Magdalena Lankosz: Lars von Trier na kozetce
Pewna znajoma wybrała się na „Melancholię” *Larsa von Triera, którą i ja zobaczyłam z pewnym opóźnieniem, zaledwie kilka dni temu. Znajoma, która jest psychologiem, ma zacięcie do analizowania świata sztuki przez pryzmat swojej zawodowej pasji. Rzecz to nie nowa, wszak psychologię, psychiatrię i psychoanalizę stosuje się w teorii sztuki od dziesięcioleci, czasem nawet, ze względu na obowiązująca modę, zbyt intensywnie. W Londynie działa nawet festiwal zajmujący się psychoanalizą dzieł filmowych, a jego honorowym szefem jest Bernardo Bertolucci.*
22.07.2011 17:37
Po uzgodnieniu ze znajomą, że „Melancholia” bardzo nam się podobała i jest to najlepszy obraz w dorobku twórcy Dogmy, postanowiłyśmy i my położyć Larsa von Triera na kozetce. I tu moja znajoma doszła do wniosków, z którymi trudno mi było się zgodzić. Postulowała bowiem, by przez interpretację dzieła interpretować samego twórcę. Owszem, takie narzędzie oglądu sztuki jak psychoanaliza podsuwa pokusę by twórcę z tworzywem utożsamiać. I obficie korzystają z tej zwodniczej furtki zarówno obserwatorzy świata sztuki jaki i sami autorzy. Krytykom najłatwiej jest udawać Freuda w wersji uproszczonej, mieszając doniesienia prasy plotkarskiej z tym, co widzą na ekranie, ale i, na rozmaitych konferencjach prasowych artyści, sami podsuwają tropy, które mają wzmocnić wymowę ich sztuki poprzez poparcie jej prywatnym doświadczeniem.
Lars von Trier uwielbiał swego czasu opowiadać o złych wspomnieniach z dzieciństwa, eksperymentach rodziców, które spaczyły mu młodość, fobiach, pobytach w kolejnych klinikach, w których leczył depresję. Doskonale pamiętam, kiedy spotkałam go w Cannes podczas promocji „Antychrysta”. Postanowił wtedy nie pokazać się w festiwalowym centrum, tylko zażądał by dziennikarze przyjechali do jego hotelu położonego 20 kilometrów od Cannes. By tego było mało kazał wszystkim czekać w parku przed hotelem, gdyż widok więcej niż kilku osób naraz napawa go lękiem. Cały ten spektakl wyglądał przekonująco i naturalnie został poparty odpowiednią deklaracja reżysera: „Pracę nad scenariuszem przerwała mi straszliwa depresja – mówił mi von Trier – Nigdy wcześniej nie próbowałem mieć depresji – to interesujące doświadczenie, ale bardzo bolesne dla rodziny chorego. Kilka miesięcy spędziłem leżąc na kanapie gapiąc się w ścianę. W końcu trafiłem do szpitala. Tam zacząłem się zmuszać do pisania kilku stron dziennie – jako formy
terapii. Depresja okazał się wyzwalająca. W ekstremalnym stanie ducha człowiek nie myśli o tym, co powiedzą inni, czy jest się wystarczająco poprawnym politycznie, czy przypadnie komuś do gustu to, co napisał.” Moja znajoma oburzyła się na przytoczona przeze mnie historię, mówiąc, że manipulowanie wizerunkiem publicznym to święte prawo każdego artysty. Ba, dodając nawet, że każdy wielki artysta jest wielkim kłamcą, a prawdy o jego „ja” szukać należy nie w jego wypowiedziach publicznych, ale tylko w jego dziełach.
By przypomnieć do czego prowadzi utożsamienie dzieła z twórca przypomnę tylko proces Romana Polańskiego. Akt oskarżenia przeciwko niemu był oparty na absurdalnym pomyśle prokuratora, który bawiąc się w krytyka filmowego, na podstawie obrazów Polańskiego wywnioskował, że reżyser jest opętany wizją zła niszczącego niewinność na tle… wody. Tak! Obejrzawszy „Nóż w wodzie” i scenę ataku wampira na kąpiąca się piękność w „Nieustraszonych pogromcach…” oskarżyciel natychmiast powiązał je z jacuzzi, gdzie miało dojść do kontaktu Polańskiego z 13-latką. Są rzeczy których nie należy mieszać. Twórca nie jest swoim dziełem. Nawet jeśli sam próbuje odbiorcom to wmówić. Psychoanaliza jest efektowym narzędziem w rękach naukowców zajmujących się teorią sztuki, ale nie uprawnione jest zasłanianie się nią, gdy wydaje nam się, że rozgryźliśmy człowieka schowanego za kamerą. Każdemu, kto ma ochotę na krótki kurs tego jak powinna wyglądać psychoanalityczna analiza filmu zachęcam do obejrzenia – niegdyś u nas popularnej –
„Zboczonej historii kina” Slavoja Zizka.