Louis de Funes: rodzinie króla komedii nie było do śmiechu
13.01.2017 13:22
Przed laty był prawdziwą gwiazdą, jego filmy uchodziły za produkcje kultowe, robiły prawdziwą furorę i bawiły widzów do łez.
On sam zapisał się w pamięci szerszej publiczności jako człowiek, który „nigdy nie był młody”. I trochę w tym prawdy, bo prawdziwą karierę (choć należy pamiętać, że grywał w filmach już od lat czterdziestych) zrobił dopiero po pięćdziesiątce.
Louis de Funes, nazywany królem francuskiej komedii, na ekranie dopuszczał się największych szaleństw – tymczasem prywatnie był cichym, nieśmiałym, głęboko wierzącym tradycjonalistą, który miał wielką tremę przed występami.
Pragnął uchodzić za dobrego, trzymającego się zasad ojca – i po części tak było. Mało kto jednak pamiętał, że de Funes miał syna z pierwszego małżeństwa, z którym nie chciał utrzymywać żadnego kontaktu.
Płynie w nim hiszpańska krew
Chociaż urodził się w miejscowości pod Paryżem, w jego żyłach nie płynęła wcale francuska krew. Tak naprawdę pochodził z hiszpańskiej rodziny o arystokratycznych korzeniach – choć mocno zubożałej.
Problemy finansowe skłoniły przyszłych rodziców Louisa do przeprowadzki do Paryża. Tam się osiedlili i właśnie tam na świat przyszła trójka ich dzieci.
Ojciec, adwokat, porzucił swój zawód i zaczął handlować diamentami; matka zajmowała się domem. Była kobietą o bardzo porywczym charakterze, wybuchową – i to właśnie ona stała się później dla de Funesa inspiracją przy tworzeniu wielu ekranowych postaci.
Niełatwe początki
Ponieważ w domu nigdy się nie przelewało, de Funes wcześnie postanowił sam zarabiać na życie.
Zrezygnował ze szkoły i rzucił się w wir drobnych prac – zdobył między innymi stanowisko kreślarza i pomocnika księgowego, zajmował się projektowaniem wystaw sklepowych, dorabiał jako buchalter i pomocnik asystenta w szkole, a nawet jako projektant karoserii samochodowych.
Przez jakiś czas myślał o karierze w armii; nie udało mu się za to zaciągnąć do wojska – odrzucono go ze względu na wzrost (164 cm) i wagę (55 kg), więc postanowił znaleźć inne źródło utrzymania. Wieczorami grywał na pianinie w barach i klubach, ale nie było to spełnieniem jego marzeń.
Późny debiut
Do armii wreszcie trafił, kiedy wybuchła wojna – ale miał dużo szczęścia i wysłano go na miejsce z dala od frontu.
Do domu wrócił z mocnym postanowieniem, że zostanie aktorem. Egzamin do szkoły teatralnej zdał śpiewająco, ale potem nie było już tak łatwo.
Na ekranie zadebiutował dopiero w wieku 32 lat i to w roli mniej niż epizodycznej – podobnie wyglądały kolejne jego występy. Znakomicie radził sobie za to w teatrze i to dzięki występom scenicznym został zauważonym przez wpływowych filmowców. Wreszcie otworzyły się przed nim drzwi do wielkiej kariery.
Nowa rodzina
W sukcesach zawodowych wspierała go Jeanne Augustune Barthelemy de Maupassant (na zdjęciu), druga żona. Z pierwszą, tenisistką Germanie Elodie Carroyer, rozstał się w 1942 roku, po pięciu latach małżeństwa. Mieli syna Daniela, jednak de Funes nie był dobrym ojcem – ponieważ zazwyczaj nie było go w domu, syn nie miał z nim praktycznie żadnego kontaktu.
Po rozwodzie sytuacja tylko się pogorszyła – de Funes zupełnie zerwał relacje z Danielem, poświęcając całą uwagę nowej żonie i dwóm synom, Patrickowi (który został lekarzem) i Olivierowi (na zdjęciu), który najpierw próbował pójść w ślady taty, ale później rzucił aktorstwo i zaczął pracę jako pilot.
Wielki sukces
Chyba największą popularność przyniosła de Funesowi seria o przygodach żandarma - pomysł na film narodził się, gdy scenarzyście Richardowi Balducciemu podczas wakacji skradziono kamerę, a oddelegowani do jego sprawy żandarmi nie wykazywali zbyt dużych chęci do podjęcia odpowiednich działań.
Wtedy powstał zarys „Żandarma z Saint-Tropez”, pierwszego z liczącego sobie sześć części cyklu, opowiadającego o specyficznym stróżu prawa, któremu los rzuca pod nogi zdecydowanie zbyt wiele kłód. Seria okazała się sukcesem, planowano nawet i część siódmą, ale przygotowania przerwała śmierć de Funesa.
Wyrzekł się syna
De Funes od dawna uskarżał się na problemy zdrowotne – w 1975 roku aktor, nałogowy palacz, trafił do szpitala z powodu rozległego zawału serca. Na plan filmowy powrócił po kilkumiesięcznej rehabilitacji, ale kilka lat później zasłabł podczas jednego z przedstawień teatralnych - zdiagnozowano u niego drugi zawał serca. Wprawdzie po wyjściu ze szpitala aktor wrócił znowu do pracy, ale wydawało się, że jego dni są już przesądzone. Odszedł 27 stycznia 1983, w wieku 69 lat, na skutek trzeciego zawału serca.
Wyrzekł się syna
Niemałe kontrowersje wywołał testament de Funesa – trzecią część majątku aktor zapisał bowiem nie swojemu najstarszemu synowi, a tradycjonalistycznemu katolickiemu Bractwu Św. Piusa X. Daniel nic nie odziedziczył, nie zaproszono go nawet na pogrzeb ojca. Podobno odpowiedzialna jest za to Jeanne – żona, menadżerka i rzeczniczka de Funesa – która bardzo nalegała, by mąż całkowicie zerwał kontakt z synem z pierwszego małżeństwa. Jak widać, dopięła swego.