W czasach kiedy *Martin Scorsese kręcił filmy dla dorosłych, a Robert De Niro nie robił z siebie błazna w żenujących komediach, widzowie mogli delektować się takimi filmami jak "Przylądek strachu" - jeden z wielu owoców ich współpracy, który nawet po latach wciąż wydaje się dojrzały, potrafiąc nami zarówno wstrząsnąć, jak i zachwycić.*
W założeniu ponowna adaptacja książki Johna D. MacDonalda, a tak naprawdę remake nakręconego 29 lat wcześniej dreszczowca z Gregorym Peckiem i Robertem Mitchumem, to koncert gry aktorskiej całej obsady, popisowa realizacja pod dowództwem reżysera rok młodszych "Chłopców z ferajny" i znakomite zdjęcia w obiektywie Freddiego Francisa, który operatorskimi sztuczkami znakomicie podkreślił nastrój osaczenia i paranoi.
Nie wszystko w "Przylądku strachu" jest jednak idealne - sporo zastrzeżeń można mieć do scenariusza (niewielka poprawa w stosunku do wersji oryginalnej), co przełożyło się m.in. na niemały zawód związany z rozwiązaniem akcji: swoista otwartość filmu z 1962 roku została zastąpiona definitywnym zakończeniem udręki rodziny Bowdenów. Przeciętnego widza takie niedociągnięcia nie będą jednak w stanie od filmu odrzucić, gdyż ten będzie zahipnotyzowany jedną z najlepszych ról w karierze Roberta De Niro.
Jego Max Cady to psychopata z krwi i kości - nieprzewidywalny, odstręczający, budzący w widzach totalną antypatię. I chociaż jasno zostaje powiedziane, że jego niechęć do Sama Bowdena (świetny Nick Nolte) jest uzasadniona, to jednak ani przez chwilę nie jest nam go żal. De Niro za swój piorunujący występ został wyróżniony nominacją do Oscara, podobnie zresztą jak wcielająca się w córkę adwokata, piekielnie naturalna Juliette Lewis.
Niestety, pomimo znakomitej prasy na nominacjach dla obojga się skończyło - pierwszy przegrał w starciu z innym psychopatą (Anthony Hopkins w "Milczeniu owiec"), natomiast 18-letnia wówczas Lewis musiała uznać wyższość Mercedes Ruehl z "Fisher Kinga" Terry'ego Gilliama. Dla samego filmu nie miało to jednak najmniejszego znaczenia, gdyż ten do dziś uznawany jest za jedno z najlepszych dokonań w karierze Scorsese, który jako (od)twórca został doceniony dopiero 16 lat później, przy okazji reżyserii innego remake'u - "Infiltracji".
Wydanie DVD:
Po włożeniu płyty do odtwarzacza niemal natychmiast zostaje uruchomiony film. Domyślnie włącza się ścieżka dźwiękowa angielska (5.1), ale z poziomu pilota możemy wybrać także dubbing francuski, hiszpański, włoski i niemiecki - wszystkie dwukanałowe. Na płycie znajdziemy także napisy w 15 językach, w tym polskie.
Kiedy dotrzemy do menu DVD, oczom naszym ukaże się tytuł filmu z dopiskiem "Disk 1", co sugeruje, że weszliśmy w posiadanie wydania dwupłytowego. Niestety, w pudełku próżno szukać drugiego nośnika. Wydanie nie posiada żadnych dodatków, jednak zachęca do uruchomienia płyty w odtwarzaczu DVD w komputerze.
Kiedy zdecydujemy się na ten desperacki krok, w systemie zostaje zainstalowany odtwarzacz multimedialny, a naszym oczom ukazuje się nieco inne menu, które zawiera opcję "Dodatki". Niestety, po jej wybraniu zostajemy poproszeni o... umieszczenie w odtwarzacza drugiej płyty. Jedynym bonusem dostępnym z poziomu PC na pierwszej płycie jest możliwość wydrukowania scenariusza "Przylądku strachu", co w dobie internetu nie wydaje się jednak atrakcyjnym pomysłem.