Recenzje"Men". Męski punkt obrzydzenia [RECENZJA]

"Men". Męski punkt obrzydzenia [RECENZJA]

"Men" Aleksa Garlanda posądzane jest o zbytnią łopatologię w temacie #metoo, ale po seansie ciężko nie przyznać reżyserowi racji. Pod tym potokiem dziwacznej grozy kryje się dosadna historia realnego cierpienia, wynikającego z tego, że zamiast na coś zasłużyć, niektórzy cały czas uważają, że mogą sobie to po prostu wziąć siłą.

"Men": film jest wart obejrzenia?
"Men": film jest wart obejrzenia?
Źródło zdjęć: © Materiały prasowe
Radosław Pisula

23.06.2022 | aktual.: 23.06.2022 17:34

Historia wdowy Harper Marlowe (Jessie Buckley) próbującej odnaleźć chwilę spokoju w małej brytyjskiej wiosce, gdzie jest coraz bardziej psychicznie duszona przez zamieszkujących ją facetów (wszystkich gra znakomity Rory Kinnear), miała premierę w okresie, gdy w chińskim Tangshanu doszło do bestialskiego ataku grupy mężczyzn na kobietę, która odrzuciła zaloty jednego z nich.

Teraz jest w kinie miejsce, aby o tych jątrzących się problemach mówić prosto z mostu. Szczególnie że Garland oddaje tutaj głos znakomitej Buckley, podobnie jak kilka lat temu Paul Verhoeven Isabelle Huppert w "Elle" (2016). Widz nie odstępuje bohaterki na krok i z jej perspektywy doświadcza skrajnego zaszczucia, tak fizycznego, jak i (szczególnie) psychicznego.

Temat przewodni "Men" nie jest nowością dla reżysera. Nadużycia męskości były już istotnym elementem w "Ex-Machinie" i podobnie jak tam, tutaj również kontrolę nad narracją ma aktorka, która przez swoją emocjonalność uwydatnia może momentami zbyt dosłowne zarzuty mężczyzny-reżysera względem tysięcy lat zaniedbań na poziomie płciowego dialogu.

Na wczesnym etapie filmu pojawia się znakomicie rozegrana scena kłótni, podczas której wściekły partner przerzuca winę na bohaterkę, wyciągając paskudnego emocjonalnego jokera słowami: "jeśli odejdziesz, to się zabiję i to będzie twoja wina".

To koresponduje z późniejszą sielankową sekwencją w tunelu ulokowanym pośród leśnej głuszy, gdzie pozornie pełna szczęścia chwila Harper zostaje przełamana przez bezczelnie zagarniający ekran, i równocześnie bezpieczeństwo kobiety, zwiotczały męski atrybut. To moment, od którego zaczyna się powolne i bolesne schodzenie do piekła wypełnionego wieloma Kinnerami naraz.

Nie mam problemu z prostotą przekazu, bo i realna opresja nie jest niczym zniuansowanym, opierając się na zasadzie "chcę, daj, należy mi się". A w dziele Garlanda terror oblepia, śmierdzi potem, pęcznieje jak zgnilizna, co wyraźnie uwydatniają znakomicie ograne uwarunkowania gatunkowe.

"Men" jest połączeniem folk horroru (mamy małe zakonserwowane miasteczko gdzieś na odludziu i przesączające się na boku elementy mitologiczne związane z pierwiastkami męskim i żeńskim, podkreślające przedwieczność walki płci) z horrorem cielesnym (gdzie penetracja ludzkiej powłoki i jej przemiany, wizualnie rozbuchane, podkreślają stany psychiczne bohaterów).

Zresztą ta dziwaczna narkotyczna oniryczność sprawiła, że pierwszy raz od wielu lat czułem prawdziwe kinowe przerażenie. Bo cały film to porażająca symulacja koszmaru sennego. I jasne, w finale wchodzą już kreatywnie aż nazbyt groteskowe fikołki wizualne, ale nie dość, że cały czas jest to w zgodzie z tematem przewodnim filmu, to dodatkowo nie opuszczało mnie uczucie, że dostaję coś unikalnego (podobnie w tym roku czułem się jeszcze podczas seansu "Wszystko wszędzie naraz" duetu Daniels).

I tak jak rozumiem, że wielu widzów na tym etapie może odpaść, to ciężko nie przyklasnąć bezczelności Garlanda, który świadomie porzuca subtelności i wykłada kawę na ławę. W czym pomagają mu wydatnie Buckley i absolutnie porażający Kinnear wcielający się tutaj w kilka wyrazistych chodzących zagrożeń oraz zaliczający scenę "wielochłopa", która na pewno zapisze się w historii horroru.

A jeśli tematycznie widz minie się z tą produkcją, to zapewne i tak doceni aspekty techniczne, bo "Men" jest prawdziwym doznaniem. Natura jest tutaj kluczowym bohaterem obsady, zielone pola i lasy zostały przepuszczone przez ostry filtr instagramowy, podkreślając, że jest ona pierwotnym arbitrem ludzkiej walki, niemym obserwatorem. Za to muzyka wychodzi dosłownie prosto z bohaterki, której radosne pohukiwania stają się podstawowym elementem ścieżki dźwiękowej, zamieniając się w coraz bardziej w groteskowe wołanie o pomoc.

"Men" to nie jest film dla wszystkich, ale jednak wszyscy powinni go obejrzeć. Nawet jeśli do was nie trafi, znudzicie się, obrzydzicie, to na pewno zostawi w głowie kilka tematów do dyskusji i przetrawienia.

Alex Garland po znakomitym serialu "Devs" po raz kolejny udowadnia, że jest konkretnym autorem mówiącym własnym głosem. Reżyser w niektórych recenzjach posądzany jest o mizoginię czy usilne podczepianie się do narracji feministycznej.

Jednak mimo pokazanych paskudnych męskich wzorców, nie jest to film antymęski, ale taki, który (mam nadzieję) przez swoją dosadną formę potrafi uzmysłowić, że często mężczyźni są zwyczajnie toksycznymi złamasami. A pewne zakorzenione zachowania mające status normalnych, z perspektywy kobiecej (bo podkreślam, punkt widzenia Jessie Buckley jest tutaj kluczowy) wyglądają zwyczajnie tragicznie.

Słuchasz podcastów? Jeśli tak, spróbuj nowej produkcji WP Kultura o filmach, netfliksach, książkach i telewizji. "Clickbait. Podcast o popkulturze" dostępny jest na Spotify, w Google Podcasts oraz aplikacji Podcasty na iPhonach i iPadach. A co, jeśli nie słuchasz? Po prostu zacznij.

Men | Official Trailer HD | A24

Źródło artykułu:WP Film
menfilmrecenzja
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (21)