Jestem wielką fanką powieści *Zygmunta Miłoszewskiego „Uwikłanie”. Uważam, że to jeden z najlepszych kryminałów – nie tylko polskojęzycznych – ostatniej dekady. Zaskoczyła mnie wiadomość, że za jej ekranizację zabrał się Jacek Bromski, twórca delikatnie mówiąc przeciętnych „Upanabogów” i jednego z największych potworków rodzimej kinematografii „Kochankowie Roku Tygrysa”. W jeszcze większe osłupienie wprawiła mnie polityczna dyskusja wokół premiery filmu, który zdaniem jego krytyków jest propagandowym proPiSowskim obrazem. Dopiero jednak seans „Uwikłania” spowodował, że przecierałam oczy ze zdumienia. Otóż, w naszym ogłupiałym od politycznych rozgrywek
kraju nawet w kinie każdy widzi nie to, co podaje się mu na ekranie, tylko to, co mu pasuje.*
„Uwikłanie” Jacka Bromskiego to film słaby. Nie radzący sobie z utrzymaniem napięcia, kiepsko opowiadany, przypominający serial z lat 80., a nie współczesne dynamiczne kino kryminalne. To nie znaczy, że „Uwikłanie” nie jest filmem proPiSowskim. Sama należę do gorących przeciwników tej partii, ale to jeszcze nie znaczy, że mogę rościć sobie prawo do rozpatrywania każdego filmu pod względem zgodności z jej linią. Przyznam, że z ociąganiem wybierałam się na ekranizację tak lubianej przez mnie powieści, gdy zewsząd dochodziły mnie głosy jak strasznie w niej scenarzyści namieszali i jak bardzo obrócili jego wymowę polityczną. Bardzo cieszę się, że w końcu się przemogłam, bo rzeczywistość okazała się zgoła inna niż wskazywała by na to dyskusja o filmie.
Zacznijmy więc od faktów. Co takiego zmienili Bromski i Machulski, którzy podpisali się pod scenariuszem? Po pierwsze z prokuratora Szackiego zrobili prokurator Szacką. Zrezygnowali z ciekawego portretu współczesnego mężczyzny uwikłanego w zmieniające się wzorce męskości, który zaproponował Miłoszewski. Może szkoda, ale oglądając film nie miałam poczucia by to był jego wielki grzech. Po drugie – odrzucili odmalowany z pasją obraz Warszawy, by akcje przenieść do Krakowa. Równocześnie konsekwentnie odebrali miastu rolę ważnego bohatera (jakim jest w powieści), można więc tę zmianę przyjąć. Potem scenarzyści – zgodnie z prawem adaptacji pewne wątki książki pominęli, a inne mocniej zaakcentowali. Cała uwypuklona przez nich sprawa ubeków, którzy po ’89 roku przyczaili się na ciepłych i intratnych posadkach i wciąż są obecni w życiu publicznym, jest czarno na białym zapisany w powieści Miłoszewskiego. Tyle tylko, że jej nikt nie potraktował jako
utworu prolustracyjnego. Dlaczego? Być może dlatego, że czytelnik, który siada w skupieniu by zażyć doskonałej gatunkowej rozrywki jaką jest „Uwikłanie” myśli nieco wnikliwiej niż krzykacze pod kinem. Miłoszewski bowiem użył tego wątku niczym legendy miejskiej, skupiając się na odmalowaniu obraz pokolenia trzydziesto- i czterdziestolatków, którzy na PRL załapali się jako dzieci, ale zostali wychowani w nienawiści do niego. Nie chcą więc identyfikować się z lewicą spod znaku SLD, ale mając jako alternatywę dla postkomuny, populistyczną, zacofaną prawicę nie widzą dla siebie miejsca również po tej stronie sceny politycznej. „Uwikłanie” – jeśli już czytać je w kontekście politycznym – doskonale uchwyciło uczucie towarzysząc bardzo wielu: że nie ma w Polsce partii politycznej, którą można by przyjąć jako swoją, że ta scena polityczna uwikłana w z jednej strony w zabobony, z drugiej w przewiny przeszłości, nie daje przestrzeni człowiekowi nowoczesnemu. I to rozdwojenie, ten brak, choć nie zbyt wyraziście, ale
jednak Bromski w postaci prokurator Szackiej niewątpliwie chwyta.
Skąd więc dyskusja polityczna nad tym filmem? Niestety stąd, że nasi publicyści polityczni, niezależnie od poglądów wpadli w niezrozumiałą paranoję tropienia wszędzie wrogów i przyjaciół. Jesteś z nami albo przeciw nam. Nie ma drogi po środku, która odrzucałaby i „naszych” i „obcych” – jak sugeruje wyraziście Miłoszewski i nieco nieporadnie Bromski. Niepokojące jest to, że przepełniona nienawiścią debata publiczna zbyt często przenosi się dziś na kino. Film „Uwikłanie” pozostaje obrazem nieudanym. Ale przypisywanie mu z dumą lub z obrzydzeniem propagandowości jest nadużyciem.
Magdalena Lankosz