"Miasteczko Cut Bank": Kopia braci Coen [RECENZJA]
Matt Shakman po ostatnim klapsie na planie telewizyjnego „Fargo” spakował plecak, do kieszeni schował notatki poczynione podczas tych dni spędzanych za kamerą, podsunął kontrakt Billy'emu Bobowi Thorntonowi i Oliverowi Plattowi, po czym zabrał się za swój pełnometrażowy debiut.
I nie jest to bynajmniej rekonstrukcja zdarzeń tak wielce nieprawdopodobna, jak mogłoby się zdawać, bo Shakman, niegdyś aktor dziecięcy, dzisiaj reżyser serialowy, chyba aż za bardzo zachłysnął się swoim zleceniem. A jednak próba skopiowania tej specyficznej małomiasteczkowej atmosfery znanej z twórczości braci Coen, choć sprawna, oparta na scenariuszu, który swoje przeleżał na słynnej Czarnej Liście (innymi słowy: eksperci stwierdzili, że wstyd tego nie nakręcić) i z pierwszoligową obsadą, nadal pozostanie tylko kopią. Zupełnie jakby odhaczano z listy wymagań, może z owych notatek, kolejne obowiązkowe punkty. Bo niby jest tutaj wszystko, co być powinno, ale posklejane byle jak, od niechcenia, odrysowane od linijki i bez serca.
Intryga też jest cokolwiek przekalkowana. Bandyci-idioci (o kogo chodzi, dla dobra fabuły zdradzać nie wypada) opracowują pozornie sprytny plan, nie biorąc jednak pod uwagę żadnych zmiennych, a tych jest bez liku, zwłaszcza w dziurze takiej jak Cut Bank, gdzie na trzy tysiące miejscowych zdaje się przypadać trzy tysiące ekscentrycznych duszyczek. I to, co udało się Shakmanowi znakomicie, to odmalowanie tej galerii osobliwości – Bruce Dern jako szajbnięty listonosz podglądający cheerleaderki to zwichrowany doktor Emmett Brown, a Michael Sthulbarg (podkradziony Coenom; przypadek?) daje prawdziwy koncert w roli socjopaty Derby'ego, który jest owym czynnikiem nieprzewidywalnym, rujnującym cały misterny plan wyłudzenia trochę grosza od opiekuńczego państwa amerykańskiego.
Nie udaje się jednak tych postaci połączyć, każdy gra swoje, ale nigdy zespołowo, przez co cierpi tempo filmu. Bodaj najlepsza jest tutaj scena konfrontacji Derna ze Sthulbargiem, lecz podobnych atrakcji Shakman skąpi. Szczególnie boleśnie odczuwa się brak pomysłu na postać Dwayne'a, granego przez Liama Hemswortha głównego bohatera. Chłopak chce wyrwać się z Cut Bank i dokonuje wyboru niezgodnego z jego moralnym kompasem, ale, jak sobie powtarza, koniecznego. I o ile jeszcze ten problem uwięzienia w małym miasteczku niedorastającym do aspiracji marzącego o Kalifornii młodego faceta jest w stanie przykuć uwagę – szczególnie że Cut Bank jawi się jako monstrum piętrzące kolejne przeszkody – tak sama postać narysowana jest z kilku kresek, niczym patyczkowy ludzik na kartce papieru.
„Miasteczko Cut Bank” ogląda się tak, jak zwiedzałoby się tytułowe zadupie: z oczami na zapałkach, ożywiając się jedynie na widok stojącego przy wjeździe kuriozalnego plastikowego pingwina, tamtejszego ambasadora witającego przyjezdnych. Shakman, trzeba mu to oddać, stara się być dobrym przewodnikiem, ale nie ma co spragnionemu wrażeń turyście pokazać.
*OCENA: 5/10*