensjonatu na prowincji, gdzie zamierza pisać swoje opus magnum. Za kompana bierze Fuchsa. Przybywając do wioski odnajduje powieszonego na drucie gołębia. Instytucja wieszania odgrywać będzie kluczową rolę w filmie. Stanie się nawet silniejsza od fatalnej miłości pisarza do Leny czy zafascynowania Fuchsem. Niewinna pozostanie tylko postać pokojówki ze zdeformowanymi ustami. Światem bohaterów rządził będzie wszechobecny nihilizm i banalność egzystencji biesiadujących przy suto zastawionym stole.
Książka, na podstawie której Żuławski nakręcił „Kosmos” uchodziła za podsumowanie całej twórczości Gombrowicza. Filmowa wersja to testament twórcy „Szamanki”. Określany jako egzystencjalny thriller okazuje się jednak filozoficznym dramatem z humorystycznymi suplementami. „Kosmos” nie jest aż tak radykalny, jak poprzednie filmy reżysera, ale pod wieloma względami stanowi powrót do znanej formy. Żuławski swobodnie cytuje Pasoliniego, Bressona, Spielberga, a nawet samego siebie. Pojawiają się tematy histerii, paranoi i erotyzmu. Charakteru nadaje egzaltowana gra aktorska (niezwykły Jonathan Genet w roli Witolda), przeestetyzowane wnętrza (przestrzeń pensjonatu i ogrodu), i hiper – kinetyczna kamera (nadająca wrażenia rozgorączkowania). A znakomita muzyka Andrzeja Korzyńskiego dodaje historii niepokoju. Żuławski toczy inteligentną grę z widzem, która momentami staje się nieznośna i irytująca swoją gęstością: nafaszerowaniem znakami nieprowadzącymi do sensownego rozwiązania. Zadałem sobie pytanie, czy to nie żart
reżysera. Za chwilę pomyślałem jednak, że kino Żuławskiego jest operowe i szamańskie, a więc to wielka fantasmagoria.
Zbadanie „Kosmosu” to niełatwa dla widza zagadka detektywistyczna. Żuławski bierze swoje życie pod lupę. Uświadamia tym samym, że oglądamy film o nim. Takie odczytanie sugerują też napisy końcowe, na których widzimy sceny z planu. Film jest udaną adaptacją Gombrowicza, ale też fascynującą podróżą w głąb własnego mikrokosmosu. Warto odkryć w ten sposób skrywane fantazje, gdyż „Kosmos” to schyłkowe dzieło, którym Żuławski żegna się ze światem.
7/10