"Light of My Life": Piękny koniec świata [Berlinale 2019]
W Berlinie, paradoksalnie, najbardziej optymistycznie zabrzmiało katastroficzne "Light of My Life". Fabularny debiut reżyserski Casey'a Afflecka, to opowieść o świecie po zagładzie niemal wszystkich kobiet, w którym ojciec próbuje ocalić córkę.
W artykule znajdują się linki i boksy z produktami naszych partnerów. Wybierając je, wspierasz nasz rozwój.
Casey Affleck jako aktor zwykł proponować formy proste, oszczędne, wstrzemięźliwe, celowo niespektakularne. Odgrywać rolę jakby uciekając do wewnątrz, w sposób niezbyt wylewny.
Młodszy z braci Afflecków reprezentuje taki rodzaj gry aktorskiej, który na pozór jest pozbawiony emocji, ale przy tym nie pozwala oderwać od siebie wzroku. Ta rzadka umiejętność zapewniła mu Oscara za pierwszoplanową rolę męską w filmie "Manchester by the Sea".
Jego fabularny debiut reżyserski, pokazany na tegorocznym Berlinale, to w pewien sposób kontynuacja tej samej sztuki. Powstał film niby wyciszony, powściągliwy, a jednak niekonwencjonalny, zawierający ogromne pokłady emocjonalne.
To nie jest "Mad Max"
Co więcej, powstał film postapo, a jak wiemy, ten ma swoje poważne tradycje. Klasycznie można czytać ten nurt w kontekście "Mad Maxa" George'a Millera lub "Wodnego świata" Kevina Costnera i Kevina Reynoldsa. Można też nieoczywiście, pokrętnie, jak "Droga" Johna Hillcoata na podstawie powieści Cormaca McCarthy’ego.
Szczęśliwie Affleckowi zdecydowanie bliżej do tego drugiego – konwencji bardziej filozoficznej, filmowej paraboli ukazującej tragizm końca świata i siłę ocalającego uczucia, zdolnego przezwyciężyć wszystko. Która wykorzystuje postapokaliptyczną oprawę nie jako cel sam w sobie, ale jako aluzję pozwalającą opowiedzieć o czymś więcej.
Przeczytaj też: Bohater z aparatem. Recenzja filmu "Obywatel Jones"
U Afflecka początkowo nie widać apokalipsy. O tym, dlaczego nasza planeta legła w gruzach właściwie nie dowiemy się wcale. Mało więc możemy powiedzieć o świecie, w którym ojciec (Casey Affleck) i córka (Anna Pniowsky) wędrują po pustkowiach Kanady, ukrywają się w namiocie w środku lasu. Z tego, co mówią, możemy się domyślać, że w świecie tym epidemia tajemniczej choroby zdziesiątkował kobiety.
Te, które ocalały zostały zamknięte w tajemniczym bunkrze, natomiast w szarym pyle otaczającym martwe pustkowia zostali już tylko mężczyźni. Oto przerażająca wizja świata, ostatniego rozdziału historii człowieka. Ale jak twierdzi Affleck, nie koniec wszystkiego. Zostaje najważniejsze – miłość do osoby u boku, dyktowana odruchami serca, która stanowi esencję człowieczeństwa. Tytułowe światełko życia, które pozwala przetrwać, gdy wokół na próżno szukać wiary i nadziei.
To nie ludzie, to wilki
Bohater Afflecka wie, że w tym świecie najgroźniejsi są inni ludzie, dlatego unika z nimi kontaktów, a córkę ukrywa w przebraniu chłopca. Zdani wyłącznie na własne siły bohaterowie, w obliczu wrogich żywiołów, trudy wędrówki przezwyciężają za sprawą więzi ich łączącej. Codzienność podróży zobrazowana została przez pryzmat głębokiej relacji rodzinnej. W chwilach wytchnienia ojciec czyta dziewczynce bajki, snuje opowieści o dobroci, wielkich sercach. Opowiada o zmarłej matce, pielęgnując pamięć o niej.
Na koniec staje przed największym wyzwaniem – niezręczną próbą wtajemniczenia córki w proces dojrzewania i stawania się kobietą. Dziewczynka dorasta, a więc zaczyna samodzielnie myśleć, kwestionować pragnienie ojca o jej bezpieczeństwie i kontroli.
Pretensjonalne? Z pewnością, ale przede wszystkim szczere. Tę szczerość i szlachetność idealnie wydobywa Affleck za sprawą świetnie napisanej, uniwersalnej przypowieści o wspinaniu się na szczyt odpowiedzialnego rodzicielstwa. Cała ten psychologiczny kontekst i wydobywające się z niego poszukiwanie ciepła, nadaje autentycznych rysów bohaterom.
Dobry przykład
Od razu widać, że aby uzyskać ten szczególny poziom refleksji, Affleck wziął przykład z reżyserów, u których jeszcze niedawno występował – Kennetha Lonergana i Davida Lowery'ego. Ten ostatni, zbudował swoje "A Ghost Story" z podobnych komponentów – banalnych sytuacji, bliskich codziennym doświadczeniom, splecionych z konwencją filmu o duchach znaną z popkultury.
Przeczytaj też: "The Golden Glove": Zbrodnia bez powodu
Stawiając intymność nad filmowym spektaklem, Aflleck tworzy film piękny, wzruszający, niepozbawiony humoru. Najlepiej ilustruje to inspirowana estetyką slow cinema scena otwierająca, kiedy bohaterowie leżą naprzeciw siebie w śpiworach. To nakręcona w jednym, kilkunastominutowym ujęciu scena rozmowy, w której ojciec opowiada na dobranoc wymyśloną na poczekaniu bajkę, będącą parafrazą bilblijnej przypowieści o Arce Noego.
Z takich drobiazgów, tkliwych gestów i niezobowiązujących rozmów jest uszyte "Light of My Life". Film osobny na mapie postapokaliptycznych opowieści, nieupozowany, odznaczający się naturalnością. Który chce odkrywać nowe twarze (fantastyczna Anna Pniowsky w roli córki) i inne oblicza tych znanych, którzy coraz śmielej aktorstwo zamieniają na reżyserie. W kinie takie rzeczy zdarzają się zdecydowanie za rzadko.
W artykule znajdują się linki i boksy z produktami naszych partnerów. Wybierając je, wspierasz nasz rozwój.