Krzysztof Dzierma: Do tej pory, chociaż tyle lat minęło ludzie mnie zaczepiają

Z wykształcenia kompozytor, na co dzień konsultant muzyczny w Białostockim Teatrze Lalek, także aktor teatralny. Człowiek niezwykłej skromności. Mieszka pod Białymstokiem, gdzie podobnie jak odtwarzany przez niego ksiądz proboszcz, zajmuje się uprawą ogrodu i pracami gospodarskimi. Krzysztof Dzierma opowiada o swojej przygodzie z rolą proboszcze w filmie „U Pana Boga za piecem” i „U Pana Boga w ogródku”.

Krzysztof Dzierma: Do tej pory, chociaż tyle lat minęło ludzie mnie zaczepiają

Rola księdza proboszcza w „U Pana Boga za piecem” to Pana debiut filmowy. Jak trafił Pan na ekran?

- Graliśmy wspólnie z Andrzejem Zaborskim kilka przedstawień. W jednym z nich Andrzej gra mojego młodszego brata bliźniaka. Ja gram siebie, kompozytora. Leżę w łóżku skacowany, a brat mnie odwiedza. Podczas jednego ze spektakli w warszawskim Teatrze Małym zobaczył nas Jacek Bromski. Wkrótce zaproponował mi rolę proboszcza. Zapytałem go czy wie co robi, ale mimo wszystko odważył się. Sam większych oporów nie miałem.

Co się zmieniło w Pana życiu zawodowym od tego czasu? Nie ciągnęło Pana na ekran?

- Traktowałem pracę przy filmie jak przygodę i nie przejmowałem się profesjonalizmem. Na szczęście było mi to wybaczane. Powiem szczerze, że nigdy absolutnie na ekran mnie nie ciągnęło.

Ludzie utożsamiają Pana z rolą księdza proboszcza w Królowym Moście?

- Mylą mnie oczywiście. Tylko że Królowy Most to autentyczna wieś, ale jest w niej tylko cerkiew. Nawiasem mówiąc w filmie gra kościół z Sokółki. Naciągałem Bromskiego na ten właśnie kościół, bo mieszkam niedaleko i wiem, że razem z gospodarskimi zabudowaniami księdza wokół jest do filmu idealny. Wiedziałem, że Bromskiego zauroczy. Do tej pory, chociaż tyle lat minęło od „U Pana Boga za piecem” ludzie mnie zaczepiają, ale zawsze sympatycznie. Myślę, że mój charakterystyczny głos mnie zdradza. Zdarzyło się, że w kościele w Sokółce podchodzą do mnie kobiety i pytają „A ksiądz to chyba nieprawdziwy?” A ja na to „No jak nieprawdziwy, jak prawdziwy”. „Ale chyba nie od nas?” „No nie – mówię - z Królowego Mostu”. „A chyba, że tak”.

Przygotowywał się Pan jakoś specjalnie do roli?

- Zachowanie przy ołtarzu podpowiadał mi świętej pamięci ksiądz Kalinowski. Ale proboszcz z Królowego Mostu jest w filmie pokazany bardziej od strony gospodarza niż duchownego. Nie tylko wyciąga rękę po datki, ale ma swoje gospodarstwo i sam stara się je utrzymać jak najmniejszym kosztem wiernych. Stąd te kury znoszące jajka, prosiaczki, pomidorki, miód, wędliny, nalewki. Trochę w tej roli jest mnie samego, bo większość tych rzeczy prywatnie robię u siebie.

Od razu zgodził się Pan wystąpić w „U Pana Boga w ogródku” czy miał Pan jakieś wątpliwości?

Nie było powodów, żeby odmawiać. Ale ja nie chadzam na żadne castingi, nie pukam, bo to byłaby głupota z mojej strony. Tak naprawdę to ja grać nie potrafię. Co mam durnia z siebie robić.

Czy ksiądz proboszcz zmienił się przez te blisko 10 lat?

- Przez 10 lat się postarzał był. A co tam miał się zmienić. Jak był proboszczem tak został proboszczem. Tłumaczy zresztą w filmie, że inni kariery porobili, a on na wiosce u siebie został. Jak był gospodarz, tak został gospodarz. Bardziej siwy tylko się zrobił.

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (27)