Melissa McCarthy: Warto angażować się w coś, co jest oryginalne i wydaje się oferować wyjątkowe doświadczenia

Melissa McCarthy stała się w ciągu ostatnich kilku lat jedną z najjaśniej świecących gwiazd Hollywood. W jej komediowym dorobku znalazły się takie przeboje jak "Druhny", "Agentka" czy "Dusza towarzystwa". Jednak występ w "Rozprutych na śmierć" okazał się dla niej największym wyzwaniem.

Melissa McCarthy: Warto angażować się w coś, co jest oryginalne i wydaje się oferować wyjątkowe doświadczenia
Źródło zdjęć: © ONS.pl

"Rozpruci na śmierć" to film wyreżyserowany przez Briana Hensona, syna Jima Hensona, twórcy Muppetów. Jego akcja rozgrywa się w alternatywnej rzeczywistości, w której ludzie i kukiełki starają się jakoś ze sobą współżyć i nie wchodzić w drogę. McCarthy wcieliła się w rolę Connie Edwards, twardą detektyw z Miasta Aniołów, która zostaje zmuszona przez okoliczności, by połączyć siły ze swym dawnym partnerem, kukiełkowym prywatnym detektywem Philem Phillipsem (Bill Barretta). Okazuje się bowiem, że byli członkowie popularnego programu telewizyjnego są z jakiegoś powodu mordowani jeden po drugim przez tajemniczego sprawcę.

W poniższej rozmowie Melissa McCarthy opowiada o rożnych wyzwaniach związanych ze stawaniem na planie naprzeciwko kukiełek (między innymi w jacuzzi), swoim zupełnie niesprośnym poczuciu humoru oraz dniu, w którym otrzymała własną gwiazdą na Hollywoodzkiej Alei Sław.

Co panią zainteresowało w scenariuszu "Rozprutych na śmierć"?
Melissa McCarthy: Pomysł na ciekawe policyjne kino kumpelskie. Takie filmy zawsze do mnie przemawiają. Uwielbiam oglądać rozwój relacji pomiędzy dwójką ludzi, którzy znają się od lat, ba – zdarza się, że spędzili więcej czasu ze sobą niż ze swoimi partnerami czy przyjaciółmi. W tym przypadku Edwards i Phil byli ze sobą bardzo blisko, ale doszło do rozłamu. Nie potrafią się już dogadać, a to zawsze ciekawa przestrzeń do opowiadania różnych historii. Bo przecież nawet jeśli już nie czują do siebie pozytywnych emocji, wciąż znają się na wylot, wiedzą, jak się wzajemnie zmotywować czy rozwścieczyć. Podoba mi się to, że w takich kumpelskich filmach postaci stają się niczym rodzeństwo, a tutaj muszą rozwiązać sprawę brutalnych morderstw kukiełek. Pomyślałam, że to świetny pomysł na komedię i że chcę w tym uczestniczyć.

Czy rodzina Hensonów wpłynęła znacząco na pani życie? Była pani za młodu fanką Muppetów?
Wydaje mi się, że wszyscy nimi byliśmy. To był istny kulturowy fenomen, prawdziwa rzadkość. Możliwość wykorzystania w takim projekcie swojej wiedzy w temacie i miłości do Muppetów była dla mnie prawdziwą gratką. To nie są normalne Muppety. Ani tym bardziej film dla młodego widza. Ale mimo wszystko wpisujemy się w ogromną tradycję związaną z tymi postaciami.

Proszę opowiedzieć o największym wyzwaniu na planie. Czy była to gra z kukiełkami?
Muszę przyznać, że współpraca z kukiełkami była zaskakująco łatwa. Wszyscy kukiełkarze to wspaniali ludzie i profesjonaliści pełną gębą. Obawiałam się z początku, jeszcze przed rozpoczęciem zdjęć, że nie będę w stanie wykrzesać z siebie emocji wobec kukiełek ani tym bardziej patrzeć im prosto w oczy, zamiast na stojących za nimi kukiełkarzy. Wszyscy mi powtarzali, że jak już wejdę w rolę, to zapomnę, że istnieją w scenie jacyś inni ludzie, ale nie byłam przekonana. Dopóki nie poznałam Billa Barretty, który gra Phila i użycza mu swojego głosu. Kiedy przyszło co do czego, nie potrafiłam oderwać wzroku od kukiełki! Ci ludzie są niesamowici i potrafią dokonywać prawdziwych cudów, jednocześnie nie ujawniając swojej obecności. Zdarzało się, że w trakcie zdjęć ktoś krzyczał "Cięcie!", a ja i tak gadałam zawzięcie z kukiełkami. Po czym orientowałam się, co robię, i zaczynałam przepraszać stojących obok kukiełkarzy. Na moje usprawiedliwienie mogę powiedzieć, że wszyscy aktorzy tak mieli! Tak więc w tym aspekcie nie było większych trudności. Problemy pojawiały się w kwestiach technicznych. I muszę przyznać, że nie spodziewałam się takiego obrotu spraw. Okazało się, że pracując z kukiełkami, trzeba dostosowywać pod nie każdy plan zdjęciowy, każdą przestrzeń, każde wnętrze. Że trzeba trzymać się wyznaczonych ruchów, bo kukiełki mogą poruszać się jedynie po konkretnych obszarach. To była zawsze cała skomplikowana operacja, ale dobrze się przy tym bawiłam i wiele nauczyłam. Obserwowanie całego procesu było fascynujące, tym bardziej, że kukiełkarze byli naprawdę niesamowici. Nie mogę się ich nachwalić!

Może to właśnie poszukiwanie takich nietypowych wyzwań zainteresowało panią w tym projekcie?
Absolutnie tak. Uważam, że zawsze warto angażować się w coś, co jest oryginalne i wydaje się oferować wyjątkowe doświadczenia. Podobał mi się zawarty w scenariuszu pomysł, że kukiełki są traktowane przez ludzi jako drugorzędni obywatele, że są niedoceniane, gnębione. To coś, co bardzo przypomina mi naszą współczesność, a uwielbiam, gdy wątki komediowe przeplatają się w jakiś sposób z komentarzem społecznym. Uważam, że to praktycznie zawsze dobra droga.

Jak wspomina pani kręcenie sceny, w której detektyw Edwards bije się z Philem w jacuzzi i w pewnym momencie gryzie go w krocze?
Było szybko, mokro i ryzykownie! Muszę na wstępie zaznaczyć, że to było maluteńkie jacuzzi, takie dla małych kukiełek! Ledwie tam się zmieściliśmy w trójkę, Bill i trzymany przez niego Phil, i ja. Ale było bardzo zabawnie. Pomyślałam sobie, że skoro woda ogranicza ruchy, Edwards niewiele może zrobić fizycznie, ale przynajmniej będzie udawała twardzielkę! Wyobrażacie sobie, jak by wyglądała walka na pięści w takiej sytuacji? To byłby czysty absurd. Tu poślizg, tam poślizg, gdzie noga, gdzie ręka… Na szczęście czuliśmy się ze sobą tak dobrze w tej wannie, że puściliśmy wodze fantazji. Szczególnie pod wodą się działo. Oj, działo się, działo. Czasami nie wiedziałam, czy okładam Phila czy Billa. Czy jeszcze coś innego. To było dla mnie prawdziwie unikatowe doświadczenie.

Nie obawia się pani, że dzieciaki będą chciały mimo wszystko obejrzeć "Rozprutych na śmierć" ze względu na obecność kukiełek?
Nie… Film ma odpowiednią kategorię wiekową i w zasadzie nie można nic więcej w tej sprawie zrobić. Wiem na pewno, że moje dzieciaki go nie obejrzą. Ale myślę, że rodzice uznają go za świetną rozrywkę. Taką, dla której warto zatrudnić na parę godzin nianię! Wracając jeszcze do pytania, dzieci nie powinny oglądać filmów z treścią dla dorosłych widzów. Po to stworzono system kategorii wiekowych i wierzę, że w tym przypadku też zadziała.

Zakładam więc, że nie mogła pani przyprowadzić swoich córek na plan?
Wręcz przeciwnie, bywały często na planie. Zawsze mi towarzyszą przy kręceniu filmów. Tyle że w tym przypadku przychodziły po prostu w te dni, w których nie było żadnych obrazoburczych scen czy wulgarnych dialogów. Trudno było oczywiście ukryć przed nimi obecność scen związanych z morderstwami, ale informuje o nich przecież sam tytuł, a w tym filmie chodzi w końcu tylko o pluszowe wypełnienie. Żadnej krwi, żadnych flaków. Przez cały czas upewniałam się, czy moje córki nie natrafią na coś, czego nie powinny zobaczyć, ale miałam nieocenioną pomoc w postaci członków ekipy, którzy byli przyzwyczajeni do pracy w towarzystwie dzieci. Kiedy moje córki przychodziły na plan, wszyscy byli przygotowani.

Jak się pani pracowało z Brianem Hensonem?
To wspaniały człowiek. Brian wychował się w tym świecie, dorastał u boku kukiełek, więc ma ogromną wiedzę w temacie, a także niezwykłą świadomość ich fizyczności – wie, gdzie najlepiej je ustawiać, jakie ruchy zalecać kukiełkarzom itd. Niesamowite było to, że czasami grałam tylko z Billem Barrettą, który grał kukiełką Phila. Zdarzało się często, że pracowałam z Billem i Alice Dinnean, bo oni naprawdę świetnie się uzupełniają. A czasami cztery osoby grały jedną tylko postać. Czyste szaleństwo. Obserwowanie, w jaki sposób Brian i jego ekipa ogarniali to wszystko kreatywnie i logistycznie, było dla mnie niesamowitym przeżyciem. Widziałam w ich pewności siebie na planie lata doświadczeń

.

Obraz
© ONS.pl

W filmie pojawia się wiele dowcipów "od lat 18". Skąd w pani takie zamiłowanie do sprośnego poczucia humoru?
To zabawne, ale nie uważam, żebym miała sprośne poczucie humoru. Wręcz przeciwnie, czasami czuję się dość pruderyjnie, nie byłabym w stanie odnaleźć się w niektórych rodzajach współczesnej komedii. Faktycznie grałam wiele bohaterek, które bardzo dużo przeklinały, ale to zawsze była kwestia scenariusza i budowy postaci, a nie mój wkład. Wcielałam się też w kobiety, które nigdy w życiu nie pozwoliłyby sobie na jakikolwiek wulgaryzm czy językową niezręczność. Najwięcej tych nieokrzesanych, pozbawionych moralnych hamulców postaci grałam na początku kariery, ale bardzo je wszystkie lubiłam. Zawsze oddaję się całkowicie roli i dostosowuję język oraz zachowanie do rysu postaci, ale jak na ironię ludziom wydaje się, że taka jestem w rzeczywistości. A tak naprawdę mam zupełnie niesprośne poczucie humoru.

Zdarza się, że szokują panią inne filmy bądź seriale?
Och, oczywiście. Zupełnie nie przemawia do mnie humor klozetowy i dowcipy skatologiczne. Po prostu nie potrafię tego zdzierżyć. Nie lubię również, gdy gagi powstają kosztem innych osób, bo uważam, że to komik zawsze powinien być ofiarą własnej komedii. Nie cierpię oglądać programów, które polegają na szydzeniu z innych i wytykaniu ręką ich słabości czy wad. Mnie wyzłośliwianie się w ogóle nie śmieszy, chyba że chodzi o szyderstwo własnym kosztem. Myślę, że jestem znacznie bardziej uczulona na taki rodzaj komedii, niż ludziom mogłoby się wydawać. Humor jest oczywiście pojęciem względnym, pojawia się w przestrzeni pomiędzy umiejętnościami komika a gustem i otwartością osoby oglądającej. Jeśli jest nastawiony na rozśmieszanie, można naprawdę wiele osiągnąć, ale gdy ma na celu kogoś zranić lub zawstydzić, przestaje być komedią. Ale to tylko moje zdanie.

W ostatnich latach zanotowała pani ogromny wzrost popularności. Jak pani zareagowała na te wszystkie zmiany w życiu?
Każdego ranka nie potrafię się temu nadziwić! Mogę robić to, co kocham, a jednocześnie jestem za to doceniana przez tyle osób. Kręcę obecnie wraz z mężem film w Atlancie i muszę szczerze wyznać, że dosłownie każdego dnia spoglądamy na siebie i mówimy sobie na głos, że jesteśmy szczęściarzami. Właśnie dlatego angażujemy się tak mocno we wszystko, co robimy. Kochamy nasze życie, ale jednocześnie wiemy, że to wszystko jest bardzo ulotne. Nie bierzemy niczego za pewnik.

Mówi pani o filmie "Superintelligence". To czwarty projekt reżyserki pani męża Bena Falcone’a, w którym gra pani główną rolę. Dobrze się pani z nim współpracuje?
Podobnie myślimy o kinie rozrywkowym i świetnie się uzupełniamy. Poznaliśmy się w trakcie spotkań grupy improwizacyjnej, więc automatycznie zaczęliśmy razem występować i pisać skecze. Zostaliśmy w krótkim czasie najlepszymi przyjaciółmi i uwielbiamy ze sobą współpracować. Ben jest moją ostoją, moją oazą spokoju, zawsze widzi zarówno detale, jak i szerszy obraz. Ja jestem impulsywna i zawsze podchodzę obsesyjnie do wszystkich szczegółów, więc on musi mnie kontrolować, żeby moje pomysły pasowały do świata, który tworzymy na ekranie. Ben jest reżyserem i aktorem, więc rozumie znacznie więcej niż reżyser bądź aktor. Dzięki niemu w naszych filmach punkt A zawsze prowadzi do punktu B, a następnie do punktu C. Wszystko ma sens.

W "Superintelligence" rozmawia pani ze sztuczną inteligencją. Jak radzi sobie pani z nowymi technologiami?
Boże, zupełnie nie radzę sobie z technologią i nie kolekcjonuję gadżetów. Aż mnie dziw bierze, że nie przeprowadzamy tej rozmowy w towarzystwie pióra i kałamarza! Ale wydaje mi się, że dzięki temu doskonale pasuję do koncepcji "Superintelligence". Muszę się przyznać, że mam przyjaciół, których laptopy zaczynają wariować, gdy tylko przy nich stanę. Wszyscy się z tego obecnie śmiejemy, ale tak naprawdę się dzieje – ludzie proszą, żebym na chwilę opuściła pomieszczenie, a sprzęt zaczyna znowu normalnie działać!

Co uważa pani za swoją największą aktorską zaletę?
Fakt, że autentycznie kocham to, co robię. Uważam, że pasja jest zawsze największą zaletą. Jeśli widzę, że ludziom podoba się to, co im oferuję, daję z siebie 300 proc. Niezależnie od rodzaju postaci czy opowiadanej historii. Może to być komedia, może być dramat. Jeśli potrafię związać się z moją bohaterką, czuję się osobiście odpowiedzialna za to, co się z nią dzieje, jak wygląda, jak mówi. Uważam, że to najważniejsze w tym zawodzie. Nie można zmusić drugiego człowieka, żeby cię polubił, żeby przypasowało mu twoje poczucie humoru, dlatego zawsze staram się dawać z siebie wszystko, a potem tylko czekam na rezultat.

Od niedawna ma pani swoją gwiazdę w Hollywoodzkiej Alei Sław. Jak się pani z tym czuje?
To był dla mnie absolutnie surrealistyczny moment. Obok stała moja rodzina, mój ukochany Ben… Niesamowite doświadczenie. Pochodzę z małego rolniczego miasteczka w Illinois, niedaleko Chicago. Nie sądziłam, że kiedykolwiek będę mogła stanąć w Hollywoodzkiej Alei Sław, a co dopiero stać się jej częścią. To wydarzenie wiele dla mnie znaczyło, choć muszę przyznać, że wciąż mam problem, żeby uwierzyć, że mi się nie przyśniło!

Źródło artykułu:WP Film
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (1)